Będzie inaczej, kiedy dostaniemy dziecko – mówiła sobie. – Dużo czasu poświęcimy na wypoczynek i na wspólne spacery, bo dobro dziecka postawimy na pierwszym miejscu.
Teraz, siedząc w łóżku, wspominając przerażający koszmar, postanowiła zmienić swoje życie od razu, od tej chwili. Wezmą kilka wolnych dni, może cały tydzień, i pojadą w góry jeszcze przed posiedzeniem komisji rekomendacyjnej, aby wypocząć i pozbierać się do czasu, gdy poznają przyznane im dziecko. Musi ułożyć nowy harmonogram wizyt dla pacjentów, poczekać, aż pojawią się rodzice Jane Doe, co powinno nastąpić lada dzień, i najpóźniej w przyszłym tygodniu wyrwać się na parę dni w góry. Rano od razu powie o tym Paulowi.
Podjąwszy decyzję, poczuła się lepiej. Perspektywa wakacji, nawet krótkich, w dużym stopniu poprawiła jej samopoczucie.
Spojrzała na Paula i powiedziała”
– Kocham cię.
Dalej pochrapywał cicho.
Uśmiechając się, wyłączyła światło i wśliznęła pod kołdrę. Przez parę minut słuchała deszczu i rytmicznego oddechu męża; potem zapadła w mocny, pokrzepiający sen.
Deszcz padał przez całą sobotę, kończąc ten monotonnie wodnisty, pozbawiony słońca tydzień. Dzień także był chłodny, a wiatr pokazał, co potrafi.
W sobotnie popołudnie Carol odwiedziła Jane w szpitalu. Grały w karty i rozmawiały na temat przeczytanych artykułów. Przez cały czas Carol bacznie ją obserwowała, choć w sposób niezauważalny dla małej, mając nadzieję, że amnezja się cofa. Daremne nadzieje; przeszłość Jane pozostawała poza jej zasięgiem.
Pod koniec popołudniowych odwiedzin, kiedy Carol zmierzała do windy, spotkała w korytarzu doktora Sama Hannaporta.
– Czy policja jest na jakimś tropie? – spytała.
Wzruszył potężnymi ramionami.
– Jeszcze nie.
– To już ponad dwa dni od wypadku.
– To wcale niedługo.
– Dla tego biednego dziecka to wieczność – rzekła Carol, pokazując gestem na drzwi 316.
– Wiem – odparł Hannaport. – I podobnie jak pani czuję się nieswojo. Wciąż jednak za wcześnie, by tracić nadzieję.
– Jeśli byłaby to moja córka i jeśli zaginęłaby choćby na jeden dzień, postawiłabym na nogi policję i postarałabym się, do diabła, żeby cała ta historia znalazła się we wszystkich gazetach; dobijałabym się do wszystkich drzwi, narobiłabym hałasu na całe miasto.
Hannaport kiwnął głową.
– Wiem, że tak by pani postąpiła. Widziałem panią w akcji i podziwiam zaangażowanie. Proszę posłuchać, sądzę, że pani wizyty u dziewczynki mogą bardzo podnieść ją na duchu. Dobrze, że przebywa z nią pani tyle czasu.
– Nie uważam, abym robiła więcej, niż powinnam – odparła Carol. – Mam na myśli fakt, że jestem w pewien sposób odpowiedzialna za to, co się wydarzyło.
Obok przeszła pielęgniarka, prowadząc pacjenta. Carol i Hannaport zeszli jej z drogi.
– Jak sądzę, Jane przynajmniej jest w dobrej formie fizycznej – powiedziała Carol.
– Tak jak mówiłem pani w środę – nie odniosła poważnych obrażeń. I dlatego że jest w takim dobrym stanie, mamy problem. Prawdę mówiąc, nie nadaje się do szpitala. Mam tylko nadzieję, że jej rodzice zjawią się, zanim będę musiał ją wypisać.
– Wypisać ją? Ależ nie może pan tego zrobić, jeśli ona nie ma dokąd pójść. Nie można jej tak zostawić. Na litość boską, ona nawet nie wie, kim jest!
– Naturalnie zatrzymam ją tu tak długo, jak będę mógł, ale zwykle brakuje u nas wolnych łóżek. Jeśli przywiozą faceta z pękniętą w wypadku czaszką lub kobietę dźgniętą przez zazdrosnego przyjaciela, musi znaleźć się dla nich miejsce w szpitalu. Nie może go zajmować zdrowa dziewczynka.
– Ale jej amnezja…
– Tego jeszcze nie potrafimy leczyć.
– Ale ona nie ma dokąd pójść – powiedziała Carol. – Co się z nią stanie?
