- Ja?
Odwrócił się, podszedł do otwartego okna, spoglądał przez chwilę na dolinę, którą zawładnęła wiosna. Wyciągnął ramiona w stronę południa.
- Tam - rzekł - w połowie drogi do Montsalvy kanonicy z Aurillac wznieśli niegdyś leprozorium, gdzie mieszkają ci, którzy odtąd będą moimi braćmi. Dawniej było ich wielu, teraz jest ich tylko paru, a opiekuje się nimi benedyktyn. Tam pójdę. Serce Katarzyny przepełnił ból.
- Ty, w leprozorium? Ty, taki. .
Nie dodała: „dumny, porywczy, chlubiący się swoim pochodzeniem, ty, który jesteś samym życiem, wielbicielem wojny i ciosów miecza skazany na powolną śmierć, najgorszą ze wszystkich?". Ale boleść, którą wyczuł w jej głosie, dopowiedziała wszystko. Arnold zrozumiał to i czule się do niej uśmiechnął.
- Tak! Przynajmniej będę mógł oddychać tym samym powietrzem co ty i do ostatniego tchnienia spoglądać na ojczyste góry, drzewa i niebo, na które i ty będziesz patrzyła. Będę dla ciebie martwy, Katarzyno, ale może nie będziesz już chciała odjechać. .
- Mógłbyś uwierzyć w to, że teraz. .
- Nie. Wiem, że zostaniesz tutaj. Obiecaj mi, że będziesz dla Michała zarazem matką i ojcem, że będziesz żyła dla niego tak, jak żyłaś dla mnie.
Powiedz, obiecujesz?
Oślepiona łzami, ukryła twarz w dłoniach, żeby już nie widzieć tej szczupłej postaci stojącej w oknie i nie wiedzieć, że już nie należy do ziemskiego życia. Szloch rozrywał jej piersi, ale powstrzymywała go z całej siły.
- Kocham cię - wybełkotała. - Kocham cię, Arnoldzie.
- Kocham cię, Katarzyno. Kiedy będę już potworem, wrakiem ludzkim, zbyt odrażającym, by mógł na mnie paść wzrok innych ludzi, będę cię i wtedy kochał, a wspomnienia i światło naszej miłości pomogą mi. Chciałem odejść, by szukać gdzie indziej śmierci, z bronią w ręku, ale jeśli taka jest wola Boga, lepiej, bym umarł na tej ziemi, która należy do mnie i do której pewnego dnia powrócę. .
Wydawało się, że jego głos dochodzi z oddali i słabnie. Katarzyna opuściła ręce, szeroko otworzyła oczy i krzyknęła w przerażeniu: - Arnoldzie!
Ale jego już nie było. Po cichutku opuścił pokój.
Tego wieczoru Sara musiała zamknąć się z Katarzyną w jej pokoju, a Walter położył się w poprzek drzwi. Młoda kobieta, zapominając o tym, że Arnold błagał ją o zaniechanie wszelkich kroków, chciała biec za swoim mężem. Poszedł szukać schronienia u poczciwego proboszcza Carlat, gdyż wieść o chorobie rozeszła się w miasteczku i zamku lotem błyskawicy, siejąc przerażenie. Wszyscy teraz drżeli ze strachu, począwszy od zahartowanych w boju żołnierzy, a skończywszy na biednych pasterzach.
Starali się przypomnieć sobie, jakie mogli mieć kontakty z nieszczęśnikiem. Ludzie krzyczeli, by natychmiast odprowadzić trędowatego do leprozorium. Dopiero stary proboszcz musiał się rozgniewać i zagrozić, że odejdzie wraz z Arnoldem, jeśli cokolwiek mu się stanie. Panował tak ogromny strach, że wieśniacy byliby zdolni do podpalania domów. Tylko prezbiterium, jako święte miejsce, mogło uniknąć tego losu.
Jan de Cabanes złożył Katarzynie wizytę po raz pierwszy. Ukłonił się z szacunkiem przed młodą kobietą w żałobie i oświadczył, że nazajutrz chorego, zgodnie z prawem, odprowadzą do leprozorium w Calves, po ostatniej mszy, która zostanie odprawiona w miasteczku w jego intencji.
Chciał wiedzieć, czy pani de Montsalvy pragnie wziąć udział w tej ceremonii.
- Myślę, że pan w to nie wątpi - odparła Katarzyna.
Poszłaby nawet do piekła, żeby jeszcze raz go zobaczyć, choćby na krótką chwilę. A teraz znów zapadła noc. Mieszkańcy Carlat zabarykadowali się w swoich domach, po nakreśleniu żółtego krzyża na drzwiach prezbiterium. Strażnicy stłoczyli się w wartowni. Bali się nawet obserwować blanki powodowani strachem, że zobaczą w ciemności posępną postać czerwonej śmierci. Czujki, które zmuszeni byli wystawić na skutek gróźb Kennedy'ego, dygotały ze strachu na murach strzelniczych. Katarzyna, stojąc w oknie z rękami skrzyżowanymi na piersi, starała się odgadnąć w mroku dom, który stał się ostatnim schronieniem Arnolda. Jej oczy były teraz suche, czoło płonęło.
