Spojrzeli na siebie jak równy z równym – starzejący się ojciec i syn, który wyrósł wyższy i silniejszy niż on.
W domu na wzgórzu Laura wciąż drżała na wspomnienie pocałunku Rye'a. Gdy tylko zniknął za zakrętem ścieżki, miała wrażenie, że to był sen. Widok Dana jednak przywrócił ją do rzeczywistości, to zaś oznaczało, że trzeba będzie pogodzić się z dziwaczną prawdą i uporać z jej konsekwencjami.
Zatrzymała się w progu, przymykając oczy, i przycisnęła dłoń do kołaczącego serca, nim weszła do środka.
Dan siedział nad nietkniętym talerzem, opierając brodę na splecionych palcach. Powiódł za nią wzrokiem, kiedy szła przez izbę. Spojrzenia jego orzechowych oczu towarzyszyły jej zawsze, odkąd sięgała pamięcią. Teraz jednak najchętniej zostałaby sama.
Stanęła przy stole, nie wiedząc, co powiedzieć. Czy ten milczący, strapiony mężczyzna jest nadal jej mężem? Patrzył na jej ręce i Laura nagle zdała sobie sprawę, że nieświadomie gniecie pasek fartucha. Spuściła ręce i usiadła na ławie naprzeciw Dana. Miała wrażenie, że jej nerwy są z cienkiego szkła, które zaraz pryśnie. W izbie panowała trudna do zniesienia cisza. Docierały tu tylko zwykłe odgłosy wyspy: brzęk młotów, krzyki mew, dzwony rozkołysanych pław oraz odległy świst parowca z Albany, który właśnie przybijał do nabrzeża.
Laura pochyliła się i ukryła twarz w dłoniach. Minęło kilka długich minut nim znów odważyła się spojrzeć na męża. Bawił się łyżką, przyciskał ją do stołu i kręcił nią, jak gdyby chciał wywiercić dziurę w blacie.
Kiedy zauważył, że na niego patrzy, odłożył łyżkę, a jego dobrze utrzymane dłonie legły płasko na stole. Potem westchnął, chrząknął i powiedział:
– Cóż…
No, odezwij się – beształa się Laura w duchu. Ale od czego zacząć?…
Dan odchrząknął ponownie i usiadł prosto.
– Gdzie jest Josh? – spytała cicho.
– Spałaszował obiad i poszedł się bawić.
– Nic nie jadłeś – zauważyła, zerkając na jego talerz.
– Nie byłem głodny – bąknął, unikając jej wzroku.
– Dan… – Laura wyciągnęła rękę, ale dłoń Dana nie wybiegła jej na spotkanie; spoczywała bezwładnie jak drewniana kłoda.
– Nie wygląda na nieboszczyka – wykrztusił niezręcznie. Laura splotła ręce na kolanach, wpatrując się w talerz, który Dan dla niej przygotował.
– To prawda – przyznała.
– Długo tu był?
– Tu? – nie zrozumiała.
– W tym domu.
– Wiesz, kiedy „Omega” przybiła do portu.
– Niezbyt dokładnie. Nikt mnie nie uprzedził, że z pokładu zszedł Rye Dalton. Zabawne, prawda?
Laura ponownie nakryła dłonią jego dłoń.
– Och, Dan, przecież między nami wszystko zostało po staremu… Wyrwał rękę, zerwał się na równe nogi i odwrócił twarz.
– To dlaczego czuję się tak, jak gdyby ziemia nagle usunęła mi się spod stóp?
– Dan, proszę cię…
Obrócił się na pięcie i postąpił krok w jej stronę.
– Siedzę tu, przy jego stole, w jego domu, z jego…
– Dan, przestań!
Słowa: jego żoną wibrowały w powietrzu tak wyraźnie, jak gdyby zdążył je wypowiedzieć na głos. Wszystko, co tu się znajdowało, należało kiedyś do Rye'a Daltona – i sprzęty, i ludzie. Dan Morgan nie potrafił pogodzić się z tym, że jego przyjaciel gotów upomnieć się o swoją własność.
– Chodź tu, usiądź i skończ obiad – powiedziała Laura. Opuścił ręce i spojrzał na nią bezradnie.
– Muszę wracać do kantoru. Czy będziesz… czy dasz sobie radę?
– Oczywiście – wstała, żeby odprowadzić go do drzwi i podała mu surdut. Dan zdjął z haka kapelusz, ale zamiast go włożyć, niezdecydowanie powiódł palcem wzdłuż ronda. Serce Laury ścisnęło się z żalu.
