– Może.
– To zrozumiałe. Ja też jestem pod wrażeniem. Ale adopcją nie musisz się martwić.
– Mam nadzieję – odrzekła Carol. Przypomniała sobie jednak zagubione formularze, i to dało jej do myślenia.
Zanim Paul wrócił z agencji adopcyjnej, deszcz przestał padać, chociaż wiatr był nadal zimny i wilgotny.
Wziął z garażu drabinę i wspiął się na najmniej pochyloną część dachu. Mokre gonty skrzypiały pod stopami, ale ostrożnie poruszał się po stromiźnie, kierując się w stronę anteny telewizyjnej zamocowanej obok ceglanego komina.
Nogi miał jak z waty. Cierpiał na rodzaj lęku wysokości – lęku, który go do końca nie obezwładnił, bo zmuszał się, by go zwalczyć i przezwyciężyć, tak jak teraz.
Kiedy dotarł do komina, oparł się o niego ręką i spojrzał na dachy sąsiednich domów. Ciemne, burzowe wrześniowe chmury opuszczały się coraz niżej, i Paul miał uczucie, że wystarczy podnieść ramię, szturchnąć pięścią w te nadęte brzuszyska, a wydadzą głośny, metaliczny odgłos.
Przywarł plecami do komina i obejrzał antenę telewizyjną. Płyta mocująca trzymała się na czterech śrubach przechodzących przez gonty. Żadnej nie brakowało i żadna się nie obluzowała. Antena była mocno przytwierdzona do płyty i najprawdopodobniej to nie ona powodowała hałas, który wstrząsał domem.
Po zmyciu naczyń Grace i Carol weszły do gabinetu. Pokój cuchnął kocim moczem i kałem. Arystofanes zrobił sobie wychodek na siedzeniu wielkiego fotela.
Grace była oszołomiona.
– Nie mogę w to uwierzyć. Ari zawsze korzysta z kuwety. Nigdy czegoś takiego nie robił.
– Zawsze był nieznośnym kotem, prawda? Grymaśnym.
– Owszem, ale nie do tego stopnia. Fotel trzeba pokryć na nowo. Znajdę tę głupią bestię, wsadzę mu nos w te brudy i dam porządną burę. Nie chcę, żeby mu to weszło w krew, na litość boską.
Szukały wszędzie, ale bez rezultatu. Widać kocur wymknął się z domu przez kuchnię.
Wracając z Grace do gabinetu, Carol zagadnęła”
– Wspomniałaś wcześniej, że Ari podarł ci parę rzeczy.
Grace skrzywiła się.
– Tak. Przykro mi o tym mówić, ale podarł na strzępy dwie z tych cudownych haftowanych poduszeczek, które dla mnie zrobiłaś. Byłam zrozpaczona. Tyle włożyłaś w nie pracy, a on po prostu…
– Nie martw się – powiedziała Carol. – Zrobię ci nowe. Uwielbiam to. Haftowanie mnie odpręża. Pytałam tylko dlatego, że jego zachowanie może świadczyć o chorobie.
Grace zmarszczyła brwi.
– Wygląda zdrowo. Sierść ma lśniącą i jest równie żywotny jak zawsze.
– Pod wieloma względami zwierzęta są jak ludzie. Kiedy ktoś nagle zaczyna się dziwnie zachowywać, może to świadczyć o jakiejś dolegliwości fizycznej – od guza mózgu począwszy, na chorobach układu pokarmowego skończywszy.
– Chyba muszę z nim pójść do weterynarza.
– Skorzystajmy z tego, że chwilowo nie pada i poszukajmy go na dworze – zaproponowała Carol.
– Szkoda zachodu. Kiedy kot nie chce, by go znaleźć, to się go nie znajdzie. A poza tym wróci przed kolacją. Rano pójdę z nim do weterynarza. – Grace spojrzała na bałagan, skrzywiła się i potrząsnęła głową. – To do niego niepodobne – rzekła zmartwiona.
Na otwartych drzwiach widniał numer 316.
Carol weszła niepewnie do biało-niebieskiego pokoju szpitalnego i zatrzymała się tuż za progiem.
Dziewczynka siedziała na łóżku stojącym najbliżej okna. Odwróciła głowę, gdy zdała sobie sprawę, że nie jest już sama, a kiedy spojrzała na Carol, niebieskoszare oczy nie zdradzały, że ją rozpoznaje.
– Czy mogę wejść? – spytała Carol.
– Oczywiście.
Podeszła do łóżka.
– Jak się czujesz?
– W porządku.
– Mając te wszystkie otarcia, skaleczenia i siniaki trudno jest czuć się dobrze.
– O, aż tak strasznie nie oberwałam. Jestem tylko trochę podrapana. Od tego się nie umiera. I wszyscy są dla mnie tacy mili.
