Nieco dalej na prawo strome schody wiodły na spowity mrokiem podest.
Na wprost nich na parterze po obu stronach widać było hakowe wejścia i ciemne pokoje, a na samym końcu drzwi kuchni, skąd padało światło.
Harry nie cierpiał podchodzenia przeciwnika, który mógł się kryć wszędzie. Robił to niezliczoną ilość razy, miał doświadczenie i dużą wprawę, lecz tego nie znosił.
Cisza jak makiem zasiał. Harry słyszał bicie własnego serca. Wsłuchał się w jego rytm. Na razie w porządku. Szybki, lecz miarowy. Nie waliło jeszcze jak młotem.
I tak nie mogli się cofnąć, więc zamknął delikatnie za sobą frontowe drzwi z nie większym hałasem niż przy zamykaniu wyściełanego wieka trumny w wytłumionej aksamitnymi kotarami ciszy domu pogrzebowego.
Bryan obudził się z wizji totalnego zniszczenia i wrócił do świata, w którym czerpał zadowolenie ze śmierci prawdziwych ofiar, z prawdziwej krwi.
Leżał nagi na czarnych prześcieradłach, patrząc na czarny sufit. Nie otrząsnął się jeszcze ze snu i łatwo mu było wyobrazić sobie, że unosi się w nocnych ciemnościach wysoko nad ciemnymi falami, płynąc w powietrzu pod bezgwiezdnym niebem.
Nie posiadł umiejętności lewitacji, nie miał też szczególnej wprawy w telekinezie. Na pewno jednak zdolność latania i przekształcania wszelkiej materii zostanie mu dana, gdy jego Przeistoczenie dobiegnie końca.
Stopniowo zdał sobie sprawę z nocnego chłodu, kwaśnego smaku w ustach i głodu, od którego burczało mu w brzuchu. Zwinięte fałdy jedwabiu uwierały go w plecy i pośladki. Złudzenie nieważkości prysło. Styksowe morze zmieniło się z powrotem w czarną pościel, bezgwiezdne niebo stało się tylko sufitem, pomalowanym czarną półmatową farbą, i Bryan musiał przyznać otwarcie, że wciąż jest niewolnikiem siły ciążenia.
Usiadł, opuścił nogi na podłogę i wstał. Ziewnął i przeciągnął się rozkosznie, obserwując siebie w ściennych lustrach. Pewnego dnia, gdy przetrzebi już ludzkie stado, wśród oszczędzonych będą jacyś wybitni artyści. Każe im malować swoje portrety, przepojone trwożnym podziwem i szacunkiem, jak te, które przedstawiały postaci biblijne i wisiały teraz w wielkich muzeach Europy. Tak, i apokaliptyczne sceny na sklepieniach katedr, w których zostanie ukazany jako tytan karzący nędzne ludzkie masy, konające u jego stóp.
Odwrócił się od luster i stanął przed czarnym regałem, gdzie znajdowały się rzędy słoików. Ponieważ na czas snu zostawił jedną lampę zapaloną, oczy wotywne patrzyły na niego, pogrążonego w sennych marzeniach. Teraz też na niego patrzyły z uwielbieniem i adoracją.
Przypomniał sobie przyjemność, jakiej doznał, gdy niebieskie oczy wędrowały po jego ciele, gładką, wilgotną intymność tego zbliżenia.
Czerwony szlafrok leżał przed regałem. Podniósł go, włożył i zawiązał pasek.
Jednocześnie błądził wzrokiem po oczach i w żadnych nie dostrzegał niechęci ani pogardy.
Bryan pożałował, już nie pierwszy raz, że nie ma w swojej kolekcji oczu matki. Gdyby posiadał te oczy najważniejsze ze wszystkich, mógłby udzielić jej komunii, ukazując każdą wklęsłość i wypukłość proporcjonalnie zbudowanego ciała, by poznała jego piękno, którego nigdy nie widziała, i zrozumiała, jak niemądrze obawiała się, że urodzi jakąś ohydną maszkarę, a pozbawienie się wzroku było z jej strony bezsensowną głupotą.
Gdyby miał teraz przed sobą oczy matki, wziąłby jedno delikatnie w usta i przez chwilę trzymał na języku. Potem by je połknął, żeby zobaczyła doskonałość jego wnętrza. Oświecona w ten sposób, lamentowałaby nad szalonym aktem samookaleczenia w noc jego narodzin, a wówczas nieważne by się stały lata obcości i wrogości. Matka nowego Boga stanęłaby chętnie i ofiarnie u jego boku. Przeistoczenie byłoby łatwiejsze i szybciej by się dokonało, a po nim nadeszłoby Objęcie tronu Wszechmogącego i początek Apokalipsy.
