Kiedy zaczynało zmierzchać - zimowe dni są przecież takie krótkie Katarzyna wracała do domu wolnym krokiem, z duszą coraz bardziejprzepełnioną trwogą, a coraz mniej nadzieją.
Boże Narodzenie minęło, niczego nie zmieniając w jej życiu.
Katarzyna ciągle myślała o Arnoldzie. Z pewnością dotarł już doComposteli w Galicii. Ale czy niebo udzieliło mu łaski uzdrowienia? AWalter? Czy udało mu się dołączyć do uciekiniera? Czy byli razem, gdy onich myślała? Niestety, pytania te pozostawały nadal bez odpowiedzi.
- Gdy nadejdzie wiosna - obiecywała sobie Katarzyna - a nie dostanężadnej wiadomości, ja również udam się na poszukiwanie Arnolda.
- Nie powrócą wcześniej jak na wiosnę - stwierdziła któregoś dniaSara, kiedy Katarzyna przez nieuwagę wypowiedziała swe myśli na głos. Któż wyruszyłby przez góry, kiedy śnieg zasypał drogi? Zima tworzybariery, których największa wola, najsilniejsza miłość nie są w staniepokonać. Musisz czekać.
- Czekać i czekać. Nic, tylko czekać! Nie mogę już wytrzymać tegoniekończącego się oczekiwania! - wykrzyknęła Katarzyna. - Czy całe mojeżycie ma upłynąć na ciągłym czekaniu?
Na tego rodzaju pytania Sara nie odpowiadała. Wolała przemilczećlub zmienić temat rozmowy, gdyż wszelkie tłumaczenia i przemawianie dozdrowego rozsądku potęgowały tylko smutek Katarzyny. Cyganka niewierzyła w możliwość wyzdrowienia Arnolda. Nigdy nie słyszała, aby ktośwyleczył się z trądu. Było nawet dziwne, że święty Meen z Jaleyrac, patrondotkniętych tą straszną chorobą, zachował jeszcze „klientów". Sara byłazbyt wielką poganką, aby wierzyć w moc cieszącego się renomą świętegoJakuba z Composteli. Spodziewała się natomiast, że jeśli nie wyniknąnieprzewidziane okoliczności, wcześniej czy później nadejdą od Walterajakieś wiadomości. Nie przeszkadzało jej to wzdychać, kiedy widziała, jakdrobna, delikatna sylwetka Katarzyny w czarnym stroju oddala się mimośniegu, aby sprawdzić, czy ktoś nie przybywa drogą od doliny.
* * *
Któregoś styczniowego wieczoru, kiedy udała się do swego punktuobserwacyjnego po długiej nieobecności spowodowanej strasznymichłodami, wydało jej się, że dostrzega na białym szlaku jakiś ciemnypunkt. Punkt ten stawał się coraz większy. Natychmiast zerwała się narówne nogi z bijącym sercem...
Jakiś człowiek zbliżał się doliną. Widziała powiewające na wietrzepoły jego opończy. Szedł z trudem, gdyż wiatr wiał mu w twarz. Katarzynapostanowiła wyjść mu naprzeciw, lecz po paru krokach stanęła rozczarowana. Nie był to Walter ani Arnold. Człowiek, którego teraz widziałabardzo dobrze, był niski, szczupły, o ciemnej karnacji. Przez chwilęsądziła, że to Fortunat, ale i ta nadzieja szybko się rozwiała. Był to ktoścałkiem obcy.
Na głowie miał zielony kapelusz z lichym piórkiem. Ukryta pod nimśniada twarz wyrażała wesołość. Widząc kobiecą postać na skraju drogi,uśmiechnął się szeroko. Katarzyna dostrzegła, że na plecach pod opończąniesie jakiś podłużny przedmiot.
Wędrowny handlarz lub minstrel - pomyślała.
Kiedy podszedł bliżej, stwierdziła, że to minstrel. Pod czarnąopończą miał wesoły, czerwono-zielony, trochę zniszczony strój. Na widokKatarzyny zdjął kapelusz w geście powitania.
- Kobieto - rzekł z silnym cudzoziemskim akcentem - co to za gród?
- To Montsalvy. Czy to twój cel podróży, panie minstrelu?
- Na dzisiejszy wieczór tak. Na Madonnę, jeśli wszystkie wieśniaczkisą tutaj tak urodziwe jak ty, to Montsalvy musi być rajem.
- Niestety, to nie raj - odpowiedziała rozbawiona akcentemmłodzieńca Katarzyna. - A jeśli sądzisz, panie minstrelu, że zostanieszprzyjęty na zamku, to spotka cię rozczarowanie. Zamek w Montsalvyprzestał istnieć. Znajdziesz tu tylko stare opactwo, gdzie rzadko się śpiewapieśni miłosne.
