Dziś jednak w milczeniu, zwróceni do siebie tyłem, ubierali nocne koszule. Milczeli również wtedy, gdy legli pod kołdrą, wdychając pozostały w powietrzu aromat świeżo zgaszonej świecy. Z zewnątrz dobiegał szum fal, niezmordowanie bijących o brzeg, a bliżej klekot lelka, który zawsze poprzedza jego nocny koncert. Laura, nasłuchując, leżała w ciemności, spięta równie jak Dan. Powtarzała sobie, że przecież często zasypiali razem nawet się nie dotykając. Dlaczego dziś tak się bała?
Usłyszała, że Dan przełyka ślinę. Boki ją swędziały, ale zmusiła ręce do bezruchu. Cisza dłużyła się, aż w końcu, kiedy lelek zakrzyczał po raz setny, Laura ujęła męża za rękę. Chwycił się jej dłoni jak liny ratunkowej i ścisnął tak mocno, że kostki palców lekko zatrzeszczały. Doleciał ją szelest puchowej poduszki i niewyraźny dźwięk, na poły ulgi, na poły rozpaczy.
– Boję się, Lauro.
Miała wrażenie, że ostry cierń przeszył jej serce.
– Niepotrzebnie – bąknęła, choć ona też się bała.
Nagle stanęło im przed oczyma wiele rzeczy, o których nigdy ze sobą nie mówili.
W dzieciństwie bawili się zawsze we trójkę. Później jednak stało się oczywiste, że Laura wpatrzona jest wyłącznie w Rye'a. Kiedy wieść o jego o śmierci dotarła na Nantucket, Dan cierpiał wraz z nią. Spacerowali smaganą wiatrem plażą, doświadczając tej szczególnej rozpaczy, właściwej żałobnikom, którzy nie mają nawet ciała do opłakania. Bezradnie poszukiwali dowodu nieuchronności śmierci, odebranego im przez zachłanny ocean, który za nic miał ludzką potrzebę ukojenia ducha.
W tych niespokojnych, burzliwych dniach rozpacz Dana wygasła szybciej niż ból Laury, bowiem wraz ze śmiercią Rye'a otwierała się przed nim droga do serca ukochanej kobiety. W okresie tym żył pod brzemieniem winy, nienawidząc się za to, iż odczuwa ulgę.
Laurę zdobył przede wszystkim dlatego, że stał się jej niezbędny.
Któregoś dnia zbudził ją stuk siekiery. Na podwórku zastała Dana rąbiącego drewno na zimę. Kiedy przyszły chłody, zjawił się ponownie z furą wodorostów, którymi obłożył fundamenty domu, by ochronić je przed wdzierającymi się wszędzie podmuchami ostrego wichru. Gdy coraz bardziej zaawansowana ciąża zaczęła dawać się Laurze we znaki, Dan bywał codziennie, żeby naczerpać wody, nanieść drewna; przynosił jej świeże pomarańcze i kazał odpoczywać z nogami w górze, kiedy doskwierały jej bóle w krzyżu. Patrzył w jej smutne oczy… i milczał. To on pobiegł po akuszerkę, sprowadził jej matkę, a potem chodził nerwowo przed domem – tak, jak ojciec dziecka. To Dan siadywał przy jej łóżku, zaglądał w powijaki Josha i obiecywał, że zawsze znajdą go przy sobie, ilekroć będzie potrzebny Laurze lub jej synowi.
Przyzwyczaiła się więc, że może liczyć na jego pomoc we wszystkich męskich sprawach, a Dan pomagał aż nazbyt chętnie – na długo przedtem, nim poprosił ją o rękę. Osiedli w małżeństwie tak naturalnie, jak zbielałe deski dawnych okrętów osiadają na brzegach Nantucket przy wysokim przypływie. Druga miłość Laury nie była może pełna wielkiej namiętności, lecz na pewno wyrosła na poczuciu wspólnoty i bezpieczeństwa.
Jak w większości małżeństw, jedna ze stron kochała mocniej, i w tym przypadku był to Dan. Mimo to i on czuł się pewnie, bo zabrakło rywala, który ongiś zagarnął Laurę dla siebie. Teraz Laura należała do niego i kochała go. Nigdy nie analizował tej miłości, nie dopuszczał myśli, że znaczną jej część stanowiła wdzięczność – nie tylko za pomoc, fizyczną i materialną, lecz i za to, że kochał Josha jak własnego syna i był tak dobrym ojcem, jak gdyby sam go spłodził.
Gdy jednak tego dnia Dan Morgan wszedł do domu i zastał w nim Rye'a poczuł, że jego małżeństwo chwieje się w posadach.
