Na gzymsie nad maleńkim kominkiem stała puszka herbaty, dwie puszki z warzywami i coś, co wyglądało jak pół bochenka chleba zawiniętego w szmatkę. Był pewien, że to wszystko, co było do jedzenia w tym domu.
Nagle przypomniał sobie pokoje nad stajnią, w których mieszkał. Pościel i ubrania posyłał do pralni Fentona, a kiedy dorósł, prosił służące, żeby mu sprzątały. I zawsze było dość jedzenia. Co to Houston przywozi górnikom? Lekarstwa, mydło, herbatę? Co zdoła ukryć w kapuście. Kane nigdy nie musiał się martwić o jedzenie i nigdy nie mieszkał tak jak tutaj.
Spojrzał w róg, gdzie najwyraźniej przeciekał dach, i zaczął się zastanawiać, jak jego matka, wychowana w najlepszych warunkach, wytrzymywała w takim domu.
– Czy znałeś moją matkę? – spytał, gdy Rafę postawił na stole cynowy kubeczek z whisky.
– Znałem.
Rafę patrzył na tego człowieka, który był jego krewnym, jednocześnie znanym i nie znanym. Czasami Kane wydawał mu się podobny do Franka, a czasami spojrzał na człowieka tak, jak ta mała Charity.
Rafę usiadł przy stole.
– Mieszkała z nami kilka miesięcy i było jej ciężko, ale była bardzo pogodna. Uważaliśmy, że Frank jest najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Żebyś ją widział! Cały dzień sprzątała i gotowała, a później, jak Frank miał wrócić ze zmiany, odstawiała się jak laleczka, jak na spotkanie z prezydentem.
Kane przez moment patrzył na stryja.
– Słyszałem, że to była rozpieszczona smarkula, pyszniła się tutaj i kobiety jej nie znosiły.
Rafę uniósł się złością.
– Nie wiem, kto ci to powiedział, ale to cholerne kłamstwo. Kiedy Frank zginął, nie chciało jej się żyć. Powiedziała, że wraca do domu urodzić dziecko, bo Frank na pewno chciałby dla niego jak najlepiej, a ojciec jej pomoże. Łajdak! – powiedział Rafę pod nosem. – Później dowiedzieliśmy się, że Charity i dziecko zmarli, a jej ojciec zabił się z rozpaczy. Cieszyliśmy się z Sherwinem, że ostatnie chwile miała szczęśliwe i że ojciec od razu przyjął ją z powrotem. Jeszcze przez wiele lat nikt z nas nie wiedział o tobie ani o tym, że Charity się zabiła.
– Tak się zastanawiałem – powiedział Kane, patrząc na kubek, z którego przed chwilą upił. – Ty i ja mieliśmy nędzny start, więc tak sobie myślę, czy jakoś mógłbym pomóc. – Ledwo to powiedział, poczuł, że popełnił gafę. Houston mu mówiła, że używa swoich pieniędzy, aby wykorzystać ludzi. Spojrzał na stryja i zauważył, że ten zesztywniał i czeka na koniec zdania. – Ian lubi grać w baseball i Zach też, a teraz ich mało widuję, więc może by założyć drużynę baseballową tutaj. Ja oczywiście kupię cały sprzęt.
Rafę rozluźnił się.
– Dzieciakom się to bardzo spodoba. Mógłbyś przyjść w niedzielę rano, jak nie idą do kopalni? Myślisz, że Fenton się zgodzi?
– Chyba tak – powiedział Kane, kończąc whisky. – Lepiej pójdę poszukać mojej żony. Ostatnio tak się zachowuje, że może mnie tu zostawić.
Rafę wstał.
– Tak, znajdź ją. Chyba lepiej, żebyś wracał też z tyłu wozu. Jak strażnicy zobaczą, że wyjeżdżasz, a nie wjeżdżałeś, będą podejrzliwi i inne wozy tamtych pań mogą mieć później kłopoty.
Kane skinął głową. Nie podobał mu się ten pomysł, ale czuł, że to konieczne.
– Kane – powiedział Rafę, stojąc przy drzwiach. – Jeżeli mogę ci coś radzić na temat Houston, to bądź z nią cierpliwy. Kobiety mają dziwne pojęcie o różnych sprawach, a mężczyźni tego nie rozumieją. Spróbuj ją znowu poderwać. Na początku musiałeś zrobić coś, czym ją zdobyłeś, więc powtórz wszystko od początku.
– Nie bardzo lubi prezenty – mruknął Kane.
