Яцек Дукай - Starość aksolotla
Здесь есть возможность читать онлайн «Яцек Дукай - Starość aksolotla» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2015, Издательство: Allegro, Жанр: sf_postapocalyptic, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Starość aksolotla
- Автор:
- Издательство:Allegro
- Жанр:
- Год:2015
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Starość aksolotla: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Starość aksolotla»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Starość aksolotla — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Starość aksolotla», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Grześ ciska ramię Schmitta w ogień. Ofiara mechopalna podnosi fontannę iskier.
Pani Spiro spogląda oczyma jak dwa poziome sęki w okopconej korze.
— Jaka piękna rozpacz!
— Prawda? — Nie musi Grześ emotować goryczy, ma w defaulcie taki głos. — Sto tysięcy nocy potrzebowałem, ażeby dotrzeć do tego kresu.
— Tego ci brak? Wielkich uczuć, wielkich boleści, dramatów z Raju?
— Nie mów mi o Raju, to nie jest Raj.
Dwadzieścia procent snu i Pani Spiro migocze tu w blasku ogniska, niemalże rozpływając się w somnambulicznym zwidzie, rozedrgana pomiędzy drewnianą kukłą i masajską szamanką.
— Nie Raj? A czego ci brakuje?
Grześ zagląda w noc i zagląda w siebie. Jak odpowiedzieć na to pytanie? Jakby się krztusił, zakrztusił, jakby od trzystu lat trwał w tym betonowym zakrztuszeniu. Wie, że czegoś brakuje, czegoś najważniejszego, ale gdy próbuje wydać z siebie słowo, myśl — zionie głuchą pustką.
— Przecież miałem jakieś życie poza życiem robota. Miałem jakieś hobbies, jakieś upodobania, dziwactwa, miłości, nienawiści, chęci-niechęci, miałem osobowość.
— Teraz nie masz?
— Nie wiem. Mam?
Przecież to nie może być wszystko. Istniała głęboka tajemnica-istota człowieczeństwa, i on, oni ją utracili, utracili w transformacji przez IS3 tak zupełnie, że teraz, transformerzy, nie są nawet w stanie dokonać porównania, by uchwycić myślą to utracone.
Ale czują, domyślają się, trawiąc setki dni w mechanicznej powtarzalności pracy, jakby naprawdę byli tylko tym, co potrafią zrobić, poddając się cyklom energetycznym brutalniejszym od astronomicznych cyklów ciemności i światła, chłonąc tępo powidoki sztucznej rozrywki i nawijając sobie na umysły tamte, fikcyjne życia. Stojąc godzinami w posągowym stuporze, zaiste jak wyłączone roboty, i nie robiąc, nie żyjąc nic, już nawet nie odgrywając towarzyskich rytuałów ciała, choćby tak straszliwie żałosnych jak seks seksbotów. Całe ich życie to życie robotów: napraw to, zrób tamto, zbuduj to; całe ich życie to sen hardware’u, a czują, czują, że TO NIE MOŻE BYĆ WSZYSTKO.
— Przecież miałem.
— Miałeś?
Nakręcił się. Głowa w noc, procesor na najwyższe obroty, chłodzenie całą powierzchnią mecha, odsuwa się więc głębiej w ciemność, w afrykański chłód, w sen przeszłości, gdzie, rozpakowawszy z wewnętrznej pamięci iguarte beznadziejnie pomieszane archiwa, znowu, znowu spaceruje gwarnymi alejkami parku, między ludźmi i zwierzętami, kłóci się z urzędnikiem przy biurowym okienku, kąpie sennego wnuka, trzęsie się w gorączce pod przepoconymi kocami, dotyka czubkiem języka powieki śpiącej kobiety, biegnie za uciekającym tramwajem, drży w okopie pod artyleryjskim ostrzałem, zasypia w pracy z głową na klawiaturze zrebootowanego komputera, wypycha ze swych lędźwi na świat płaczącego noworodka, wychodzi po nocnej szychcie na parujące wiosennym deszczem miasto, a Słońce wybucha spod widnokręgu i procesor ostatecznie przegrzewa się, mieszają się sny, czasy i linie hardware’u.
Słońce wybuchło spod widnokręgu, po afrykańsku gwałtownie, jak zawsze wybuchało nad Edenami i Irijami, a Grześ odruchowo naprężył kręgosłup, żeby szerzej rozpostrzeć czarne skrzydła. Było to już trzysta piętnaste okrążenie Ziemi przez samotnie sputnikującego Horusa I, bezwładną kulę rozpędzoną w astrofizycznym flipperze, dawno temu bowiem zużył ostatnią kroplę gazu ze zbiorników manewrowych. Albo równania się zazębią i orbita sklei się z orbitą, albo Grzesiowy Horus na dobre wypadnie z gry.
