– A moje? – domagał się Moss. – Nie umiesz napisać: tata?
Maggie zastanawiała się długo. Nagle w jej oczkach błysnęło psotne światełko. Z głośnym chichotem zabrała się do pracy. Ciemnofioletową kredką narysowała grubą linię. Opadła na pięty, dodała jeszcze jedną kreskę i oznajmiła z dumą:
– Tata!
* * *
Mimo sprzeciwów Setha, Moss uległ namowom żony i wcześnie poszedł spać. Z poszarzałą twarzą pokonywał wysokie schody. Nie sprzeciwiał się, gdy Billie pomogła mu zdjąć ubranie. Zasnął natychmiast.
Billie wystarczyło, że ma go przy sobie, w swoim łóżku. Jego obecność wystarczała do szczęścia.
Przed nimi jeszcze wiele dni, wiele nocy. Najwyraźniej jej niezniszczalny mąż przecenił dzisiaj swoje siły. Wyczerpał go powrót do domu, ukrywanie bólu, zabawa z dziewczynkami, ciągłe rozdarcie między żoną a ojcem. Dzisiejsze popołudnie, gdy Moss bawił się z dziećmi, na zawsze zostanie w jej pamięci. Czy gdyby mieli syna, postępowałby inaczej?
Pocałowała go w czoło, zanim wślizgnęła się do łóżka. Jak dobrze mieć go obok siebie po tylu miesiącach.
Martwiło ją, że Moss tak bardzo chce wrócić do czynnej walki. Dlaczego nie wystarczą mu córki i ona? Kiedy obejmowała go w pasie, wiedziała, że podejmuje słuszną decyzję. Skoro nie wystarczy mu żona i dziewczynki, Moss otrzyma od niej syna.
W San Diego dni płynęły szybko. Nigdy się nie nudzili – Billie tego pilnowała. Zdawało się, że z dnia na dzień wzięła sprawy w swoje ręce. Do śniadania na tarasie zasiadały z nimi dziewczynki. Później Moss bawił się z córkami w pokoju dziecinnym. Billie trzymała się z boku. Następnie Moss czytał gazetę, pił herbatę, gawędził. Po lunchu, który również podawano na tarasie, dziewczynki zasypiały w łóżeczkach, a Moss jechał do szpitala na fizykoterapię. Ponieważ wracał bardzo zmęczony, przed kolacją musiał odpocząć. Billie dzieliła się Mossem podczas posiłków i odstępowała go Sethowi na godzinę po kolacji. Wieczorami należał do niej. Niewykluczone, że Sethowi nie przypadł do gustu taki plan dnia, jednak nic nie mówił.
Pewnego wieczora, gdy ciepły wiaterek kołysał firankami w otwartych drzwiach na taras, a pokój wypełniała cicha muzyka z radia, Billie oznajmiła Mossowi, że chce mieć jeszcze jedno dziecko.
Znieruchomiał.
– Tak po prostu? Nie. Nie teraz.
– Tak po prostu – powtórzyła. – Przesunęła palcem po jego brzuchu, zatrzymała się powyżej pępka. – Spójrz na mnie. Czy wyglądam na chorą? Nie, jestem młoda i zdrowa. Nic mi nie będzie. Będę słuchała zaleceń lekarzy, jak zawsze. Susan urodziła się bez komplikacji, prawie dokładnie w wyznaczonym terminie.
– Mówisz, jakby było już po wszystkim. – Udawał, że jest zły. Męską dumę mile jednak łechtała świadomość, że piękna młoda kobieta chce mu dać jeszcze jedno dziecko.
– A nie jest?
– Nie, Billie. Nie chcę, żebyś ryzykowała życiem. Musisz być zdrowa i silna dla naszych córeczek. Kiedy wojna się skończy i wrócę do domu, pomyślimy. Chyba że wątpisz w mój powrót w jednym kawałku? – Posłał jej poważne spojrzenie.
– Nie, skądże. Wierzę, że wrócisz cały i zdrowy. A to kolejny powód: chcą, by czekał na ciebie syn. Proszą, Moss.
– Billie, niechętnie ci czegokolwiek odmawiam, ale nadal uważam, że powinniśmy zaczekać. Dziewczynki są cudowne, śliczne i urocze. Nie wierzyłem, że córki mogą dawać tyle radości. Nie potrzebuję syna.
Kłam. Kłam, Coleman. Niech ci uwierzy. Potrzebować a pragnąć to dwie różne rzeczy. Powiedział, że nie potrzebuje syna? Zmień to, Coleman, zanim będzie za późno.
– Na razie nie chcę syna, Billie. Wystarczą mi Maggie i Susy.
