Dean Koontz - Głos Nocy
Здесь есть возможность читать онлайн «Dean Koontz - Głos Nocy» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Ужасы и Мистика, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Głos Nocy
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Głos Nocy: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Głos Nocy»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Głos Nocy — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Głos Nocy», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Później czytał książki z psychologii, które wybrała dla niego pani Larkin. Skończył obydwa tomy przed drugą w nocy. Siedział przez chwilę na łóżku, patrząc przed siebie i rozmyślając. Potem zasnął, wyczerpany pracą umysłową. Tym razem nie śnił koszmarów, a podejrzanych istot na strychu nie zaszczycił nawet jedną myślą.
W piątek rano, zanim Weezy zdążyła się obudzić, poszedł do biblioteki, zwrócił książki i wypożyczył trzy następne.
– Jak tam powieść sf? – spytała pani Larkin.
– Jeszcze nie zacząłem – odpowiedział Colin. – Może dziś wieczór.
Z biblioteki poszedł na przystań. Nie chciał wracać do domu, dopóki była tam Weezy; nie zniósłby następnego przesłuchania. Zjadł śniadanie przy barze w kawiarence na nabrzeżu. Później przespacerował się na południowy koniec nadmorskiego deptaka, oparł się o balustradę i obserwował dziesiątki krabów wygrzewających się na skałach parę stóp niżej.
O jedenastej wrócił do domu. Dostał się do środka, używając zapasowego klucza schowanego w drewnianej donicy przy drzwiach frontowych. Weezy dawno już poszła. Kawa w dzbanku była zimna.
Wyjął z lodówki pepsi i poszedł na górę z trzema książkami z psychologii. Zaczął swoją lekturę, ale zdążył przeczytać tylko jeden paragraf, gdy wyczuł, że nie jest sam.
Posłyszał stłumiony odgłos skrobania.
Coś było w garderobie.
Śmieszne.
Słyszałem to.
Zdawało ci się.
Przeczytał już dwie książki z dziedziny psychologii i wiedział, że prawdopodobnie ulega – jak zdążył wyczytać – mechanizmowi przenoszenia. Tak właśnie to nazywali: przenoszenie. Nie umiał stawić czoła ludziom czy rzeczom, których bał się naprawdę, więc przenosił swój strach na coś innego, coś wymyślonego – wilkołaki, wampiry czy wyimaginowane potwory, kryjące się w garderobie. Tak właśnie postępował przez całe życie.
Owszem, może to prawda – myślał. – Ale jestem pewien, że słyszałem, jak coś porusza się w garderobie.
Wyprostował się na łóżku. Wstrzymał oddech i nasłuchiwał uważnie.
Nic. Cisza.
Drzwi garderoby były szczelnie zamknięte. Nie mógł sobie przypomnieć, czy takie je pozostawił, gdy wychodził z domu.
A jednak! Znowu ten sam ledwie słyszalny odgłos.
Zsunął się cicho z łóżka i zrobił kilka kroków w stronę korytarza.
Gałka przy drzwiach garderoby zaczęła się obracać, a ich skrzydła uchyliły się nieznacznie.
Colin zatrzymał się. Rozpaczliwie pragnął odzyskać władzę w nogach, ale tkwił w miejscu, jakby ktoś rzucił na niego urok. Czuł się jak mucha złapana w locie i wtłoczona za sprawą czarów w kawałek twardego bursztynu. Zza murów swojego magicznego więzienia oglądał narodziny koszmaru. Sparaliżowany strachem wpatrywał się w garderobę.
Nagle drzwi otworzyły się na oścież.
Między ubraniami nie krył się żaden potwór, żaden wilkołak, żaden wampir, żaden przerażający bożek z powieści H.P. Lovercrafta. To był Roy.
Wyglądał na zaskoczonego. Ruszył w stronę łóżka, przekonany, że tam znajdzie swoją ofiarę. Teraz zorientował się, że Colin go wyprzedził i stoi zaledwie kilka kroków od otwartych drzwi, prowadzących na pierwsze piętro. Roy zatrzymał się i przez chwilę obaj chłopcy patrzyli na siebie.
Wreszcie Roy uśmiechnął się szeroko i podniósł w górę obie dłonie, by Colin mógł zobaczyć, co w nich trzyma.
– Nie – powiedział cicho Colin.
W prawej ręce Roya była zapalniczka.
– Nie.
W lewej ręce – pojemnik z płynem do zapalniczek.
– Nie, nie, nie! Wyjdź stąd!
Roy zrobił w jego stronę jeden krok. Potem drugi.
– Nie – powiedział Colin. Ale wciąż nie mógł się poruszyć.
Roy wycelował w niego pojemnik i nacisnął dozownik. Struga przezroczystego płynu przecięła powietrze.
Colin uskoczył w lewo, uciekając spod strumienia i ruszył biegiem.
– Sukinsyn! – krzyknął Roy.
Colin wypadł przez otwarte drzwi i zatrzasnął je za sobą. W chwili, gdy się zamykały, Roy uderzył w nie z drugiej strony. Colin popędził w stronę schodów.
– Hej! – Roy jednym szarpnięciem otworzył drzwi i wypadł z sypialni.
