– Pani naprawdę przyszła.
– Obiecałam ci, prawda?
– Coś pani przyniosła.
– Karty, szachy. Sądzę, że pomogą ci zabić nudę.
– Przecież prosiłam, żeby mi pani nic nie kupowała.
– Hej, a czy ja twierdzę, że ci je daję? W żadnym razie. Ja ci je pożyczam, dziecinko. I oczekuję zwrotu. I niech będą w równie dobrym stanie jak teraz, bo pozwę cię do Sądu Najwyższego i zażądam zadośćuczynienia za szkody.
Jane wyszczerzyła zęby.
– Ależ z pani twardziel.
– Jem gwoździe na śniadanie.
– Nie wchodzą pani w zęby?
– Wyciągam je szczypcami.
– Czy je pani też drut kolczasty?
– Nigdy na śniadanie. Od czasu do czasu na lunch.
Obie się roześmiały, a Carol spytała”
– A zatem, czy grasz w szachy?
– Nie wiem. Nie pamiętam.
– A w karty?
Dziewczynka wzruszyła ramionami.
– Nic ci się jeszcze nie przypomniało?
– Nic a nic.
– Nie martw się. Przypomni się.
– Moi bliscy też się nie pokazali.
– Cóż, upłynął dopiero jeden dzień. Daj im trochę czasu. Za wcześnie jeszcze, aby się tym martwić.
Rozegrały trzy partie szachów. Jane pamiętała wszystkie reguły, ale nie mogła sobie przypomnieć, gdzie albo z kim grała wcześniej.
Popołudnie szybko minęło, a Carol cieszyła się każdą jego minutą. Jane była czarująca, bystra, obdarzona świetnym poczuciem humoru. Grała tak, żeby wygrać, ale nie robiła kwaśnej miny w razie przegranej. Była dobrym kompanem.
Dziewczynka była tak urocza i sympatyczna, że Carol nie mogła zrozumieć, iż nikt jeszcze jej nie szuka.
Musi mieć przecież jakąś rodzinę, która ją kocha – myślała. – Teraz pewnie szaleją z rozpaczy. Prędzej czy później dowiedzą się, że ich dziecko znaleziono żywe, i odczują ulgę. Ale dlaczego to trwa tak długo? Gdzie oni są?
Dzwonek u drzwi odezwał się dokładnie o trzeciej trzydzieści. Paul otworzył i zobaczył bladego, siwowłosego mężczyznę około pięćdziesiątki. Miał szare spodnie, jasnoszarą koszulę i ciemnoszary sweter.
– Pan Tracy?
– Tak. Jest pan z firmy „Bezpieczne domy”?
– Zgadza, się – odparł „szary” człowiek. – Nazywam się Bill Alsgood. „Bezpieczne domy” to ja. Założyłem tę firmę dwa lata temu.
Wymienili uścisk dłoni i Alsgood wszedł do przedpokoju, z zainteresowaniem rozglądając się po wnętrzu.
– Przyjemny domek. Miał pan szczęście, że mogłem przyjść już dzisiaj. Zwykle klienci czekają co najmniej trzy doby. Szczęśliwy zbieg okoliczności – ktoś odwołał wizytę.
– Jest pan inspektorem budowlanym? – spytał Paul, zamykając drzwi.
– Inżynierem budowlanym, jeśli mam być ścisły. Do zadań naszej firmy należy wycenianie i ekspertyza domów przed ich sprzedaniem; zwykle na polecenie kupującego. Staramy się uchronić go przed zrobieniem złego interesu. Oglądamy domy pod kątem przeciekających dachów, zalanych piwnic, rozpadających się fundamentów, wadliwej instalacji, złej kanalizacji i tak dalej. Pan sprzedaje czy kupuje?
– Ani to, ani to. Jesteśmy z żoną właścicielami tego domu i nie chcemy go sprzedawać. Jednak mamy z nim kłopot, a ja nie mogę sprecyzować, na czym on polega. Pomyślałem, że pan mógłby mi pomóc.
Alsgood podniósł jedną z siwych brwi.
– Jeśli wolno mi coś poradzić, to potrzebuje pan dobrego fachowca, który zlokalizuje usterkę i dokona naprawy. My nie zajmujemy się remontami, tylko robimy oględziny.
– Mam tego świadomość. Sam jestem dość dobrym fachowcem, ale to przekracza moje możliwości. Potrzebuję porady eksperta, jakiej żaden rzemieślnik mi nie udzieli.
– Pamięta pan, że bierzemy dwieście pięćdziesiąt dolarów za poradę?
