Otrząsnęła się z zamyślenia, słysząc nierówny oddech chłopca. Poczuła szacunek dla rycerza, że został z giermkiem. Opiekując się ofiarami zarazy, widywała matki, które porzucały własne dzieci, i mężów opuszczających żony. Ta zesłana przez Boga plaga udowodniła wszystkim naocznie, jak pełne lęków i żałosne są w istocie ludzkie duszyczki. Pomyślała, że teraz, kiedy to nieszczęście przetoczyło się już przez ich kraj, ludzie mogą zacząć odbudowywać swe iluzje co do samych siebie. Szczerze żałowała, że ten rycerz nie postanowił spełnić swego szlachetnego, chrześcijańskiego obowiązku na ziemiach kogoś innego.
Obróciła się i rozejrzała po chacie. Sir Morvan siedział z zamkniętymi oczami, oparty o ścianę. Drzwi były uchylone i światło ledwo do niego docierało, było jednak wystarczająco jasno, by Anna mogła przyjrzeć się rycerzowi.
Miała przed oczami urodziwą twarz, która w dzieciństwie była pewnie idealnie piękna, zanim rysy wraz z upływem czasu stwardniały w bitwach. Wysmagana wiatrem opalona skóra, napięta na kościach policzkowych i kwadratowej brodzie, zapadała się, tworząc pokryte cieniem zagłębienia na policzkach. Mężczyzna miał kształtny nos i pięknie wykrojone usta. Jego twarzy nie szpeciła żadna blizna. Czarne potargane włosy spływały, lekko falując, na ramiona. Na brodzie pojawił się cień zarostu, co świadczyło o tym, że zwykle był gładko wygolony.
Anna żałowała, że rycerz ma spuszczone powieki. Jego oczy były godne uwagi: bardzo ciemne i błyszczące pod prostymi, szerokimi brwiami. Kiedy się uśmiechał, oczy lśniły jak czarne diamenty, gdy się zachmurzył, w głębi tych oczu rozpalał się całkowicie inny ogień. Były niemal hipnotyzujące. Kiedy weszła z Ascaniem do chaty, zwróciła uwagę niemal jedynie na oczy tego rycerza.
Nigdy nie patrzyła na mężczyzn jako na potencjalnych kochanków czy mężów, nie była jednak całkowicie nieczuła na męską urodę. Podziwiała ją na swój analityczny, chłodny sposób, tak samo jak podziwiała kolorowe ilustracje w niektórych książkach matki przełożonej. To był niewątpliwie oszałamiająco przystojny mężczyzna. Przyglądała mu się przez dłuższy czas. Wreszcie zamknęła oczy i oparła głowę o brzeg materaca.
Anna obudziła go, lekko dotykając jego ramienia.
– Odszedł. Umarł spokojnie.
Morvan podszedł do łóżka i spojrzał z góry na ciało.
– Jak szybko to się stało. Jeszcze wczoraj zupełnie dobrze się czuł.
– Czasami tak się zdarza. Wysłałam kilku wieśniaków, żeby wykopali grób. To poświęcona ziemia. Połóż go na swoim koniu, pójdziemy za nim na piechotę.
Pogrzebali Williama i szli potem przez las, dopóki nie dotarli do drogi biegnącej wzdłuż brzegu morza. Wtedy dopiero dosiedli koni i jechali w milczeniu. Lady Anna siedziała na swojej klaczy wyprostowana jak struna i trzymała wodze po mistrzowsku. Kaftan uniósł się, odsłaniając nogi dziewczyny i opinając się na biodrach. Powstała wygięta linia od talii aż do butów. Każdy, kto by na nią spojrzał, nie miałby cienia wątpliwości, że są to kobiece nogi.
Na jej krótką komendę klacz posłusznie przeszła w galop. Morvan ścisnął kolanami Diabła, zmuszając go do przyspieszenia kroku, by zrównać się z wierzchowcem Anny. Kiedy wypadli z lasu na otwartą przestrzeń, dziewczyna uniosła głowę, wystawiając twarz na wiatr, który rozwiewał jej włosy i wydymał płaszcz na plecach. W jej oczach błyszczała oszałamiająca, nieskrywana radość.
W końcu ściągnęła wodze wierzchowca i wskazała drogę skręcającą na zachód.
– Ten gościniec wiedzie do Ville de la Roche. Moglibyśmy dojechać tędy do domu, ale znam krótszą drogę. – Poprowadziła go do leśnej ścieżki.