- Wiem o tym - odparł minstrel. - Jeśli nawet nie ma zamku, toprzecież jest jego dziedziczka. Czy znasz panią de Montsalvy? Jak mimówiono, to najpiękniejsza kobieta na świecie... ale nie sądzę, aby byłapiękniejsza od ciebie.
- Muszę cię rozczarować - rzekła Katarzyna. - Ja jestem panią deMontsalvy.
Uśmiech zgasł na wesołej twarzy wędrowca. Ponownie zdjąłkapelusz i przykląkł na śniegu.
- Szlachetna pani, wybacz prostemu śpiewakowi tę poufałość. .
- Przecież nie mogłeś tego wiedzieć. Dziedziczki zamków nieprzechadzają się same, a szczególnie przy tak brzydkiej pogodzie.
Jakby na potwierdzenie tych słów gwałtowny poryw wiatru zerwałminstrelowi kapelusz z głowy, a Katarzynę zmusił do uchwycenia się pniadrzewa.
- Nie stójmy tutaj - rzekła. - Jest zimno i zapada mrok. Zamek legł wgruzach, ale w domu opactwa możemy ofiarować ci gościnę. Skąd o mniesłyszałeś?
Minstrel podniósł się i otrzepał kolana ze śniegu. Między jegobrwiami rysowała się teraz zmarszczka, a na ustach nie pojawił się jużuśmiech.
- Mówił mi o tobie, szlachetna pani, człowiek spotkany w górach napołudniu. Był wysoki i silny. Prawdziwy olbrzym. Powiedział mi, żenazywa się Walter Malencontre.
Katarzyna wydała okrzyk radości, chwyciła podróżnego pod ramię ipoprowadziła w stronę domu.
- Przysyła cię Walter? Co za szczęście! Jak on się czuje? Gdzie ikiedy go spotkałeś?
Prowadząc minstrela, który teraz wydawał się zaniepokojony,skierowała się w stronę wioski, informując Saturnina, który naprawiałokiennice swego domu:- Ten człowiek spotkał Waltera, ma od niego wieści! Stary zarządcadołączył do nich z okrzykiem radości.
Minstrel popatrzył na niego z przestrachem.
- Szlachetna pani - rzekł w końcu - nawet nie pozwoliłaś mi sięprzedstawić!
- Zrób to teraz - powiedziała Katarzyna radośnie. - Ale dla mnienazywasz się Walter.
Mężczyzna zaprzeczył ruchem głowy.
- Nazywam się Guido Cigala.. Jestem z pięknego miasta, Florencji.
Aby uzyskać wybaczenie za moje liczne grzechy, udałem się do Galicii, dogrobu apostoła. Pani, nie ciesz się tak bardzo, nie przyjmuj mnie takdobrze. Wieści, które przynoszę, są złe.
Katarzyna i Saturnin zatrzymali się gwałtownie pośrodku drogi.
Zaróżowiona z radości twarz Katarzyny pobladła.
- Ach - wyjąkała tylko.
Zaniepokojona spojrzała błagalnie najpierw na minstrela, potem naSaturnina, ale szybko odzyskała przytomność umysłu i rzekła:- Złe czy dobre, potrzebujesz odpoczynku i nadal możesz liczyć nagościnę. Powiedz nam tylko, jak się czuje Walter?
Guido Cigala opuścił głowę, jakby czuł się winny.
- Pani - szepnął - sądzę, że on nie żyje. - Nie żyje!
Ten sam okrzyk wyrwał się Katarzynie i Saturninowi, który dodał:- To niemożliwe. Walter nie mógł umrzeć.
- Nie powiedziałem, że na pewno - rzekł zmieszany Cigala. Powiedziałem, że wydaje mi się.
- Opowiesz nam wszystko - przerwała Katarzyna.
W domu gościnnym Sara zajęła się przybyszem, przyniosła mumiskę z wodą do umycia nóg, gorącą zupę, chleb i ser oraz trochę wina, anastępnie posłała do dużej sali, gdzie czekali Katarzyna, Saturnin i Donata;prawa gościnności wzięły górę nad ciekawością. Młoda kobieta uśmiechnęła się smutno, widząc, że minstrel trzyma w ręce wiolę.
- Już od dawna nie słyszałam tutaj muzyki - rzekła łagodnie. - I niemam wcale do tego serca.
- Muzyka jest dobra na ukojenie zasmuconej duszy - rzekł Guido,kładąc instrument na ławie. - Ale najpierw odpowiem na pytania.
- Kiedy widziałeś Waltera i gdzie?
- Było to na przełęczy Ibaneta, trochę przed przytułkiem wRoncevaux. Wpadłem do wąwozu i Walter przyszedł mi z pomocą.
Spędziliśmy razem noc w górach. Powiedziałem mu, że wracam do megokraju, zatrzymując się we wszystkich napotkanych po drodze zamkach.
Читать дальше