Arkadij Strugacki - Poniedziałek zaczyna się w sobotę

Здесь есть возможность читать онлайн «Arkadij Strugacki - Poniedziałek zaczyna się w sobotę» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1970, Издательство: Iskry, Жанр: Юмористическая фантастика, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Poniedziałek zaczyna się w sobotę: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Poniedziałek zaczyna się w sobotę»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Młody programista w czasie urlopu spotyka w lesie dwóch sympatycznych naukowców, którzy proponują mu pracę w swojej placówce w pobliskim miasteczku. Wizyta w tajemniczym Instytucie Badań Czarów i Magii staje się początkiem wypadków, które przeczą logice. Ich kulminacją jest niezwykła podróż do świata wyobrażeń, która odbywa się w kierunku odwrotnym do osi czasu…

Poniedziałek zaczyna się w sobotę — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Poniedziałek zaczyna się w sobotę», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Eksperyment zajął mi około godziny. W ciągu tego czasu okrążyłem dziesięć razy plac, napęczniałem od wody, pudełek zapałek oraz gazet, zawarłem znajomość ze wszystkimi sprzedawcami i sprzedawczyniami, a także wyciągnąłem kilka interesujących wniosków. Pięciokopiejkówka wraca pod warunkiem, że się nią płaci. Jeżeli ją rzucić, upuścić, zgubić, zostanie tam, gdzie upadła. Powraca do kieszeni w momencie, gdy reszta przechodzi z rąk sprzedawcy do rąk nabywcy. Jeżeli trzymać przy tym rękę w jednej kieszeni, zjawia się w drugiej. W kieszeni zamkniętej na zamek błyskawiczny nie zjawia się nigdy. Jeżeli wsadzić ręce do obu kieszeni i resztę odbierać łokciem, pięciokopiejkówka może się zjawić w dowolnej części garderoby (ja, na przykład, znalazłem jaw bucie). Zniknięcie piątki z tacki na ladzie odbywa się niepostrzeżenie — gubi się ona natychmiast pośród innych miedziaków i w momencie przechodzenia do kieszeni nie powoduje żadnego ruchu na tacce.

Mieliśmy zatem do czynienia z tak zwaną pięciokopiejkówka nierozmienną w procesie jej funkcjonowania. Fakt nierozmienności sam w sobie niezbyt mnie interesował. Wyobraźnię moją szokowała przede wszystkim możliwość przemieszczania się ciała materialnego poza przestrzenią. Natomiast było dla mnie rzeczą niewątpliwą, że tajemnicze przejście pięciokopiejkówki od sprzedawcy do nabywcy jest niczym innym, jak szczególnym przypadkiem transportu zero, dobrze znanego miłośnikom literatury fantastycznonaukowej również pod nazwą: hiperprzejście, regularny skok, fenomen Tarantogi… Zatem otwierały się przede mną fascynujące perspektywy.

Nie miałem przy sobie żadnych przyrządów. Zwykły laboratoryjny termometr mógłby tu być bardzo przydatny, ale i jego nie miałem. Musiałem ograniczyć się do czysto wizualnych subiektywnych obserwacji. Rozpoczynając ostatnie okrążenie placu, postawiłem sobie następujące zadanie: „Położyć pięciokopiejkówkę obok tacki i starać się w miarę możności przeszkodzić sprzedawcy w zmieszaniu jej z innymi monetami przed wydaniem reszty; prześledzić wizualnie proces przemieszczania się pięciokopiejkówki w przestrzeni, próbując równocześnie określić przynajmniej jakościowo zmianę temperatury powietrza w pobliżu przypuszczalnej trajektorii ruchu”. Niestety, eksperyment został przerwany na samym początku.

Kiedy zbliżyłem się do ekspedientki Mani, czekał tam już na mnie ów młodziutki milicjant w stopniu sierżanta.

— No tak — wymówił urzędowym tonem. Spojrzałem na niego badawczo, przeczuwając jakąś nieprzyjemność.

— Poproszę o dowód, obywatelu — rzekł salutując, patrzył przy tym gdzieś w bok.

— O co chodzi? — spytałem wyjmując dowód.

— Pięciokopiejkówkę też poproszę.

Podałem mu ją w milczeniu. Mania patrzyła na mnie gniewnym wzrokiem. Milicjant obejrzał monetę, mruknął z zadowoleniem: „Aha…” i otworzył dowód. Studiował go, jak bibliofil studiuje rzadkie inkunabuły. Zaczęło mnie nużyć to czekanie. Dokoła nas gromadził się tłum. Wymieniano najrozmaitsze uwagi na mój temat.

— Pójdzie pan ze mną — rzekł wreszcie milicjant.

Poszliśmy. Przez ten czas w towarzyszącym nam tłumie ukuto kilka wariantów mojej niełatwej biografii, jak też sformułowano wiele przyczyn, rozpoczynającego się na oczach wszystkich śledztwa.

W komisariacie sierżant wręczył pięciokopiejkówkę oraz mój dowód dyżurnemu lejtnantowi, ten zaś obejrzał monetę i wskazał mi krzesło. Usiadłem. Lejtnant rzucił niedbale: „Proszę oddać drobne” i również zagłębił się w studiowaniu dowodu. Wytrząsnąłem z kieszeni miedziaki. „Przelicz, Kowalow” — powiedział lejtnant i odłożywszy dowód spojrzał mi prosto w oczy.

— Dużo pan nakupił? — spytał.

— Dużo.

— Proszę oddać to wszystko.