– Oczywiście – przytaknął Paul. – Sprawa jest niezwykle denerwująca i obawiam się, że mogą wystąpić poważne uszkodzenia konstrukcyjne.
– A więc słucham pana.
Paul opowiedział o hałasach, które od czasu do czasu wstrząsały domem.
– Dziwne – powiedział Alsgood. – Nigdy nie słyszałem o podobnych kłopotach.
Przez moment zastanawiał się, potem powiedział”
– Gdzie znajduje się piec?
– W piwnicy.
– Może mamy do czynienia z uszkodzeniem przewodów grzewczych. Mało prawdopodobne, ale od czegoś trzeba zacząć i stopniowo przechodzić aż do dachu, aby znaleźć przyczynę.
Przez następne dwie godziny Alsgood zaglądał w każdą szczelinę domu, grzebał, sondował, opukiwał i badał wzrokiem całe wnętrze, aż do dachu, a Paul chodził za nim jak cień, pomagając w miarę możliwości. Kiedy byli na dachu, zaczęło mżyć i obaj przemokli do suchej nitki, zanim skończyli pracę. Schodząc z drabiny, Alsgood tak nieszczęśliwie stąpnął na zalany wodą trawnik, że boleśnie skręcił kostkę. Całe to ryzyko i uciążliwości na nic się nie zdały, ponieważ nie znaleźli tego, czego szukali.
Siedząc w kuchni i rozgrzewając się kawą, Alsgood pisał ekspertyzę. Mokry, zziębnięty wyglądał jeszcze biedniej niż wtedy, gdy Paul otworzył mu drzwi. Jego szare ubranie deszcz przeistoczył w coś przypominającego uniform roboczy.
– To zdecydowanie solidny dom, panie Tracy. Naprawdę w świetnym stanie.
– Więc skąd, do diabła, bierze się ten dźwięk? I dlaczego cały dom trząsł się od niego?
– Chciałbym to usłyszeć.
– Miałem nadzieję, że będzie się pan sam mógł przekonać.
Alsgood sączył kawę, ale ciepły napar nie dodał koloru jego policzkom.
– Konstrukcji pańskiego domu nic nie można zarzucić. I to napisałem w sprawozdaniu, dając gwarancję.
– Ja jednak wracam do punktu wyjścia – upierał się Paul.
– Przykro mi, że będzie pan musiał wydać tyle pieniędzy, nie uzyskując odpowiedzi na pytanie – odezwał się Alsgood. – Naprawdę jest mi głupio z tego powodu.
– To nie pana wina. Jestem przekonany, że wykonał pan pracę sumiennie. A jeśli kiedyś będę kupował inny dom, na pewno zgłoszę się do pana po ekspertyzę. Teraz przynajmniej wiem, że problem nie leży w konstrukcji, co eliminuje wiele przypuszczeń i ogranicza pole poszukiwań.
– Może pan już nic nie usłyszy. Może to skończy się tak szybko, jak się zaczęło.
– Mam niejasne podejrzenia, że się pan myli.
Później, żegnając się, Alsgood nagle powiedział”
– Przyszła mi do głowy pewna myśl, ale waham się, czy w ogóle o niej wspominać.
– Dlaczego?
– Nie wiem, co by pan o mnie pomyślał.
– Panie Alsgood, jestem u kresu wytrzymałości. Pragnę wyjaśnienia, nieważne, jak dziwacznie będzie brzmieć.
Alsgood spojrzał na sufit, potem na podłogę, potem na korytarz za Paulem i na własne stopy.
– Duch – szepnął.
Paul spojrzał na niego zdumiony.
Alsgood nerwowo odchrząknął, przeniósł wzrok na podłogę, potem podniósł oczy i napotkał wzrok Paula.
– Pan może nie wierzy w duchy.
– A pan? – spytał Paul.
– Wierzę. Już od bardzo dawna interesuje mnie to zagadnienie. Mamy pokaźny zbiór publikacji dotyczących spirytyzmu. Widziałem także domy nawiedzane przez duchy.
– Widział pan ducha?
– Myślę, że tak. Cztery razy. Widma ektoplazmatyczne. Niematerialne, zbliżone kształtami do ludzkich, unoszące się w powietrzu. Dwa razy byłem też świadkiem działalności poltergeistów. A jeśli chodzi o ten dom… – Głos mu się załamał i Alsgood nerwowo oblizał wargi. – Jeśli pan uważa to za nudne albo niedorzeczne, nie chciałbym zajmować czasu.
– Mówiąc całkiem szczerze, nie sądzę, aby był tu potrzebny egzorcysta. Ciężko mi zaakceptować, że w grę wchodzą duchy, lecz chciałbym pana posłuchać.
Читать дальше