Colin przeskakiwał po dwa stopnie naraz, ale dotarł tylko do połowy schodów, gdy usłyszał za plecami tupot biegnącego z tyłu Roya. Rzucił się do przodu. Przeskoczył cztery ostatnie stopnie, znalazł się na korytarzu i podbiegł do drzwi wejściowych.
– Mam cię! – wrzasnął Roy triumfalnie za jego plecami. – Mam cię, cholera!
Zanim Colin zdołał otworzyć obydwa zamki przy drzwiach, poczuł, jak coś zimnego i mokrego spływa po jego plecach. Sapnął zdumiony i odwrócił się.
Płyn do zapalniczek!
Roy znów nacisnął dozownik; płyn zmoczył przód jego cienkiej bawełnianej koszuli.
Colin zasłonił oczy rękami. W samą porę.
Palna substancja zachlapała mu czoło, palce, nos i brodę.
Roy wybuchnął śmiechem.
Colin nie mógł oddychać. Opary dusiły go.
– Ale trzask!
Wreszcie pojemnik był pusty. Roy odrzucił opakowanie, które potoczyło się z brzękiem po drewnianej podłodze korytarza.
Krztusząc się i oddychając ze świstem, Colin odsłonił twarz i próbował zobaczyć, co się dzieje. Znów je zamknął. Spod powiek wypływały mu łzy. Choć ciemność zawsze go przerażała, to jednak nigdy nie była taka straszna jak teraz.
– Ty śmierdzący draniu – powiedział Roy. – Teraz zapłacisz za to, że obróciłeś się przeciwko mnie. Teraz zapłacisz. Będziesz się smażył.
Dusząc się, nie mogąc prawie złapać powietrza, chwilowo oślepiony, opanowany histerią, Colin rzucił się w stronę, z której dobiegał głos. Zderzył się z Royem, chwycił go i wpił się w niego.
Roy zatoczył się do tyłu, próbując się wyrwać, jak lis zaatakowany przez zdeterminowanego teriera. Położył dłoń na brodzie Colina, starając się odepchnąć jego głowę, a po chwili złapał go za gardło, chcąc go udusić. Lecz byli zwróceni do siebie twarzami i dzieliła ich zbyt mała odległość, by atak Roya mógł być skuteczny.
– Zrób to teraz – wycharczał Colin przez duszące opary, które zatykały mu nos, usta i płuca. – Zrób to… a usmażymy się… obaj.
Roy znów spróbował go odepchnąć. W trakcie szamotaniny potknął się i upadł.
Colin przewrócił się razem z nim. Desperacko wczepił się w Roya. Od tego zależało jego życie.
Przeklinając, Roy okładał go pięściami, walił po plecach, tłukł po głowie, ciągnął za włosy. Wykręcał nawet Colinowi uszy, aż zdawało się, że całkiem odpadną.
Colin wył z bólu i próbował oddawać ciosy, ale w chwili, gdy puścił Roya, żeby go uderzyć, ten wymknął się i przeturlał po podłodze. Colin starał się go złapać, ale bezskutecznie.
Roy wstał z wysiłkiem z podłogi. Oparł się o ścianę.
Nawet przez zasłonę gryzących łez Colin dostrzegł, że w prawej ręce napastnik wciąż trzyma zapalniczkę.
Roy potarł kciukiem kamień. Nie zaiskrzył, ale z pewnością zaiskrzy następnym razem albo jeszcze następnym.
Colin rzucił się jak oszalały na swego przeciwnika, zderzył się z nim i wytrącił mu z ręki zapalniczkę. Przeleciała przez łukowate przejście i wpadła do salonu, gdzie odbiła się od jakiegoś mebla.
– Ty palancie! – Roy odepchnął go i pobiegł po zapalniczkę.
Oddychając duszącym powietrzem, które otaczało go ze wszystkich stron, Colin ruszył chwiejnym krokiem w stronę drzwi wejściowych. Bez trudu odsunął zasuwkę, ale łańcuch stawiał opór. Męczył się z nim przez kilka chwil, które zdawały się godzinami. Ale tylko zdawały. Wszystko zajęło parę sekund. Albo nawet ułamki sekund. Colin stracił poczucie czasu. Unosił się. Płynął, porwany falą oparów. Miał akurat tyle świeżego powietrza, by nie zemdleć, ale ani hausta więcej. Dlatego zdjęcie łańcucha sprawiało mu tyle problemów. Był zamroczony. Łańcuch zdawał się wyparowywać z jego rąk, tak jak z jego ubrania i twarzy wyparowywał płyn do zapalniczek. Dzwoniło mu w uszach. Łańcuch. Skoncentrować się na łańcuchu. Z każdą upływającą sekundą Colin był coraz słabszy, a łańcuch stawiał coraz większy opór. Przeklęty łańcuch. Obrzydliwy i palący. Za chwilę spłonie. Jak pochodnia. Cholerny, pieprzony łańcuch! Wreszcie, w nagłym przypływie determinacji, wyrwał łańcuch ze szczeliny i otworzył drzwi na oścież. Spodziewając się, że lada chwila za jego plecami strzelą w górę płomienie, wybiegł z domu, przebiegł podwórko, przeskoczył chodnik, przeciął ulicę i zatrzymał się na skraju małego parku. Owionął go cudownie słodki wiatr, który rozganiał opary. Odetchnął głęboko kilka razy, by choć w małym stopniu odzyskać przytomność.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Głos Nocy»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Głos Nocy» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Głos Nocy» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.