A potem trzymali się za ręce i gadali o błahostkach; stawali się coraz bardziej senni. Carol usnęła, a Paul jeszcze mówił. Kiedy nie odpowiedziała na jedno z jego pytań, delikatnie rozplótł ich dłonie.
Był zmęczony, ale nie mógł usnąć tak szybko, jak by pragnął. Wciąż myślał o dziewczynce. Był pewny, że gdzieś już ją widział. Podczas kolacji jej twarz coraz bardziej kogoś mu przypominała. To nie dawało mu spokoju. Ale żeby nie wiadomo jak się starał, nie mógł sobie przypomnieć, skąd ją zna.
Kiedy tak leżał w ciemnej sypialni, wytężając pamięć, poczuł niepokój. Miał wrażenie – całkiem bez powodu – że jego poprzednie spotkanie z Jane było dziwne, może nawet nieprzyjemne. Potem zastanawiał się, czy dziewczynka stanowi jakieś zagrożenie dla niego i Carol.
Ależ to absurd – pomyślał. – To nie ma sensu. Muszę być bardziej przemęczony, niż sądziłem. Nie potrafię już logicznie rozumować. Co złego może nas spotkać ze strony Jane? Jest takim miłym dzieckiem. Wyjątkowo miłym.
Westchnął, przekręcił się na drugi bok i zaczął przypominać sobie akcję swojej pierwszej powieści (tej, która poniosła klęskę), a to go szybko uśpiło.
O pierwszej w nocy Grace Mitowski siedziała w łóżku i oglądała film w przenośnym telewizorze. Miała świadomość, że Humphrey Bogart i Lauren Bacall prowadzą jakąś dowcipną, ostrą wymianę zdań, ale tak naprawdę straciła wątek już w parę minut po rozpoczęciu filmu.
Myślała o Leonardzie, mężu, którego osiemnaście lat temu zwyciężył rak. Był dobrym człowiekiem, pracowitym, wielkodusznym, kochającym; był duszą towarzystwa. Bardzo go kochała.
Ale nie każdy kochał Leonarda. Miał wady, bez wątpienia. Jedną z najgorszych była niecierpliwość i cięty język – skutek braku cierpliwości. Nie tolerował ludzi leniwych, apatycznych, ignorantów lub głupców. A oni stanowią dwie trzecie ludzkości, mawiał często, gdy popadał z szczególnie zrzędliwy nastrój. Był człowiekiem szczerym, za nic mającym reguły towarzyskie, toteż mówił ludziom dokładnie to, co o nich sądził. W związku z tym prowadził życie wolne od kłamstw, lecz takie postępowanie przysparzało mu wrogów.
Zastanawiała się, czy to jeden z nich dzwonił do niej, udając Leonarda, czerpiąc przyjemność z dręczenia wdowy. Trucie kota, nękanie jej dziwnymi telefonami, straszenie mogło sprawiać mu rozkosz.
Ale dopiero po osiemnastu latach? A poza tym któż jeszcze pamiętał głos Leonarda, by naśladować go tak idealnie? Z pewnością tylko ona potrafiła go rozpoznać. I po cóż mieszać w to Carol? Leonard zmarł trzy lata przed tym, jak Carol wkroczyła w życie Grace; nigdy jej nie znał. Dlaczego rozmówca określił Carol imieniem Willa? A co najdziwniejsze, skąd wiedział, że właśnie zrobiła jabłka w cieście?
Istniało tylko jedno wytłumaczenie, aczkolwiek przyjmowała je z niechęcią. Telefon był od samego Leonarda. Od nieboszczyka.
Nie. Niemożliwe.
Wielu ludzi wierzy w duchy.
Nie ja.
Pomyślała o dziwnych snach, które miała w zeszłym tygodniu. Wtedy w nie nie wierzyła, teraz zmieniła zdanie. Więc czemu nie duchy?
Nie. Była przecież kobietą zrównoważoną, prowadzącą ustabilizowane, racjonalne życie; pewną, że na wszystkie wątpliwości i pytania można znaleźć logiczną odpowiedź. Teraz, w wieku siedemdziesięciu lat, jeśli zgodzi się na istnienie duchów w ramach swojej racjonalnej filozofii, w co będzie musiała uwierzyć w następnej kolejności? W wampiry? Zacznie nosić ze sobą ostry drewniany kołek i krucyfiks? A wilkołaki? W takim razie gdzie pudełko ze srebrnymi nabojami? Złe elfy mieszkające w środku ziemi i powodujące trzęsienia i wybuchy wulkanów? Pewnie! Czemu nie?
Grace zaśmiała się gorzko.
