Charlesa nie stać było nawet na chichot.
– Dlaczego Whistler krwawi? – spytała Ellie.
Charles wymienił spojrzenia z Leaveyem i Jamesem. Nie chciał, żeby Ellie dowiedziała się o próbie zamachu. Wiedział, że będzie musiał porozmawiać ze stajennymi, gdy tylko żona wyjdzie, bo jeśli pisną o tym komuś choćby słowo, Ellie dowie się o wszystkim jeszcze przed zapadnięciem nocy. W wiejskich posiadłościach plotki roznoszą się bardzo szybko.
– To było tylko zadrapanie – odparł. – Musiał się skaleczyć o gałąź, kiedy wracał do domu.
– Niezbyt dobrze znam się na koniach – powiedziała Ellie, nie odrywając wzroku od jego buta. – Ale to mi się wydaje trochę dziwne. Whistler musiałby uderzyć się o tę gałąź bardzo mocno, żeby zranić się aż do krwi.
– Hm. Przypuszczam, że tak właśnie musiało być.
Ellie uwolniła stopę Charłesa.
– Nie bardzo potrafię sobie wyobrazić, w jaki sposób mógłby wpaść na gałąź, biegnąc główną drogą albo podjazdem. Przecież tam wszystko jest oczyszczone.
Miała rację. Charles wzrokiem błagał Leaveya o pomoc, ale stajenny tylko wzruszył ramionami.
Ellie delikatnie obmacywała kostkę męża, badając opuchliznę.
– Co więcej – powiedziała – o wiele bardziej prawdopodobne jest, że koń zranił się, zanim cię zrzucił. Mimo wszystko musi być jakieś wytłumaczenie jego zdenerwowania. Przecież nigdy wcześniej tak się nie stało, prawda?
– Nie – mruknął Charles.
Ellie lekko pokręciła jego stopą.
– Boli?
– Nie.
– A tak? – Obróciła nią w inną stronę.
– Nie.
– To dobrze. – Puściła stopę i popatrzyła na niego. – Wydaje mi się, że mnie okłamujesz.
Charles zauważył, że Leavey i James dyskretnie się wycofali,
– Co naprawdę przytrafiło się Whistlerowi, Charles? – A ponieważ nie odpowiedział jej dostatecznie szybko, wbiła w niego wzrok i dodała: – I pamiętaj, że jestem uparta jak muł, nie myśl więc, że zrezygnuję z poznania prawdy.
Charles westchnął zrezygnowany. Oto niedogodność płynąca z posiadania zbyt inteligentnej żony. Nie miał najmniejszych wątpliwości, że Ellie zdoła samodzielnie odkryć całą historię, już lepiej, żeby usłyszała ją z jego ust. Wyznał jej więc prawdę, a na zakończenie pokazał zardzewiały gwóźdź, który Leavey zostawił na ławce.
Ellie ścisnęła rękawiczki w dłoni. Zdjęła je wcześniej, by dokładniej zbadać kostkę Charlesa, i teraz nie nadawały się do włożenia. Po dłuższej chwili spytała;
– Co miałeś nadzieję osiągnąć, zatajając to przede mną?
– Po prostu chciałem cię chronić.
– Przed prawdą? – spytała ostro.
– Nie chciałem cię martwić.
– Nie chciałeś mnie martwić?
Charles miał wrażenie, że Ellie mówi z nienaturalnym spokojem.
– Nie chciałeś mnie martwić?
Teraz jej glos zabrzmiał bardziej przenikliwie.
– Nie chciałeś mnie martwić?
W tym momencie Charles wiedział, że przynajmniej połowa z domowników Wycombe Abbey usłyszała jej krzyk.
– Ellie, moja kochana…
– Nie próbuj się od tego wymigiwać, mówiąc do mnie „moja kochana"! – krzyknęła. – Jak byś się czuł, gdybym to ja cię okłamała w sprawie tak ważnej? No, jak byś się czuł?
Charles już otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale nie zdążył, bo Ellie krzyczała dalej:
– Powiem ci! Sama ci powiem, jakbyś się czuł! Byłbyś tak wściekły, że chciałbyś mnie udusić!
Charles pomyślał, że żona ma najprawdopodobniej rację, lecz zdecydował, że na razie się do tego nie przyzna.
Ellie oddychała głęboko, przyciskając palce do skroni.
– Już dobrze, już dobrze, Ellie – mówiła do siebie. – Uspokój się. Zabicie go nic by teraz nie dało. – Popatrzyła na Charlesa. – Zamierzam zapanować nad gniewem, bo sytuacja jest trudna i poważna. Nie myśl sobie jednak, że nie jestem na ciebie wściekła.
