Zreflektowała się pośpiesznie, zanim następny glif złości zdążył się pojawić nad jej głową. Potrzebowała czegoś, co odwróciłoby je uwagę, zaprzątnęło myśli podczas oczekiwania. Powściągając hadena podeszła cicho do dwojga stojących obok ludzi, którzy — pochyliwszy głowy — pogrążyli się w żarliwe dyskusji. Mówili w anglicu, najczęściej używanym z ziemskich języków.
— Posłuchaj — powiedziała pierwsza z nich — naprawdę wiem tylko tyle, że któryś z ziemskich statków badawczych wpadł na coś dziwacznego i absolutnie nieoczekiwanego w jednej z tych starożytnych gromad gwiezdnych na krawędzi galaktyki.
— Ale co to było? — zapytał drugi członek milicji. — Co takie znaleźli? Ty zajmujesz się nauką o nieziemcach, Alice. Czy coś przychodzi ci do głowy, co mogły odkryć te biedne delfiny, że wywołały aż tak wielki raban?
Ziemianin płci żeńskiej wzruszył ramionami. — Niech wszyscy diabli. Wystarczyły drobne wzmianki w pierwszym raporcie przekazanym przez Streakera , by najbardziej fanatyczne klany w Pięciu Galaktykach rzuciły się sobie do gardła z zaciekłością nie widzianą od megalat. Ostatnie komunikaty podają, że niektóre z potyczek stały się piekielnie ostre. Sam widziałeś, jakiego stracha miała Synthianka tydzień temu, zanim zdecydowała się stąd zmyć.
Drugi z ludzi skinął ponuro głową. Przez dłuższą chwilę nie odzywali się. Ich napięcie dawało się odczuć, jako przebiegający między nimi łuk. Athaclena kennowała je jako prosty, ale mroczny glif nieokreślonego lęku.
— To coś wielkiego — odezwała się wreszcie pierwsza z oficer cichym głosem. — To naprawdę możliwe.
Athaclena odsunęła się, gdy dostrzegła, że ludzie zaczęli ją zauważać. Od chwili przybycia na Garth zmieniała normalny kształt swego ciała, modyfikując figurę i rysy twarzy tak, by bardziej przypominać ludzką dziewczynę. Istniały jednak granice tego, co można było osiągnąć drogą takich manipulacji, nawet przy użyciu tymbrimskich metod modelowania ciała. Nie było sposobu, by mogła naprawdę ukryć, kim jest. Gdyby tam została, ludzie niewątpliwie zapytaliby ją o opinię Tymbrimczyków na temat aktualnego kryzysu, a nie miała ochoty mówić Ziemianom, że w gruncie rzeczy nie wie więcej niż oni.
Obecna sytuacja wydawała się jej pełna gorzkiej ironii. Ziemskie gatunki ponownie znalazły się w centrum uwagi, jak to nieustannie działo się od czasu osławionej afery „słonecznego nurka” dwa stulecia temu. Tym razem międzygwiezdny kryzys został wywołany przez pierwszy w dziejach gwiazdolot oddany pod dowództwo delfinów.
Drugi z podopiecznych gatunków ludzkości nie był starszy o dwa stulecia — młodszy nawet od neoszympansów. Nikt mógł zgadnąć, czy i w jaki sposób austronauci-walenie znajdą wyjście z zamieszania, jakie niechcący wywołali. Już w tej chwili jednak jego reperkusje dotarły na drugą stronę Centralnej Galaktyki, aż do takich izolowanych światów kolonialnych jak Garth.
— Athacleno… — Odwróciła się gwałtownie. Uthacalthing stał u jej boku, spoglądając na nią z wyrazem dobrotliwego zatroskania. — Nic ci nie jest, córko?
W obecności ojca czuła się taka mała. Choć zawsze odnosił się niej z delikatnością, Athaclena nie mogła pozbyć się onieśmielenia Jego sztuka i dyscyplina były tak znakomite, że w ogóle nie czuła, iż się zbliża, dopóki nie dotknął rękawa jej szaty! Nawet w tej chwili wszystkim, co można było wykennować z jego skomplikowanej aury, był wirujący glif empatyczny zwany caridouo… miłość ojcowska.
Nie, ojcze. Nic… nic mi nie jest.
Dobrze. Czy jesteś już spakowana i gotowa do wyruszenia na ekspedycję?
Mówił w anglicu. Odpowiedziała mu w tymbrimskim dialekcie piątego galaktycznego.
Ojcze, nie chcę wyjeżdżać w góry z Robertem Oneaglem.
Uhacalthing zmarszczył brwi. — Myślałem, że ty i Robert jesteście przyjaciółmi.