Nie mogła nagle pozwolić sobie na wiarę w duchy, bo zaakceptowanie jednego przesądu mogło pociągnąć za sobą przyjęcie innych. Była za stara, wygodna i zbyt przywiązana do wypracowanych przez siebie poglądów, by przestawić cały system filozofii życiowej. A z pewnością nie zamierzała dokonywać aż tak gruntownego przewartościowania tylko dlatego, że odebrała dwa dziwaczne telefony.
Musiała jednak podjąć decyzję: Czy powiedzieć Carol, że ktoś ją nęka? Próbowała wyobrazić sobie, jak zostanie to przyjęte. Tajemnicze telefony i kot narkoman zupełnie nie pasowały do Grace Mitowski. Wyszłaby na rozhisteryzowaną starą kobietę, szukającą nieistniejących konspiratorów za każdymi drzwiami i pod każdym łóżkiem.
Mogliby nawet pomyśleć, że się starzeje.
A może się starzeję? – zastanawiała się. – Czy te telefony to tylko wytwór mojej wyobraźni? Nie. Z pewnością nie.
Nie wmówiła też sobie zmian w osobowości Arystofanesa. Spojrzała na ślady pazurów na dłoni; goiły się, chociaż wciąż były czerwone i spuchnięte. Dowód. Te ślady stanowiły dowód, że coś nie gra.
Nie jestem stara – mówiła sobie. – Ani trochę. Ale wolałabym nie udowadniać Carol, że nie brak mi piątej klepki. Lepiej zachować spokój. Poczekać. Zobaczyć, co się jeszcze wydarzy. W każdym razie mogę sobie sama z tym poradzić. Dam radę.
Kiedy Jane obudziła się w środku nocy, zauważyła że chodzi we śnie. Znajdowała się w kuchni, ale nie pamiętała, żeby wstawała z łóżka i schodziła po schodach.
Panowała cisza. Jedyny dźwięk dobiegał od mruczącej z cicha lodówki. Przez duże okna wdzierało się blade światło księżyca w pełni.
Jane otworzyła jedną z szuflad i wyjęła nóż rzeźnicki.
Gapiła się na niego przerażona.
W srebrnej poświacie zalśniło zimne ostrze.
Włożyła go z powrotem do szuflady.
Zasunęła ją.
Ściskała nóż tak mocno, że czuła jeszcze ból w ręce.
Dlaczego wzięła nóż?
Chłód przebiegł jej po plecach jak stonoga.
Nagie ramiona i nogi pokryły się gęsią skórką i uświadomiła sobie, że jest prawie nieubrana.
Silnik lodówki wyłączył się z suchym grzechotem, aż podskoczyła i odwróciła się.
W domu panowała teraz nienaturalna cisza. Mogła nawet uwierzyć, że ogłuchła.
Co ja robiłam z nożem?
Splotta ramiona na piersi, aby opanować dreszcze, które nią wstrząsały.
Może poczuła głód i przyszła tutaj we śnie, żeby zrobić kanapkę. Tak. Prawdopodobnie tak było. Właściwie chętnie by coś zjadła. Sięgnęła do szuflady po nóż, aby ukroić plaster pieczeni. Widziała ją w lodówce, kiedy pomagała Carol i Paulowi robić kolację.
Jednak rozmyśliła się. Nie potrafiłaby nic przełknąć. Bose nogi zziębły i czuła się nieskromnie obnażona. Chciała natychmiast wrócić do łóżka, pod kołdrę.
W ciemności, wspinając się po schodach, trzymała się blisko ściany, bo tam deski mniej trzeszczały. Wróciła do swojego pokoju, nie budząc nikogo.
Na zewnątrz, gdzieś w oddali, zawył pies.
Jane schowała się głęboko pod kocami.
Przez chwilę miała kłopot z zaśnięciem, czuła się winna, że grasuje po domu, kiedy państwo Tracy śpią. Nie chciała, aby fakt, iż była w szpitalu, tłumaczył jej niewłaściwe zachowanie.
Oczywiście, to głupie. Nie węszyła w jakimś określonym celu. Chodziła we śnie, a osoba w takim stanie nie panuje nad sobą.
Po prostu chodziła we śnie.
W gabinecie Carol Tracy niepodzielnie panowała Myszka Miki. Większość przedmiotów, które wypełniały pokój, ozdabiały wizerunki sławnej gwiazdy filmów rysunkowych w najróżniejszych pozach i sytuacjach. Dziesiątki figurek ulubionego przez wszystkie dzieci gryzonia uśmiechały się szeroko z każdego kąta i półki do małych pacjentów Carol.
Читать дальше