Spokojnym, cichym, budzącym zaufanie głosem Hannaport odparł”
– Nic jej nie będzie. Naprawdę. Nie wyrzucimy jej przecież na ulicę. Wystąpimy o wyznaczenie nadzoru sądowego, dopóki nie zgłoszą się jej rodzice. Do tego czasu równie dobrze może przebywać w jakimś zakładzie opiekuńczym.
– O którym zakładzie pan mówi?
– Trzy przecznice stąd znajduje się ochronka dla dziewcząt, które uciekły z domu lub są w ciąży. Czystsza i lepiej prowadzona niż przeciętna placówka państwowa.
– Polmar Home. Znam go.
– A zatem przyzna pani, że to bardzo przyzwoita placówka.
– Jednak jestem przeciwna przenoszeniu stąd Jane – upierała się Carol. – Poczuje się odtrącona i niechciana. I tak stąpa po niepewnym gruncie, a to może pogorszyć jej stan.
Marszcząc brwi, Hannaport odrzekł”
– I mnie niezbyt się to podoba, lecz nie mam innego wyjścia. Nie może zabraknąć miejsca w szpitalu dla tych najbardziej potrzebujących.
– Rozumiem, i nie winię pana. Do diabła, kiedy wreszcie ktoś przyjdzie i upomni się o małą!
– W każdej chwili możemy się tego spodziewać.
Carol potrząsnęła głową…
– Nie. Mam złe przeczucia. Powiedział pan już o tym Jane?
– Nie. Nie wystąpimy do sądu wcześniej niż w poniedziałek rano, więc mogę jeszcze zaczekać. Może do tego czasu sytuacja się wyjaśni i rozmowa nie będzie konieczna.
Carol dobrze pamiętała swój pobyt w podobnej placówce wychowawczej, dopóki nie zjawiła się Grace i nie zaopiekowała się nią. Była twardzielem, dzieckiem o sprycie ulicznika, życie jej nie przerażało. Jane była inteligentna, dzielna, silna i miła, ale nie była twardzielem. Co się z nią stanie, jeśli będzie musiała pozostać tam dłużej? Czy da sobie radę, przebywając między dziećmi z marginesu społecznego, mającymi styczność z narkotykami, sprawiającymi kłopoty wychowawcze? Jane stanie się ofiarą, może nawet spotka się z okrucieństwem. A ona potrzebowała prawdziwego domu, miłości, opieki…
– Oczywiście! – odezwała się i uśmiechnęła szeroko. – Czemuż nie miałaby pójść ze mną?
Hannaport spojrzał na nią zdziwiony.
– Co?
– Proszę posłuchać, doktorze Hannaport. Jeśli Paul, mój mąż, się zgodzi, mogłabym wystąpić do sądu o powierzenie mi nadzoru nad Jane, aż zjawi się ktoś z jej bliskich.
– Radzę dobrze to przemyśleć – powiedział Hannaport. – Biorąc ją, dezorganizuje pani sobie życie…
– To nie będzie dezorganizacja – oświadczyła Carol. – Tylko przyjemność. Ona jest wspaniałym dzieckiem.
Hannaport patrzył na nią przez chwilę badawczo.
– A w ogóle – przekonywała Carol, używając wszystkich środków perswazji – tylko psychiatra potrafi wyleczyć Jane z amnezji. Jak pan wie, ja jestem psychiatrą. Nie tylko będę w stanie stworzyć jej dom, ale także intensywnie ją leczyć.
Hannaport uśmiechnął się wreszcie.
– Myślę, że to wielkoduszna propozycja, doktor Tracy.
– Zarekomenduje pan nas w sądzie?
– Tak. Oczywiście, choć nigdy nie można mieć pewności, jaki będzie werdykt. Myślę jednak, że istnieje duża szansa, biorąc pod uwagę interes dziecka.
Parę minut później, w szpitalnym holu na dole, Carol zadzwoniła z automatu do Paula. Opowiedziała szczegółowo rozmowę, którą przeprowadziła z doktorem Hannaportem, ale zanim przeszła do konkretów, Paul przerwał”
– Chcesz zaopiekować się Jane – powiedział.
Zdumiona Carol spytała”
– Skąd wiesz?
Zaśmiał się.
– Znam cię, ślicznotko. Jeśli chodzi o dzieci, masz serce z budyniu waniliowego.
– Ona nie będzie wchodziła ci w drogę – szybko dodała Carol. – Nie przeszkodzi ci w pisaniu. A poza tym, skoro O’Brian nie może przedłożyć naszego podania o adopcję przed końcem miesiąca, nie znajdziemy się w sytuacji, że będziemy musieli opiekować się dwojgiem dzieci. A może ta nieprzewidziana zwłoka w agencji była nam pisana, abyśmy zaopiekowali się Jane, dopóki jej bliscy się nie zgłoszą. To tymczasowe, Paul. Naprawdę. A my…
Читать дальше