– A jak twoja głowa?
– Bolała mnie, kiedy tu przyszłam, ale już przestała.
– A widzenie podwójne?
– Nic takiego nie mam – odparła dziewczynka. Kosmyk złotych włosów wysunął się zza jej ucha i opadł na policzek; zatknęła go na miejsce. – Pani jest lekarzem?
– Tak. Nazywam się Carol Tracy.
– Może pani do mnie mówić Jane. Tak jest napisane na mojej karcie. Jane Doe. Dobre jak każde inne. Może być nawet o wiele ładniejsze niż moje prawdziwe imię. Może naprawdę nazywam się Zelda albo Myrtle, albo jeszcze śmieszniej. – Pięknie się uśmiechnęła. – Pani jest kolejnym lekarzem, który przyszedł mnie zobaczyć. Tak naprawdę, ilu ich mam?
– Ja nie jestem twoim lekarzem – odparła Carol. – Znalazłam się tu ponieważ… cóż… to pod mój samochód wpadłaś.
– Och. Hej, hej. Strasznie mi przykro. Mam nadzieję, że uszkodzenia nie są poważne.
Zaskoczona reakcją dziewczynki i szczerym wyrazem troski na jej twarzy, Carol roześmiała się.
– Na litość boską, kochanie, nie martw się o mój samochód. Twoje zdrowie jest ważne, nie volkswagen. I to ja powinnam cię przepraszać. Czuję się okropnie.
– Nie powinna pani – odrzekła dziewczynka. – Mam jeszcze wszystkie żebra i żadna z kości nie jest złamana, a doktor Hannaport mówi, że chłopcy nadal będą się mną interesować. – Uśmiechnęła się z zażenowaniem.
– Z pewnością ma rację co do chłopców – powiedziała Carol. – Jesteś bardzo ładna.
Grymas zakłopotania przeszedł w nieśmiały uśmiech i dziewczynka spuściła wzrok na kołdrę, rumieniąc się.
– Miałam nadzieję, że zastanę tu twoich bliskich.
Mała starała się zachować wesoły wyraz twarzy, ale kiedy podniosła wzrok, w jej oczach widać było strach i zwątpienie.
– Myślę, że jeszcze nie zgłosili mojego zaginięcia. Ale to tylko kwestia czasu.
– Czy w ogóle pamiętasz coś ze swojej przeszłości?
– Jeszcze nie. Ale przypomnę sobie. – Wyprostowała kołnierzyk koszuli nocnej i wygładziła kołdrę. – Doktor Hannaport twierdzi, że wszystko prawdopodobnie wróci do normy, jeśli nie będę przypominała sobie na siłę. Mówi, że na szczęście nie mam całkowitej amnezji. Takiej, kiedy człowiek nawet zapomina, jak się czyta i pisze. Ze mną wcale nie jest tak źle! Do diabła, nie. Na szczęście nie muszę się od nowa uczyć czytać, pisać, dodawać, odejmować, mnożyć, dzielić. Ale nudy! – Skończyła wygładzanie kołdry i znów podniosła wzrok. – W każdym razie najprawdopodobniej odzyskam pamięć za dzień czy dwa.
– Jestem pewna, że tak – powiedziała Carol, chociaż wcale nie była o tym przekonana. – Może czegoś ci potrzeba?
– Nie. Mam wszystko. Nawet małe tubki pasty do zębów.
– A jakieś książki, czasopisma?
Dziewczynka westchnęła.
– Wynudziłam się dzisiaj jak mops. Sądzi pani, że mają tu jakieś czasopisma?
– Chyba tak. Co lubisz czytać?
– Wszystko. Z tego, co pamiętam, uwielbiam czytać. Ale nie mogę sobie przypomnieć żadnych tytułów książek czy czasopism. Śmieszna ta amnezja, prawda?
– Zabawna – przytaknęła Carol. – Poczekaj chwilę. Zaraz wracam.
W dyżurce pielęgniarek na końcu korytarza wyjaśniła, kim jest, i załatwiła wypożyczenie małego telewizora dla Jane Doe.
Oddziałowa – krępa, siwowłosa kobieta, która nosiła okulary zawieszone na łańcuszku – odezwała się”
– Taka słodka dziewczynka. Wszystkich oczarowała. Nie skarży się na nic, nie powie złego słowa. Niewielu nastolatków okazuje takie opanowanie.
Carol zjechała windą na parter i w kiosku z gazetami kupiła „Hershey Bar”, „Almond Joy” i sześć czasopism odpowiednich dla młodej dziewczyny. Zanim wróciła do pokoju 316, siostra dyżurna skończyła instalowanie telewizora.
Читать дальше