Wirował powoli. Nad-pod nim półłuk oślepiającego blasku obkreślił profil Azji i Pacyfiku, po czym runęła zza czarnej tarczy planety rozpędzona lawina poranka. Także wypłukany z zimnej nicości Horus zyskał nagle ostre kontury, przecięły go linie dnia i nocy, a każde jego skrzydło podzieliło się na pozytyw i negatyw. Żyły lodowego ognia spełzały z nich do kamiennej wątroby robota.
Grześ skupił się w wychłodzonym mechu, włączył wszystkie układy diagnostyki i termostatykę, zoptymalizował profil solarny — skrzydła piły już światło Słońca do ostatniej kropelki. Czasza Google’owego konstruktu rosła w zoomie chropowatym półksiężycem słonecznych refleksów. Grześ uruchomił odliczanie, wycelował prawe ramię, liczby malały, krzywe się zbliżały, aż wreszcie się na siebie nałożyły — i Horus w ułamku sekundy eksplodował zaprogramowanym ruchem: wyczepił żagle skrzydeł, strzelił z ramieniowej wyrzutni nicią kotwiczną oraz zwinął się w embrion-kulę.
Kotwiczka zaczepiła o konstrukt — odległy o dobre kilkadziesiąt metrów i mijający orbitę Grzesia z różnicą wektorów kilku metrów na sekundę — i Horusem szarpnęło, po czym pociągnęło w bok, po wypadkowej obu orbit. Mech jął zwijać nić, ale zanim dociągnął do jednej czwartej, ta wypadkowa przeszła w ciasny tor spiralny. Zakręciwszy się po malejącym promieniu, rozpędzony robot Grzesia rąbnął w bok reflektora.
Uderzenie wygięło mu obie golenie, zmiażdżyło prawe dysze i wgniotło prawy bark; już nie poruszy tym ramieniem. Zachował jednak łączność, miał w zasięgu co najmniej trzy otwarte satelity Black Castle i recyklowane satelity Iridium, i to się liczyło.
Odczepił nić kotwiczną, włączył magnesy i przerzucił się przez krawędź. Ta sama krawędź rzucała cień tnący wnętrze czaszy prawie dokładnie na pół, od kolektora radiowego umieszczonego w geometrycznej ogniskowej do piętrowych galerii, ciągnących się wzdłuż obręczy.
Grześ podążył zoomem po tej linii, toteż dopiero po chwili spostrzegł ruch w plątaninie mechanizmów poupychanych w owych galeriach. Jak ożywające rzeźby w zamku Draculi, wszystkie roboty wyłączone i zatrzaśnięte w swoich gniazdach zasilania i konserwacji — teraz jednocześnie się uruchamiały, rozprostowywały kończyny, wysuwały się w otwarty kosmos. Uderzenie Horusa w konstrukt musiało przejść po jego aluminiowo-tytanowym kośćcu niczym wstrząs tektoniczny po skorupie planety.
Grześ stanął na pogiętych nogach i pokulał wzdłuż metalowego żebra ku ogniskowej. Lecz zanim minął linię porażającego blasku i węglowej ciemności, dotarły doń i otoczyły ze wszystkich stron te świeżo zastartowane mechy: Horusy I i Ia, Schmitty 202, 203, 223, Hondy X, nawet jeden Usaburo Rex się tu znalazł, ze zbiornikami paliwa niczym karykaturalnym akwalungiem albo podwójnym garbem, zdolny dzięki niemu dolecieć do Księżyca i z powrotem, tudzież eksplodować dowolny bunkier orbitalny.
Grześ spróbował jeszcze odepchnąć się i dopaść do kolektora w ogniskowej, przelatując ponad i pomiędzy mechami — ale najbliższy Schmitt 203 błyskawicznie skoczył i odpalił w kolizyjny kurs, i odbił Horusa Grzesia niczym dobrze zaplanowaną bilę w snookerze, posyłając go z powrotem głęboko w wewnętrzny cień czaszy, z dala od pajęczego hardware’u zawieszonego nad centrum półsfery.
Wszystko to odbywało się w absolutnej ciszy kosmosu, nawet bez soundtracku przyspieszonych oddechów astronautów. Przymagnesowawszy się z powrotem, Grześ włączył sobie powolny beat techno.
Gwiazdy Mlecznej Drogi komponowały mu się w układy scalone i płyty główne starych pecetów; wiedział, że to Morfeusz, ale po tylu latach była to już wiedza głęboko podświadoma, równoprawna część realu.
Powoli uniósł stopę. Mechy Google’a oblizały go promieniami skanu. Wyświetlił szczere tagi. W odpowiedzi dostał jedną krótką emotę: CZEKAĆ.
Wszyscy znieruchomieli posągowo.
Po kwadransie Grześ opuścił Horusa na najniższy poziom energetyczny, pół kreski powyżej całkowitej dezaktywacji. Słońce i mrok przesuwały się po czaszy zegarowymi falami. Wzdłuż Zodiaku paradowały ZX Spectrum, Commodore 64, Atari 800XL, prehistoryczne dzieciństwo Grzesia, zapomniani bogowie hardware’u.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Starość aksolotla»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Starość aksolotla» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Starość aksolotla» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.