Uporczywie milczała.
Izabela de Montsalvy siedziała nie opodal w fotelu równie milcząca.
Blade palce starszej pani przesuwały paciorki różańca. Katarzyna nie była w stanie się modlić. Bóg był zbyt wysoko, zbyt daleko, by skromna modlitwa ludzka mogła Go dosięgnąć. Udzielił Katarzynie łaski, o którą błagała w malignie: jeszcze raz zobaczyć ukochanego, jeszcze raz go dotknąć. Ale jaką cenę miała za to zapłacić?
Zrozumiała teraz wszystko, co przedtem było niezrozumiałe. Sara opowiedziała jej, jak pewnej nocy Arnold przyszedł ją obudzić, by pokazać, że ma na ramieniu dużą, gruzełkowatą plamę jasnego koloru, której widok przeszył ją lękiem. Była to rzeczywiście, tak jak się obawiał, pierwsza oznaka choroby, przeklęte piętno trądu. Opowiedziała, jak kazał jej przysiąc, że zachowa milczenie. Chciał spowodować, by Katarzyna odsunęła się od niego, żeby potem mogła, bez wyrzutów sumienia, rozpocząć nowe życie. Ale nie wziął pod uwagę rozpaczliwej miłości młodej kobiety, nie wziął pod uwagę swej własnej namiętności. Jego szlachetny plan spalił na panewce i teraz Katarzyna wiedziała.. to, czego Izabela dowiedziała się pamiętnej nocy w kaplicy!
Kiedy odwróciła się do starszej pani, zdziwiła się niemal, że na jej twarzy malował się ból tak ogromny jak jej własny. Czy jakaś inna kobieta mogła cierpieć tak samo jak ona?
Ciszę nocną przerwało wycie wilczycy. Był to okres godów i zwierzę wzywało swego samca. Katarzyna zadrżała. Dla niej skończył się czas miłości. . Został tylko obowiązek, surowy, zimny - jako jedyne zajęcie dla serca, które nazajutrz będzie już tylko popiołem.
Zestarzeje się, tak jak ta kobieta szlochająca obok bezgłośnie. Będzie całe życie sama, przywiązana do dziecka, które pewnego dnia odejdzie; sama aż do chwili, kiedy dla niej również nadejdzie czas odpoczynku.
Nagle ogarnęła ją bezmierna litość dla tej starej kobiety, która krok po kroku przeszła przez straszliwą drogę krzyżową i jeszcze nie dotarła do samego końca. Kiedy była jeszcze młoda, umarł jej mąż, później przeżyła straszną śmierć Michała, najczulszego i najłagodniejszego z synów, jej ulubieńca. A teraz ta potworna historia! Wszystkie cierpienia pozostawiły na jej twarzy głębokie zmarszczki. Czy serce kobiety mogło to wytrzymać, nie tracąc odwagi i nie pękając z bólu?
Spokojnie podeszła do starszej pani i położyła nieśmiało rękę na jej ramieniu. Uniosły się ku niej wypłowiałe oczy poczerwieniałe od łez, patrzące żałośnie. Katarzyna przełknęła ślinę, natężyła głos, nagle ochrypły, ale wydobyła z siebie tylko szept: - Został pani jeszcze mały Michał - rzekła cichutko - I... ja, jeśli pani zechce. Nie umiem ładnie mówić i wiem, że nigdy mnie pani nie lubiła. A mimo to... jestem gotowa okazać pani największy szacunek, największą czułość, której nie będę mogła dać już jemu...
Przeliczyła się ze swymi siłami. Wybuchła rozpaczą. Uklękła przed starszą kobietą, ukryła głowę na jej kolanach, zaciskając palce na jej czarnej sukni. Ale Izabela de Montsalvy już otaczała ją swymi ramionami i przyciskała do siebie.
Wstrząśnięta Katarzyna poczuła na czole gorące łzy starej kobiety.
- Moja córko! - wyjąkała starsza pani. - Będziesz moją córką!
Długo pozostawały tak objęte, zbliżone wspólnym nieszczęściem, jakby nie mogła ich zbliżyć żadna chwała czy duma. Gdzieś się podziała tego wieczoru pogarda, jaką Izabela żywiła dla skromnego sklepiku Gauchera Legoixa! Ból matki i ból kobiety połączyły się w jedno, a przelane łzy zniosły wszelkie bariery i scementowały je głęboką czułością.
Читать дальше