Po jakimś czasie drzewa zaczęły rzednąć, wreszcie las się skończył. Na szerokim otwartym polu stał trójkątny stary zamek, zbudowany na wznoszącej się nad polami skale. Ogromna wieża górowała nad bramą wjazdową we frontowej części, natomiast z tyła chronił go półkolisty wysoki mur. Mur ciągnął się od bramy wjazdowej aż po północne flanki.
Kiedy podjechali bliżej, Morvan zauważył, że wybrzeże tworzy w tym miejscu klif. Zamek został zbudowany na cyplu, wdzierającym się w głąb morza, i większa część murów wznosiła się nad stromymi urwiskami. W skałach od strony pól zostały wykute szerokie, głębokie fosy.
– Robi wrażenie – stwierdził. – Czy kiedykolwiek został zdobyty?
– Nie. Moja rodzina włada La Roche de Roald od ponad trzystu lat. Nikt nawet nie próbował go oblegać, bo mając morze za plecami, zawsze możemy zdobyć zaopatrzenie.
Wjechali bramą na dziedziniec. Był całkowicie pusty i niezwykle cichy. Wszystkie żywe istoty schowały się przed śmiercią, którą nosił w sobie Morvan. Podniósł w górę wzrok i dostrzegł jasnowłosą dziewczynę, która na jego widok szybko odsunęła się od okna.
W północnej ścianie zobaczył otwarty portal, zbyt niski, by mógł pod nim przejechać jeździec.
Anna zsiadła z konia.
– Proszę, zostaw tu konia, panie. Zabierz wszystko, czego potrzebujesz.
Brama prowadziła do północnego skrzydła zamku, oddzielonego długim murem. Mur biegł prosto na północ na długości dwustu metrów, potem zakręcał, by połączyć się z klifem, stanowiącym naturalną osłonę zamku od zachodu. Do zewnętrznego muru przylgnęły małe domki i budynki gospodarcze.
Wewnątrz pracowało dwudziestu ludzi, których przywiódł ze sobą z Gaskonii. Wbijali słupki i rozpinali na nich materiał, budując namioty. Obozowisko każdego z nich było oddzielone od sąsiedniego linią ognia, który płonął w płytkich rowkach. Przypominało to szachownicę.
– Daliśmy im mnóstwo koców i materiał do ochrony przed deszczem. Jedzenie będzie przynoszone na obrzeże obozowiska w porze posiłków – tłumaczyła Anna. – Są na tyle daleko od siebie, by uniknąć rozprzestrzeniania zarazy, jeśli któryś z nich zachoruje.
– Po co tyle ognia?
– Brat mi opowiadał, że papieża trzymano w Awinionie między dwoma ogniskami i uniknął zarazy. Nie mam pojęcia, czy to naprawdę działa, ale próbujemy wszystkiego.
Na skraju terenu, dwadzieścia kroków od krawędzi klifu, stał szałas o drewnianym dachu i pokrytych materiałem ścianach. Anna prowadziła Morvana właśnie w tamtą stronę. Odchyliła płócienną klapę przy wejściu i umocowała ją, by nie opadła.
Przechylił głowę i się rozejrzał. Wokół prostego paleniska stały trzy ustawione w literę U prycze. W pomieszczeniu znajdował się jeszcze stół, krzesło, stołek, a w rogu kilka wiader i szmaty.
Poczuł w sobie pustkę.
– A więc tak wygląda umieralnia – powiedział.
Anna zajęła się rozpalaniem ognia na palenisku i starała się zachowywać tak, jakby nie słyszała ostatnich słów Morvana. Doskonale wiedziała, co rycerz teraz czuje.
To pomieszczenie symbolizowało los, który go czekał w najbliższej przyszłości i z którym musiał się zmierzyć. Są wprawdzie ludzie do tego stopnia pozbawieni wyobraźni, że wydaje im się, iż śmierć może spotkać wszystkich, tylko nie ich, lecz Morvan się do nich raczej nie zaliczał.
W głowie Anny zaczęły się kłębić nieproszone wspomnienia. Dowiaduje się, że może być zarażona, czeka na śmierć… leży bezsilna jak dziecko w ramionach Ascania… Próbowała walczyć z ogarniającą ją rozpaczą.
Morvan nadal stał w progu. Jego wspaniałe oczy były teraz puste, patrzyły jakby do wewnątrz.
– Ja przeżyłam, panie.
Oczy nieco mu pojaśniały, jakby wrócił do nich blask. Rycerz wszedł do pomieszczenia i przyjrzał się trzem pryczom.
Читать дальше