– Jesteś odporny na kontrolę umysłu.
– Jak my wszyscy, cały zespół. Dlatego jest nas tak mało. Na całym świecie bardzo niewiele osób jest w stanie oprzeć się kontroli umysłu, a tylko my możemy pokonać te potwory.
Odetchnęła głęboko, absorbowała te rewelacje.
– Od… Od jak dawna wiesz o tym darze? Wzruszył ramionami.
– Od jakichś trzydziestu lat. Kiedy wstąpiłem do CIA, odkryli to i zrobili mi testy, nauczyli tym kierować, manipulować ludzkimi umysłami. Przydaje się, kiedy ma się do czynienia z hołotą.
– Od początku byłeś szpiegiem, a nam mówiłeś, że jesteś dyplomatą.
– Matka nie mogła się dowiedzieć. I bez tego było jej ciężko, ciągle się przeprowadzaliśmy, ciągle za granicą.
Przypomniała sobie mamę – zawsze pogodna i uśmiechnięta. Była opoką, źródłem wsparcia dla dzieci, traktowała rewolucje w ich życiu jako kolejne przygody.
– Świetnie sobie radziła. Ojciec się skrzywił.
– Początkowo nie. Ale z czasem wiedziałem, jak sobie z tym radzić i osiągałem lepsze rezultaty.
Radzić? W jej sercu zrodziło się straszne podejrzenie.
– Jak to: radzić?
– Wspierałem ją. Mentalnie. Dzięki temu znosiła to o wiele lepiej.
Straszne przeczucie przeradzało się w pewność.
– Manipulowałeś mamą?
Mężczyźni na przednich fotelach wymienili spojrzenia. Sean spojrzał na nią z irytacją.
– Nie dramatyzuj. Po prostu pomogłem jej zachować równowagę psychiczną. W innym wypadku biedaczka załamałaby się nerwowo.
Zazgrzytała zębami.
– Robiłeś to dla jej dobra?
– No, tak. Wam też pomagałem. Łatwiej mi było pracować, kiedy w domu był spokój.
Narastał w niej gniew.
– Kontrolowałeś nas? Byliśmy taką Rodzinką ze Stepford, tak?
– Uspokój się. Jesteś za dorosła na fochy. Zacisnęła pięści, oddychała głęboko.
Nie wierzyła własnym uszom. Przez tyle lat tęskniła za rodziną. Czyżby wszystko, całe jej dzieciństwo, to jedno wielkie kłamstwo? Nic nie było prawdziwe?
Nagle poczuła przypływ ciepła, coś atakowało jej umysł. Zamknęła oczy, odparła atak.
– Tak jest – szepnął Sean.
Uniosła powieki, spojrzała na ojca. Nacisk zelżał.
– To ty?
Wzruszył ramionami.
– Sprawdzałem, jak się trzymasz. Zawsze uważałem, że jesteś najsilniejsza. A im bardziej mnie zwalczałaś, tym większa była twoja moc.
Zaparło jej dech.
– I dlatego mnie odesłałeś. Nie mogłeś nade mną zapanować.
– Ej! – Pogroził jej palcem. – Wydałem na ciebie majątek. Zdobyłaś najlepsze wykształcenie. Nie masz powodów do narzekań.
Czuła łzy pod powiekami.
– Tęskniłam za wami. Poklepał jej dłoń.
– My za tobą też. Zawsze byłem z ciebie dumny, Shanno. Wiedziałem, że pewnego dnia będziesz tak silna jak ja.
Odsunęła się od niego. Dobry Boże. Czy w ogóle znała matkę? Rodzeństwo? A może to tylko roboty za sprawą ojca? Przez tyle lat cierpiała, że ją odesłali. Teraz sobie uświadomiła, jak wielkie miała szczęście. Mogła dorosnąć wolna, wyrobić sobie własny światopogląd.
To, co robi ojciec, jest złe. Likwidacja wszystkich wampirów to czystka etniczna. Zbrodnia nienawiści.
Wyjrzała przez okno. Co robić?
– Powiedz, jakim cudem Draganesti był przytomny za dnia? – zagadnął ojciec.
– To genialny naukowiec. Testował nowy środek. Ryzykował życie, żeby ratować przyjaciela.
Sean się żachnął.
– Mówisz o nim jak o bohaterze. Uwierz mi, jeśli zgłodnieje, nie zawaha się ciebie zabić.
Zazgrzytała zębami.
– Wynalazł syntetyczną krew. Ocalił miliony istnień ludzkich.
– Pewnie tylko po to, żeby on i jego kumple mieli więcej jedzenia.
Spojrzała na niego.