Nozdrza Athacleny rozwarły się na znak frustracji. Dlaczego Uthacalthing celowo nie chciał jej zrozumieć? Musiał wiedzieć, że nie miała nic przeciwko towarzystwu syna Koordynatora Planetarnego i Robert był najbliższym przyjacielem, jakiego znalazła wśród tych ludzi w Port Helenia.
To w części ze względu na Roberta nalegam, byś zmienił zdanie tłumaczyła ojcu. — Jest mu wstyd, że kazano mu „niańczyć” — jak oni to mówią, podczas gdy jego towarzysze i koledzy są w milicji i przygotowują się do wojny. Z pewnością nie można mieć do niego pretensji o to, że się złości.
Gdy Uthacalthing zaczął coś mówić, pośpiesznie ciągnęła dalej. Ponadto nie chcę cię opuścić, ojcze. Powtarzam wcześniejsze, logiczne argumenty, których użyłam, by ci wyjaśnić, w jaki sposób mogę się okazać dla ciebie użyteczna w ciągu nadchodzących dni. Dodaję też do nich teraz ten dar.
Z wielką uwagą skupiła się na ukształtowaniu glifu, który skomponowała wcześniej. Nazwała go ke’ipathye … błaganie, płynące z duszy, prośba o pozwolenie na stawienie czoła niebezpieczeństwu w obronie kochanej osoby. Witki zadrżały nad jej uszami. Konstrukcja chybotała się lekko ponad głową dziewczyny w chwili, gdy zaczęła ją obracać. Wreszcie jednak ustabilizowała się. Athaclena przekazała ją przez powietrze w kierunku aury ojca. W tej chwili zupełnie nie dbała o to, że są w pomieszczeniu pełnym ociężałych postaci o ludzkich czołach oraz ich małych, kudłatych podopiecznych, szymów. Jedyne, co się liczyło, to ich dwoje i most, który tak bardzo pragnęła wybudować ponad dzielącą ich pustką.
Ke’ipathye opadło na oczekujące witki Uthacalthinga i zawirowało tam, lśniąc w świetle jego uznania. Athaclena wciągnęła szybko powietrze na widok jego nagle objawionego piękna. Wiedziała, glif wyrósł teraz znacznie nad jej prostą sztukę.
Następnie opadł, niczym łagodna mgiełka porannej rosy, by o kryć blaskiem koronę jej ojca.
— Cóż za piękny dar.
Jego głos był cichy i Athaclena wiedziała, że ojciec się wzruszy. Ale… pojęła też natychmiast, że nie wpłynęło to na jego zdanie.
— Ofiaruję ci moje własne kennowanie — powiedział do niej i wyciągnął z rękawa pozłacane pudełeczko ze srebrnym zamkiem — Twoja matka, Mathicluanna, pragnęła, byś otrzymała to, gdy będziesz już gotowa, by ogłosić się pełnoletnią. Choć nie rozmawialiśmy jeszcze o dacie sądzę, że teraz jest odpowiedni moment, by ci to dać.
Athaclena zamrugała powiekami. Ogarnął ją nagły wir sprzecznych uczuć. Jak często pragnęła się dowiedzieć, co zmarła matka pozostawiła jej w spadku? W tej chwili jednak czuła tak małą ochotę, by wziąć pudełeczko w rękę, że równie dobrze mogłoby to być żukiemi-jadowitkiem.
Uthacalthing nie uczyniłby tego, gdyby uważał za prawdopodobne, że się jeszcze spotkają.
— Masz zamiar walczyć! — syknęła z nagłym zrozumieniem.
Jej ojciec wzruszył ramionami w ludzkim geście chwilowej obojętności. — Wrogowie ludzi są również moimi wrogami, córko. Ziemianie są dzielni, ale to jednak tylko dzikusy. Potrzebna im będzie moja pomoc.
W jego głosie brzmiało nieodwołalne postanowienie. Athaclena zrozumiała, że wszelkie dalsze słowa sprzeciwu nie dadzą nic poza tym, że będzie głupio wyglądać w jego oczach. Ich dłonie spotkały się ponad medalionikiem. Długie palce splotły się ze sobą. Wyszli razem z sali w milczeniu. Przez krótką chwilę wydawało się, że jest ich nie dwoje, lecz troje, gdyż medalionik zawierał w sobie z Mathicluanny. Był to moment słodki i bolesny zarazem.
Strażnicy — neoszympansy z milicji — stanęli przed nimi baczność i otworzyli drzwi. We dwoje wyszli z gmachu ministerstwa. Na zewnątrz panowała piękna, słoneczna pogoda wczesnej wiosny. Uthacalthing towarzyszył Athaclenie aż do krawężnika, gdzie czekał już na nią jej plecak. Ich ręce rozłączyły się i medalionik matki pozostał w dłoni Athacleny.
Читать дальше