Dławiły go pytania, których nie chciał zadawać, bo po prostu bał się usłyszeć odpowiedź. Jednego wszakże nie mógł powstrzymać, choć serce wypełniały mu złe przeczucia. Pieszczotliwie potarł kciukiem dłoń Laury, przełknął ślinę i napiętym, nieswoim głosem rzucił w mrok:
– Co robiliście dziś z Ryem, kiedy mnie nie było?
– Co robiliśmy? – głos Laury również brzmiał nienaturalnie.
– Josh twierdzi, że kiedy wszedł, odskoczyłaś od Rye'a.
– Nie… nie wiem. Byłam zdenerwowana, to chyba jasne. Nie co dzień odwiedza cię… nieboszczyk.
– Przestań kluczyć, Lauro. Dobrze wiesz, o czym mówię.
– Niepotrzebnie pytasz, bo to bez znaczenia.
– Całował cię, tak? – kiedy Laura nie odpowiedziała, rzucił: – Miałaś wypisane to na twarzy.
– Och, Dan, naprawdę robisz z igły widły. Zupełnie mnie zaskoczył, a poza tym zwyczajnie chciał się ze mną przywitać. – Laura próbowała zbagatelizować sprawę, czując w głębi serca, że nie mówi całej prawdy.
– A później, kiedy poszłaś go odprowadzić?
– Dan, proszę cię… Ścisnął jej dłoń tak, że zabolało.
– Czy za drugim razem też chciał się przywitać? Dan nigdy dotąd nie był o nią zazdrosny, ale też nigdy nie dawała mu do tego powodu. Ta gwałtowna reakcja nieco ją przestraszyła i Laura gorączkowo szukała stosownej odpowiedzi.
– Dan, na miłość boską, zmiażdżysz mi rękę! Wchodząc tu, Rye nie wiedział, że wzięliśmy ślub.
– Zamierzał zająć miejsce twego… męża?
– Teraz ty jesteś moim mężem – powiedziała łagodnie w nadziei, że go udobrucha.
– Jednym z dwóch – rzucił cierpko. – Tyle, że ja dzisiaj nie dostałem buziaka.
– Bo nie poprosiłeś – rzekła jeszcze czulej. Oparł się na łokciu i pochylił nad nią.
– Nie będę prosił – wyszeptał ze złością. – Sam wezmę sobie to, do czego mam prawo.
Usta Dana gwałtownie wpiły się w jej usta, jak gdyby chciał ją ukarać za to, czemu nie była przecież winna. Całował ją z wściekłą determinacją, by wygnać Rye'a z jej myśli, z jej życia, z jej przeszłości, choć równocześnie wiedział, że to niemożliwe.
Jego język brutalnie penetrował jej usta. Szarpnęła się, urażona, dając mu do zrozumienia, jak bardzo jest grubiański.
Dan ze skruchą porwał ją w ramiona i tulił do siebie, szepcąc urywanie:
– Lauro, Lauro, przepraszam, nie chciałem cię zranić, ale tak się boję, że znowu cię stracę, gdy wreszcie cię zdobyłem po tych wszystkich latach. Kiedy go zobaczyłem, poczułem się tak, jak… Pamiętasz? Biegałaś za nim jak pies, który łasi się o pieszczotę… Powiedz, że go nie sprowokowałaś… proszę, obiecaj, że nie pozwolisz mu znów się uwieść…
Nigdy dotąd się nie przyznał, że przez cały czas był zazdrosny o Rye'a. Laurze zrobiło się go żal; przesunęła dłoń na jego kark, by przygładzić mu włosy. Trzymała go w objęciach, całowała w czoło. Zamknęła oczy, uświadamiając sobie nagle, jak kruchym okazał się jego świat teraz, gdy Rye wrócił. Mimo to bała się składać obietnice, nie będąc pewna, czy zdoła ich dotrzymać.
Wypowiedziała jedyne słowa, które mogła rzec z czystym sumieniem:
– Kocham cię, Dan. Nigdy nie miałeś powodu w to wątpić.
Zadrżał. Jego dłonie zaczęły błądzić po jej ciele, a ona zapragnęła, by zwłaszcza dziś z nią nie współżył. Natychmiast zalały ją wyrzuty sumienia. Nigdy dotąd nawet przez myśl jej nie przeszło, żeby mu odmówić. Sumiennie pieściła jego kark i plecy, powtarzając sobie, że to ten sam Dan Morgan, z którym dzieliła łoże od ponad trzech lat, że pojawienie się Rye'a Daltona nie daje jej prawa, by go odepchnąć.
A jednak chciała go odepchnąć. Bóg świadkiem.
Читать дальше