– To nic poważnego – powiedziała. – Skręciłam kostkę, kiedy upadłam. A jak ty?
– Przeżyję.
– Twoja twarz wygląda okropnie. Jest spuchnięta i sina… a w ogóle to robi się czarna.
– Boli – przyznał. – Ale teraz trzeba wezwać karetkę dla Roya. – Sięgnął do kieszeni dżinsów i wyjął kilka monet. – Masz. W dole ulicy, na stacji benzynowej jest budka telefoniczna. Zadzwoń do szpitala i na policję.
– Lepiej, żebyś ty poszedł – powiedziała. – Z tą skręconą kostką nigdy tam nie dojdę.
– Nie boisz się zostać z nim sama? – spytał Colin.
– Teraz jest nieszkodliwy – powiedziała.
– No… dobra.
– Wracaj prędko.
– Wrócę. I jeszcze jedno, Heather… przepraszam.
– Za co?
– Powiedziałem, że nigdy cię nie tknie. Zawiodłem cię.
– Nic mi nie zrobił – powiedziała. – Ty mnie ochroniłeś. Byłeś świetny.
W jej oczach dostrzegł łzy. Przytulił ją i stali tak przez chwilę.
– Jesteś taka ładna – powiedział.
– Naprawdę?
– Nigdy więcej nie wmawiaj sobie, że jest inaczej. Nigdy więcej nie myśl o sobie źle. Nigdy. Tym, którzy twierdzą inaczej, każ iść do diabła. Jesteś ładna. Pamiętaj o tym. Przyrzeknij, że będziesz o tym pamiętać.
– W porządku.
– Obiecaj mi.
– Obiecuję.
Wyszedł, żeby ratować Roya.
Noc była bardzo ciemna.
Schodząc ze stromego wzgórza, uświadomił sobie, że już nie słyszy głosu nocy. Docierał do niego śpiew ropuch i świerszczy i odległy łoskot pociągu. Ale ten głuchy, złowieszczy pomruk, który, jak mu się zdawało, zawsze dobiegał z ciemności, ten odgłos tajemnej, mitycznej mocy realizującej z mozołem cele odwiecznego zła, umilkł. Po przejściu kilku kroków zrozumiał, że głos nocy był w nim, w jego fantazjach i majakach, i że zawsze tak było. Był w każdym, szeptał złośliwie, dwadzieścia cztery godziny na dobę, a najważniejszym zadaniem było zignorowanie go, stłumienie, niepoddawanie się jego zdradzieckim namowom.
Wezwał karetkę, potem policję.
***