– Gdybyś go dobrze poznał, wiedziałbyś, że to dobry człowiek. Ale ty nawet nie próbujesz. Chcesz ich wszystkich zniszczyć.
Zmarszczył brwi.
– Zapominasz o bardzo ważnej rzeczy. To już nie ludzie. To mordercy.
– Owszem, to ludzie. Roman i jego klan nie atakują ludzi. Chcą nas chronić. To Petrovsky i Malkontenci nas atakują.
Pokręcił głową.
– Syntetyczna krew to nowość. Zanim Draganesti ją wynalazł, też żywił się ludzką krwią. To potwory. Nie zrobisz z nich świętych.
Westchnęła. Ojciec zawsze był uparty.
– Są dwa rodzaje wampirów – współczesne, pokojowo nastawione, i Malkontenci.
– A my zabijemy wszystkich – dokończył Sean.
– W tym co mówi, może być ziarno prawdy – odezwał się Austin. – Podsłuchiwałem Petrovskiego. Draganesti to jego największy wróg. Była mowa o wojnie wampirów.
– Super – mruknął Garrett. Sean spojrzał na córkę.
– Te wybuchy w Romatechu… Wiesz, kto za tym stoi?
– Petrovsky i Malkontenci. Chcą zniszczyć całe zapasy krwi syntetycznej i zmusić wampiry do zabijania ludzi.
– Co jeszcze wiesz?
– Roman i jego przyjaciele nie chcą do tego dopuścić. Są gotowi za nas walczyć.
Zmrużył oczy.
– Jakoś trudno mi w to uwierzyć.
– A niech walczą – rzucił Garrett. – Może się wzajemnie wykończą. I ułatwią nam zadanie.
Roman, Connor, Ian i inni Szkoci mieliby ryzykować życie w walce? Zrobiło jej się niedobrze na tę myśl. Może mogłaby ich jakoś powstrzymać.
Samochód skręcił na podjazd przed hotelem.
– Tu się zatrzymamy? – zapytała.
– Tylko ty. Austin z tobą zostanie, na wszelki wypadek. Garrett i ja musimy coś załatwić.
Zostawią ją ze strażnikiem. Trudno będzie skontaktować się z Romanem.
– Jak już mówiłem – ciągnął ojciec – nasz zespół jest mały. Wszędzie szukam ludzi zdolnych oprzeć się manipulacji umysłem. Każdy Amerykanin o takim darze ma moralny obowiązek do nas dołączyć.
Przełknęła ślinę. Czyżby miał ją na myśli?
– Chcę przez to powiedzieć, iż chciałbym, żebyś została jedną z nas.
O tak.
– Mam zabijać wampiry?
– Chronić świat przed demonami. Jest nas tragicznie mało. Potrzebujemy ciebie. W każdej chwili możesz zacząć szkolenie w CIA.
– Ja już mam zawód. Jestem dentystką. Zbył ją machnięciem ręki.
– To nie powołanie. Bóg dał ci dar, możliwość walki z zakałą tego świata. Nie możesz tego odrzucić.
Pracować dla ojca? Bomba. Już miała mu powiedzieć, żeby dał jej święty spokój. Pragnęła tylko jednego – być z Romanem. Ale jeśli to sprawi, że dla ojca on stanie się celem numer jeden? Nie, lepiej się nie sprzeciwiać.
Z czasem przekona go, że naprawdę istnieją także dobre wampiry.
Może kiedyś znów będzie z Romanem.
Jeśli odmówi, a on i jego zespół zaczną mordować, jak zdoła z tym żyć? Roman robił co w jego mocy, by ją chronić. Teraz jej kolej.
Samochód zatrzymał się przed hotelem.
Odetchnęła głęboko.
– Dobrze, tato. Przemyślę to.
Roman obudził się i chciwie zaczerpnął powietrza. Serce zatrzepotało mu w piersi, by po chwili odzyskać normalny rytm. Uniósł powieki.
– Dzięki Bogu – usłyszał. – Nie wiedzieliśmy, czy jeszcze kiedykolwiek się ockniesz.
Zamrugał i spojrzał w stronę, z której dobiegał głos. Angus stał przy łóżku, miał poważną minę. Co więcej, przy nim zebrali się inni: Jean-Luc, Connor, Howard Barr, Phil, Gregori i Laszlo.
– Cześć, bracie. – Gregori się uśmiechnął. – Martwiliśmy się o ciebie.
Roman zerknął na Laszla.
– Jak się czujesz?
– Dobrze, sir. – Skinął głową. – Dzięki panu. Nawet pan sobie nie wyobraża, jak się ucieszyłem, gdy ocknąłem się w pańskim domu.
Читать дальше