– Nic groźnego się nie stało.
– Nie bądź głupi! – wybuchnęła. – Ktoś próbował cię zabić. I jeśli nie dowiemy się, kto i dlaczego, możesz wkrótce zginąć.
– Wiem – powiedział miękko. – Dlatego zamierzam zapewnić dodatkową ochronę tobie, Helen i dziewczynkom.
– To nie my potrzebujemy dodatkowej ochrony. To twoje życie jest zagrożone!
– Ja też zachowam wyjątkową ostrożność – zapewnił ją.
– Dobry Boże, to okropne. Dlaczego ktoś chciałby cię zabić?
– Nie wiem, Ellie.
Znów roztarła skronie.
– Głowa mnie boli.
Ujął ją za rękę.
– Może wrócimy do domu?
– Nie teraz. Ja myślę – oznajmiła, odtrącając jego dłoń. Charles zrezygnował ze śledzenia tego procesu.
W końcu Ellie odwróciła się i popatrzyła mu prosto w oczy:
– Jestem pewna, że to ty miałeś zostać otruty.
– Słucham?
– Ta legumina. To nie było zepsute mleko. Monsieur Belmont przez wiele dni chodził wściekły przez to, że w ogóle ośmieliliśmy się to zasugerować. Ktoś dodał trucizny do leguminy, ale ona była przeznaczona dla ciebie, nie dla mnie. Wszyscy wiedzą, że to twój ulubiony deser, sam mi o tym mówiłeś.
Charles patrzył na nią przerażony.
– Masz rację.
– No właśnie. Nie zdziwiłabym się też, gdyby ten wypadek powozu, który się wydarzył, kiedy się do mnie zalecałeś, również był… Charles, Charles! Wyglądasz na chorego!
A Charles czuł gniew, jakiego nie zaznał jeszcze nigdy. Straszne było to, że ktoś chciał go zabić, lecz jeszcze straszniejsze, że narażał przy tym Ellie.
Wpatrywał się w nią tak, jakby chciał na zawsze wryć w pamięć jej rysy.
– Nie pozwolę, żeby cokolwiek złego ci się stało – poprzysiągł.
– Czy mógłbyś na moment zapomnieć o mnie? Przecież to ciebie ktoś próbuje zabić.
Charles, owładnięty emocjami, wstał i przyciągnął ją do siebie, całkowicie zapominając o zranionej kostce.
– Ellie, ja… au!
– Charles?
– Ta przeklęta noga! Nie mogę cię nawet pocałować jak trzeba, i nie śmiej się!
Ellie pokręciła głową.
– Nie mów mi, że mam się nie śmiać. Ktoś usiłuje cię zabić. Potrzebny mi cały śmiech, na jaki tylko nas stać.
– Rzeczywiście, jeśli przedstawisz to w ten sposób…
Ellie wyciągnęła rękę.
– Wracajmy do domu! Trzeba obłożyć ci kostkę czymś zimnym, żeby opuchlizna zeszła.
– Jak mam, u diabła, znaleźć zabójcę, skoro nie mogę nawet chodzić?
Ellie wspięła się na palce i pocałowała Charlesa w policzek. Wiedziała, jak okropna potrafi być bezsilność, lecz mogła go jedynie pocieszać.
– Nie możesz – powiedziała po prostu. – Będziesz musiał zaczekać przez kilka dni. W tym czasie skupimy się na zapewnianiu wszystkim bezpieczeństwa.
– Nie zamierzam bezczynnie tkwić, podczas gdy…
– Nie będziesz bezczynny – zapewniła go. – Musimy zastanowić się nad ochroną. Zanim wszystko się ułoży, twoja noga się zagoi, a wtedy… – Nie zdołała wstrzymać się od wzruszenia ramion. – Będziesz mógł poszukać wroga, chociaż wolałabym, żebyś zaczekał, aż sam do ciebie przyjdzie.
– Słucham?
Ciągnęła go, dopóki nie ruszył z miejsca, kierując się z powrotem do domu.
– Nie mamy kompletnie żadnego pomysłu, kto to może być. Lepiej zostać w Wycombe Abbey, gdzie będziesz bezpieczny, dopóki się nie ujawni.
– Przecież byłaś w Wycombe Abbey, kiedy próbowano cię otruć.
– Wiem. Trzeba wzmocnić ochronę. Ale tu z całą pewnością jest bezpieczniej niż gdzie indziej.
Читать дальше