Obsługa szpitala jednak dawno temu pozbyła się jej oczu w sposób, w jaki usuwała wszystkie martwe tkanki i bezużyteczne płyny ustrojowe, począwszy od skażonej krwi, a skończywszy na wyciętym wyrostku robaczkowym.
Bryan westchnął z żalem.
Harry w przedsionku starał się przyzwyczaić wzrok do ciemności. Unikał patrzenia na koniec korytarza, skąd padało światło. Pora ruszać dalej. Musieli jednak podjąć decyzję, czy się mają rozdzielić.
Na ogół podchodząc przeciwnika, trzymali się razem. Jako dobrzy partnerzy mieli wypracowany tryb zachowania, umieli też niemal bez słów się porozumieć i dostosować do warunków, gdy sytuacja tego wymagała.
Harry uznał jednak, że w tym przypadku nie powinni działać razem. Za przeciwnika mieli kogoś, kto dysponował bronią lepszą niż rewolwery, karabiny maszynowe czy nawet materiały wybuchowe. Ordegard omalże wysadził ich w powietrze jednym granatem, a Tiktak mógł zmieść ich z powierzchni ziemi kulistym piorunem wypuszczonym z palca czy jakąś inną magiczną sztuczką, jakiej jeszcze nie widzieli.
Jeśli jedno z nich będzie przeszukiwać parter, a drugie pokoje na górze, nie tylko oszczędzą na czasie, który liczył się na wagę złota, lecz i podwoją szansę na zaskoczenie sukinsyna.
Harry dotknął ramienia Connie, przysunął wargi do jej ucha i wyszeptał:
– Ja biorę górę, ty dół.
Poczuł, jak zesztywniała i domyślił się, że nie spodobał jej się podział pracy. Wiedział dlaczego. Zaglądając z zewnątrz przez okno, sprawdzili, że kuchnia jest pusta. Jedyne poza tym światło paliło się na górze, więc najprawdopodobniej Tiktak był na piętrze w tym właśnie pokoju. Connie się nie bała, że Harry spaprze sprawę, po prostu tak znienawidziła Tiktaka, że chciała mieć równe szansę na znalezienie go i wpakowanie mu kuli w łeb.
Nie był to jednak czas ani miejsce na dyskusje i Connie dobrze o tym wiedziała. Nie mogli nic zaplanować. Musieli płynąć z falą.
Harry ruszył przez przedsionek w stronę schodów.
Bryan odwrócił się od wotywnych oczu. Podszedł do otwartych drzwi. Jego jedwabny szlafrok szeleścił cicho w rytm kroków.
Zawsze miał idealne wyczucie czasu, co do minuty i sekundy, wiedział więc, że do świtu pozostało jeszcze kilka godzin. Nie musi się spieszyć, żeby dotrzymać obietnicy danej ważniackiemu gliniarzowi, lecz korciło go, żeby odnaleźć Lyona i zobaczyć, jak jest otumaniony i przerażony po zatrzymaniu czasu na zabawę w chowanego. Teraz wreszcie do niego dotrze, że porwał się na niezmierzoną potęgę i nie ma żadnych szans ucieczki. Strach i szacunek, z jakim teraz będzie traktował swego prześladowcę, sprawią Bryanowi ogromną satysfakcję. Warto się tym trochę podelektować.
Najpierw wszakże musiał zaspokoić głód. Sen tylko w części go pokrzepił. Wiedział, że stracił parę kilogramów w czasie ostatniej sesji twórczej. Był głodny jak wilk, potrzebował słodyczy i słonych chrupek.
Wyszedł z sypialni i ruszył korytarzem do tylnych schodów, które prowadziły wprost do kuchni.
Z otwartych drzwi sypialni padało dosyć światła, by mógł w lustrach po lewej i prawej stronie obserwować siebie samego w ruchu, odbicia młodego Boga w trakcie Przeistoczenia, zmierzające majestatycznie ku nieskończoności w rozwianej królewskiej purpurze, purpurze i jeszcze raz purpurze.
Connie wolałaby nie rozdzielać się z Harrym. Martwiła się o niego.
Gdy słuchali opowieści Jennifer Drackman, wyglądał jak ciężko chory człowiek. Był śmiertelnie zmęczony, zmaltretowany nie tylko fizycznie, lecz i moralnie. Przez ostatnie dwanaście godzin stracił nie tylko wszystko, co posiadał, lecz również wiarę w ustalony porządek świata i sporo poczucia własnej wartości.
Читать дальше