Wyłożyłem przed nim na stół cztery numery przedwczorajszej „Prawdy”, trzy numery miejscowej gazety „Rybak”, dwa numery „Litieraturnoj Gaziety”, osiem pudełek zapałek, sześć sztuk irysków oraz przecenioną szczoteczkę do czyszczenia prymusa.

— Niestety, wody nie mogę oddać — powiedziałem sucho. — Pięć szklanek z sokiem i cztery bez soku.

Zaczynałem rozumieć, o co chodzi. Zrobiło mi się niesłychanie głupio i nieprzyjemnie na myśl, że będę musiał się tłumaczyć.

— Siedemdziesiąt cztery kopiejki, towarzyszu lejtnancie — zameldował młodziutki Kowalow.

Lejtnant kontemplował w zamyśleniu stos gazet i pudełek z zapałkami.

— Czy to zabawa, czy coś innego? — zapytał.

— Coś innego — bąknąłem posępnie.

— To nieostrożność. Nieostrożność, obywatelu. Proszę mi wszystko dokładnie opowiedzieć.

Opowiedziałem. Pod koniec zwróciłem się do niego ze stanowczą prośbą, by nie uważał mych poczynań za próbę ciułania pieniędzy na zaporożca. Uszy mi płonęły. Lejtnant uśmiechnął się ironicznie.

— A czemuż by nie? — zapytał. — Były już takie wypadki. Wzruszyłem ramionami.

— Zaręczam panu, że taka myśl nie mogłaby mi przyjść do głowy… Co ja mówię — nie mogłaby… Ona rzeczywiście nie przyszła mi do głowy…

Lejtnant długo milczał. Młodziutki Kowalow wziął mój dowód i zaczął go znów przeglądać.

— Trudno nawet przypuścić coś podobnego… — tłumaczyłem się zdetonowany. Zupełnie wariacki pomysł… Zbierać po kopiejce…Znów wzruszyłem ramionami. Już lepiej, jak to się mówi, iść pod kościół…

— Żebractwo również zwalczamy — rzekł z naciskiem lejtnant.

— No oczywiście, bardzo słusznie… Nie rozumiem tylko, co ja tu… — Przyłapałem się na tym, że zbyt często wzruszam ramionami, i przyrzekłem sobie w duchu więcej tego nie robić.

Lejtnant znów nieznośnie długo milczał, oglądając pięciokopiejkówkę.

— Trzeba sporządzić protokół — oznajmił wreszcie.

Wzruszyłem ramionami.

— Proszę bardzo, naturalnie… aczkolwiek… — Urwałem nie wiedząc, co dalej mówić.

Lejtnant patrzył na mnie przez chwilę, czekając na dalszy ciąg. Lecz ja zastanawiałem się właśnie, pod jaki paragraf kodeksu karnego można podciągnąć moją sprawę, więc w końcu przysunął arkusz papieru i zaczął pisać.

Kowalow wrócił na swój posterunek. Lejtnant skrzypiał piórem, często i z głośnym stukiem maczał je w kałamarzu. Siedziałem, patrząc bezmyślnie na plakaty wiszące na ścianach i apatycznie rozmyślałem o tym, że gdyby na moim miejscu był, na przykład, Łomonosow, to złapałby dowód i wyskoczyłby przez okno. Bo o co właściwie chodzi? O to, by człowiek sam nie czuł się winien. W takim aspekcie nie jestem winien. Jednakże wina bywa, zdaje się, obiektywna i subiektywna. I fakt pozostaje faktem: wszystkie te siedemdziesiąt cztery jednokopiejkowe miedziaki stanowią z prawnego punktu widzenia rezultat malwersacji dokonanej za pomocą środków technicznych, w którym to charakterze występuje nierozmienna pięciokopiejkówka.

— Niech pan przeczyta i podpisze — powiedział lejtnant.

Przeczytałem. Z protokołu wynikało, że ja, niżej podpisany A. I. Priwałow, wszedłszy niewiadomym mi sposobem w posiadanie obowiązującego modelu nierozmiennej pięciokopiejkówki typu „GOST 718-62”, popełniłem nadużycie; że ja, A. I. Priwałow, stwierdzam, iż czyniłem to wyłącznie w celach naukowego eksperymentu, a nie z chęci zysku; że jestem gotów wyrównać straty, na jakie naraziłem skarb państwa w wysokości jednego rubla pięćdziesięciu pięciu kopiejek; że, na koniec, zgodnie z uchwałą Sołowieckiej Rady Narodowej z dnia dwudziestego drugiego marca 1959 r., oddałem wspomniany model nierozmiennej pięciokopiejkówki dyżurnemu lejtnantowi U. U. Siergijence i otrzymałem w zamian pięć kopiejek w monetach będących w obiegu na terytorium Związku Radzieckiego. Podpisałem.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Poniedziałek zaczyna się w sobotę»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Poniedziałek zaczyna się w sobotę» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Arkadij Strugacki - Przyjaciel z Piekła
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki
Arthur Clarke - Oko czasu
Arthur Clarke
Arthur Clarke
libcat.ru: книга без обложки
libcat.ru: книга без обложки
Terry Pratchett
Stephen Baxter - Tratwa
Stephen Baxter
Stephen Baxter
Arkadij Strugacki - Przenicowany świat
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki
Отзывы о книге «Poniedziałek zaczyna się w sobotę»

Обсуждение, отзывы о книге «Poniedziałek zaczyna się w sobotę» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x