Zbić przeciwnika z tropu; tak wygrywa się bitwy.
– Billie, miałaś może jakieś wieści od Thada?
Dopiero po chwili odpowiedziała, zaskoczona zmianą tematu. – Nie. Chcesz, żebym do niego napisała?
– Dlaczego nie? Dostaje tylko listy od matki. On cię bardzo lubi, Billie. Mogłabyś opisać, jak rosną nasze dziewczynki. Kiedy ja mu opowiadam, to brzmi jak czcze przechwałki.
Skoro Moss mógł nagle zmienić temat, może i ona:
– Poruczniku, co pan powie na seks w stylu Billie Coleman? – Jej palec przesunął się niżej.
– Czy różni się on od stylu Mossa Colemana? – zapytał, przyciągając ją do siebie.
– Och, ogromnie… jednak nie wiem, czy pan może… – zażartowała. Pocałowała go w ucho.
– Mogę, wiesz o tym doskonale! – Przycisnął jej dłoń do siebie.
– A niech mnie, rzeczywiście! – zaniosła się ochrypłym, gardłowym śmiechem, bardzo kobiecym i bardzo kuszącym. Ten dźwięk budził w nim pożądanie, sprawiał, że chciał ją dotykać i pieścić.
– Obiecaj, że nigdzie nie pójdziesz. Zaraz wracam.
– W tym stanie? Dokąd mógłbym pójść? Billie, nie zapomnij…
– …założyć kapturka – dokończyła półgłosem.
Kiedy wypisano go ze szpitala, odbył z nią poważną rozmowę o antykoncepcji i przekonał do wizyty u ginekologa w San Diego. Był taki serdeczny, taki troskliwy, że nie potrafiła mu odmówić. Użyje dziś kapturka, ale wyjmie go, kiedy zechce, nawet jeśli będzie za wcześnie. Nie uważała, że postępuje nieuczciwie; po prostu troszeczkę pomaga losowi. Jeśli tak im pisane, niedługo zajdzie w ciążę. Nie miała wyrzutów sumienia, jednak w lustrze zobaczyła kobietę o ponurej, zaciętej twarzy.
Wślizgnęła się pod kołdrę, jak najbliżej rozgrzanego ciała Mossa. Gorycz znikła z jej twarzy.
– Czy jest pan gotów, poruczniku Coleman?
– Jak zawsze w pani obecności, pani Coleman. – Tembr jego głosu przyprawiał ją o dreszcz.
– Ani słowa więcej, poruczniku. Ma pan leżeć bez ruchu, jasne?
– Tak jest, psze pani! – Zanurzył dłonie w popielatych włosach, przyciągnął do siebie i pocałował.
Billie nie myślała. Była kobietą, reagowała na jego bliskość, na różnicę między twardością jego ud a miękkością jej skóry, między szorstkimi włosami na jego piersi a jej delikatnymi dłońmi. Jej palce poznawały wklęsłości i wypukłości jego ciała, jej usta zostawiały wilgotne ślady, od jego szyi po płaski brzuch. Wsłuchiwała się w przyśpieszony oddech, upajała władzą, jaką nad nim miała. Uwodziła go dłońmi, ustami, ruchami ciała. Kiedy w końcu usiadła na nim i przyjęła go w siebie, w jej krzyku rozkoszy była zwycięska nuta.
* * *
Billie żyła w świecie spełnionych marzeń. Miała przy sobie męża i dzieci, Agnes bezustannie ją chwaliła, nawet Seth się uśmiechał. Z dnia na dzień Billie stawała się bardziej pewna siebie. Niecierpliwie czekała na Boże Narodzenie. W tym roku będzie je obchodziła razem z mężem i dwiema ślicznymi córeczkami.
Po południu, trzydziestego pierwszego grudnia, Moss wpadł do domu jak burza. Nigdy nie widziała go tak szczęśliwego, z takim blaskiem w błękitnych oczach.
– Spójrz! – zawołał, rozpinając marynarkę. Zdjęto mu ostatni opatrunek. – Jestem zdrów jak koń! Piątego wyjeżdżam, dołączam do mojej eskadry!
Nie zdążyła otworzyć ust, a już wziął ją w ramiona i ukrył twarz w popielatych włosach:
– Ciesz się ze mną, Billie. Sam tego chciałem. Potrzebuję tego.
A co z jej potrzebami? Chciała spytać. Co z nimi? Z dziećmi? Jednak zrozumiała już, że gdyby zmusiła Mossa do dokonania wyboru, przegrałaby.
– Idę powiedzieć tacie. Lepiej mieć to z głowy. Nie spodoba mu się. – Wyszedł równie szybko, jak się pojawił.
Читать дальше