Dan zrobił krok w stronę drzwi, zatrzymał się, wciągnął głęboki oddech, potem zawrócił i przycisnął ją do piersi tak mocno, że zabrakło jej tchu.
– Do zobaczenia przy kolacji – szepnął udręczonym głosem. Laura bez słowa skinęła głową. Dan oderwał się od niej i szybko wyszedł z domu.
Idąc wysypaną muszlami ścieżką niemal po śladach Rye'a, uświadomił sobie, że w ten właśnie sposób – krok za Ryem – idzie przez całe życie.
Gdy wyszedł, z oczu Laury popłynęły łzy. Wróciła do izby pełnej przedmiotów przypominających dziwaczny splot losów ich trojga. Widelec Dana wciąż leżał na stole; pięć lat temu Rye jadał tym samym widelcem. W alkowie stał rząd drewnianych żołnierzyków, którymi w dzieciństwie bawił się Dan Morgan. Skrzynkę na warzywa zrobił Rye dla matki Dana. Fotel został kupiony przez Dana wkrótce po ślubie z Laurą, za to stojący obok niego taboret był weselnym prezentem dla Laury i Rye'a.
Wbrew woli Laura zajrzała do bokówki, spoglądając na łóżko. To w nim wraz z Ryem poczęli syna, w nim rodziła Josha i obok niego siadał Dan, kiedy odwiedzał ją w połogu. Oglądał różowy, rozwrzeszczany tłumoczek i mawiał: „Chłopak kropka w kropkę poda się do Rye'a.” Wiedział, że Laura to właśnie chce usłyszeć. Tak, łóżko było jakby symbolem łączących ich więzi. Korzystali z niego wszyscy troje. Sterczący róg wezgłowia, rzeźbiony na kształt kokosa służył jako wieszak na męskie surduty. Na toczonej poręczy Laura zaciskała dłonie tak w ekstazie, jak w bólu.
Poczuła skurcz w gardle i odwróciła wzrok.
Który z nich – myślała – jest nadal moim mężem? Cokolwiek miała jej przynieść przyszłość to pytanie nurtowało ją najbardziej.
Pół godziny później Laura znała odpowiedź. Wyszła z gabinetu Ezry Merrilla, jedynego prawnika na wyspie, z uczuciem, że nie jest w stanie powrócić do wypełnionego wspomnieniami domu. Choć była dorosła i sama miała dziecko, pragnęła pobiec i schronić się w ramionach matki.
Zostawiła Josha u Ryersonów i skręciła w Brimstone Street, do domu rodziców. Znów opadły ją wspomnienia: biegali tu w trójkę na długo przedtem, nim złączyły ich jakiekolwiek przysięgi. Miała ochotę porozmawiać z kimś, kto znał ich historię od samego początku.
Przekraczając próg, Laura zdała sobie sprawę, że u Dahlii Traherne nie znajdzie pomocy.
Dahlia nie potrafiła kierować własnym życiem, cóż dopiero udzielać rad innym. Urodzona malkontentka, wychodziła na swoje, narzekając bez przerwy na błahe problemy; gdy ich zabrakło, wymyślała nowe.
Jej mąż, Elias, był żaglomistrzem. Urodził się na wyspie i przez całe życie zszywał płótna, ale nigdy pod nimi nie popłynął, bo na najmniejszą wzmiankę Dahlia dostawała kolejnego ataku urojonej choroby i musiał przysięgać, że jej nie opuści. Zmarł, kiedy Laura miała dwanaście lat, i mówiło się wówczas, że to własna żona wpędziła go do grobu. Bardziej złośliwi twierdzili wręcz, iż konał z radością, że się od niej uwolni. Powiadano także, że po śmierci męża Dahlia Traherne powinna była krócej trzymać córkę, by ta nie włóczyła się po wydmach z chłopakami, co w żadnym razie nie uchodzi dziewczęciu, zwłaszcza, gdy matka nawet palcem nie kiwnie w tej sprawie. Niektórzy wszakże znajdowali usprawiedliwienie słabego charakteru Dahlii, stwierdzając lakonicznie: „Cóż, ona nie pochodzi z wyspy.”
W istocie, Dahlia urodziła się na kontynencie, choć przeżyła w Nantucket trzydzieści dwa lata. Jednakże nawet po upływie dalszych stu nie uznano by tu jej za swoją. Przybysze na zawsze pozostawali „tymi z lądu”. Być może właśnie ów lekceważący dystans sprawił, że Dahlia zupełnie straciła pewność siebie i stała się bezwolną, kwękającą istotą.
Читать дальше