– Może nie dajesz jej właściwych prezentów. Kiedyś jakaś dziewczyna wściekła się na mnie i dopiero jej przeszło, jak jej dałem szczeniaka. Mały kundelek, ale ona go kochała i była naprawdę wdzięczna, jeśli wiesz, co mam na myśli. – Rafę uśmiechnął się, mrugnął i wyszedł.
Przez całą drogę do domu Houston czekała, aż Kane wybuchnie, ale nic takiego nie nastąpiło. Gdy byli już z dala od strażników, usiadł obok niej i mimo że się nie odzywała, mówił o krajobrazie i swoich interesach. Kilka razy już miała odpowiedzieć, ale się powstrzymała. Była zbyt zraniona. On wkrótce zrozumie, że już go nigdy nie będzie kochała, i uwolni ją z tego więzienia.
W domu powiedział jej grzecznie „dobranoc” i poszedł do swojego gabinetu. Następnego dnia przyszedł do jadalni w porze lunchu, bez słowa wziął ją za rękę i zaprowadził do kuchni, skąd wziął koszyczek z jedzeniem na piknik, przygotowany przez panią Murchison. Wciąż trzymając żonę za rękę, zaprowadził ją na sam koniec ogrodu, pod figurę Diany, gdzie kiedyś się kochali. Houston stała sztywno, kiedy on rozkładał biały lniany obrus, a na nim jedzenie. Musiał ją w końcu pociągnąć, żeby siadła. Przez cały posiłek, który Houston zaledwie skubała, Kane mówił. Opowiadał, czego się dowiedział od Rafę’a o swojej matce, jaki obskurny jest domek Rafę’a i o ile lepsze było jego mieszkanie nad stajnią. Kiedy skończyli jeść, położył głowę na jej kolanach.
– Czy myślisz, że mógłbym jakoś wydostać stryja Rafe’a z kopalni? Nie jest już taki młody, a jakoś chciałbym mu pomóc.
Houston przez moment nie odzywała się. Nigdy nie słyszała, by Kane pytał o takie rzeczy.
– Nie możesz mu zaproponować pracy, bo uzna to za jałmużnę – powiedziała.
– Tak właśnie myślałem. Nie wiem, co zrobić. Czy powiesz mi, jak będziesz miała jakiś pomysł?
– Tak – odpowiedziała z wahaniem i przypomniał jej się widok Rafę’a spacerującego z Pamelą. Stanowili wtedy niezwykłą parę.
– Muszę wracać do pracy – powiedział, zaskakując ją szybkim i słodkim pocałunkiem. – Może zostaniesz sobie trochę w ogrodzie?
Zostawił ją samą. Houston chodziła, oglądając rośliny w ogrodzie różanym, pożyczyła sekator od ogrodnika i ścięła kilka róż. Po raz pierwszy od powrotu zrobiła coś, co nie było absolutnie niezbędne.
– Nie ma powodu nienawidzić domu tylko dlatego, że właściciel jest straszny – powiedziała do siebie, wkładając róże do wazonu.
Gdy Kane przyszedł na kolację, cały dom pełen był świeżo ściętych kwiatów.
Następnego dnia przyszła na obiad Blair i opowiadała o swojej przyjaciółce z Pensylwanii, doktor Louise Bleeker, która przyjechała pomóc w klinice. Spytała też, jak Houston się czuje. Jakoś nie złościła się już na Kane’a.
– Niewiele się zmieniło – powiedziała Houston, grzebiąc w talerzu. – A co u ciebie?
Blair zawahała się.
– Przejdzie mu to, na pewno.
– Przejdzie?
– Lee jest na mnie trochę zły, bo… odbyłam podróż z tyłu jego powozu. Ale mówmy o tobie.
– Porozmawiajmy o magazynie. Mam dla ciebie dwa nowe artykuły.
W niedzielę Kane wyciągnął Houston z łóżka. Trzymając się od niej z daleka, rzucił na łóżko suknię z ciemnej różowej serży z wypustkami z czarnej atłasowej wstążki.
– Załóż to i ubierz się jak najprędzej – powiedział, nim wyszedł z pokoju.
Wrócił po kilku minutach, ubrany w sztruksowe spodnie, niebieską flanelową koszulę i granatowe szelki. Patrzył przez chwilę na Houston w obcisłym gorsecie podnoszącym piersi i haleczce do kolan, spod której widać było nogi w czarnych, jedwabnych pończochach i czarnych bucikach na wysokim obcasie. Potem odwrócił się i wybiegł z pokoju, jakby nie był w stanie zostać tu dłużej.
Houston westchnęła, wmawiając sobie, że było to westchnienie ulgi, a nie zawodu.
Читать дальше