Było jednak jeszcze za wcześnie na relaks. Fiben nie był jedynym, który jęknął cicho, gdy na szczycie rampy Synthianka odwróciła się, by przemówić do widzów po raz kolejny.
Nad tym, co wtedy się wydarzyło — i w jakiej dokładnie kolejności — Fiben miał się zastanawiać jeszcze długo. Wyglądało jednak na to, że gdy tylko pierwsze piskliwe tony szóstego galaktycznego opuściły usta Swoio, po drugiej stronie lądowiska nastąpiło coś dziwacznego. Fiben poczuł swędzenie wewnątrz gałek oczny i spojrzał na lewo w sam czas, by zobaczyć łagodny blask wokół jednej z łodzi wywiadowczych. Potem wydało mu się, że mały stateczek eksplodował.
Nie przypominał sobie momentu, gdy padł na pole startowe, próbując wkopać się w mocną, elastyczną powierzchnię.
Co to? Atak nieprzyjaciela? Tak szybko?
Usłyszał, że Simon parsknął gwałtownie. Rozległ się cały szereg kichnięć. Mrugając powiekami, by usunąć kurz z oczu, Fiben zerknął w tamtą stronę i ujrzał, że stateczek wywiadowczy nadal istnieje — więc nie eksplodował!
Części pola jednak wyrwały się spod kontroli. Roziskrzyły się oślepiającym i oślepiającym blaskiem wybuchu światła i dźwięku. Odziani w skafandry osłonowe inżynierowie pognali w tamtą stronę, by wymienić na łodzi uszkodzony generator prawdopodobieństwa. Zanim jednak tego dokonali, odstręczający pokaz dał się we znaki wszystkim, którzy znajdowali się w pobliżu, wpływając na każdy z posiadanych przez nich zmysłów — od dotyku i smaku aż po węch i psi. Uiii! — gwizdnęła szymka stojąca po lewej stronie Fibena, trzymając się w bezsilnym geście za nos. — Kto podłożył tu bombę mącącą?
W jednej chwili, z niesamowitą pewnością, Fiben zrozumiał, że szymka użyła właściwego określenia. Przetoczył się szybko na drugi bok, akurat na czas, by zobaczyć jak synthiańska ambasador z nosem zmarszczonym z niesmaku i wąsami skurczonymi ze wstydu pognała do statku, zapominając o wszelkiej godności. Właz zamknął się z głośnym brzękiem.
Wreszcie ktoś znalazł odpowiedni przełącznik i powstrzymał przenikliwy, przeciążający zmysły impuls, po którym został jedynie nieznośny posmak oraz dzwonienie w uszach. Członkowie Gwardii Honorowej podnieśli się i otrzepali z pyłu, mrucząc z podenerwowaniem. Niektórzy z ludzi i szymów drżeli jeszcze, mrugali powiekami i ziewali energicznie. Jedynie flegmatyczny, nie zważający na nic tymbrymski ambasador sprawiał wrażenie nieporuszonego. Wydawało się nawet, że Kault jest zdziwiony niezwykłym zachowaniem Ziemian.
Bomba cuchnąca. Fiben skinął głową. Ktoś uznał, że to świetny dowcip. I myślę, że wiem kto.
Fiben przyjrzał się bacznie Uthacalthingowi. Gapił się na istotę, której nadano imię Przyjaciel Ludzi, przypominając sobie, jak tymbrimczyk uśmiechnął się, gdy Swoio, mała, nadęta Synthian przystąpiła do wygłaszania ostatniego przemówienia. Tak jest, byłby gotów przysiąc na egzemplarz dzieł Darwina, że w tej chwili, na moment przed awarią łodzi wywiadowczej, korona przejrzystych witek Uthacalthinga uniosła się, a ambasador nadymał się, jak gdyby oczekiwał czegoś z radością. Fiben potrząsnął głową. Mimo ich sławetnych zdolności parapsychicznych, żaden Tymbrimczyk nie mógłby wywołać podobnego impulsu posługując się jedynie siłą woli. To wszystko było przygotowane z góry.
Synthiański prom wzniósł się na strumieniu powietrznym i prześlizgnął nad lądowiskiem, by oddalić się na bezpieczny dystans. Następnie lśniący statek pognał z wysokim jękiem grawitorów ku niebu, na spotkanie z obłokami.
Na komendę pułkownika Maivena Gwardia Honorowa przybrała postawę zasadniczą po raz ostatni. Koordynator Planetarny i dwóch pozostałych na Garthu posłów przeszło przed szeregiem, dokonują inspekcji. Może był to tylko wymysł jego wyobraźni, lecz Fiben był pewien, że przechodząc przed nim Uthacalthing zwolnił na chwilę. Szym nie miał wątpliwości, że jedno z tych wielkich oczu ze srebrzystą obwódką spojrzało prosto na niego. A drugie mrugnęło.
Fiben westchnął.
Bardzo zabawne — pomyślał z nadzieją, że tymbrimski emisariusz wychwyci sarkazm w jego umyśle. — Za tydzień wszyscy możemy być kopcącymi się trupami, a ty sobie urządzasz dowcipasy.
Bardzo zabawne, Uthacalthing.
Witki zatrzepotały wzdłuż jej głowy, gwałtowne w swym podnieceniu. Athaclena pozwoliła, by jej frustracja i gniew zamusowały, na koniuszkach srebrzystych włókien niczym ładunek elektryczny. Ich końce zafalowały, jak gdyby z własnej woli, niczym szczupłe palce, przekształcając jej niemal dotykalną złość w coś…
Jeden z ludzi oczekujących w pobliżu na audiencję u Koordynatora Planetarnego powąchał powietrze i rozejrzał się wokół niepewnie. Odsunął się od Athacleny, nie wiedząc dokładnie, dlaczego nagle poczuł się nieswojo. Był zapewne urodzonym, choć prymitywnym empatą. Niektórzy z ludzi potrafili niewyraźnie kennować tymbrimskie glify empatyczne, choć niewielu tylko zdobyło odpowiednie szkolenie potrzebne, by odebrać coś więcej niż niejasne emocje.
Również ktoś inny zauważył, co zrobiła Athaclena. Po drugiej stronie sali jej ojciec stojący wśród małej grupy ludzi poderwał gwałtownie głowę. Jego własna korona witek pozostała gładka i nieporuszona, lecz Uthacalthing uniósł głowę i odwrócił się lekko, spojrzeć na nią z pytającym i zarazem lekko rozbawionym wyrazem twarzy.
Reakcja mogłaby być podobna, gdyby ludzki rodzic złapał swą córkę na tym, jak kopnęła kanapę lub mruknęła coś do siebie złością. Wewnętrzna frustracja była w obu przypadkach podobna, z tym że Athaclena wyrażała ją przez swą tymbrimską empatię nie uzewnętrzniony napad gniewu. Gdy ojciec spojrzał na cofnęła pośpiesznie falujące witki i wymazała paskudny czuły glif, który kształtowała nad głową. To jednak nie ugasiło jej złości. W tym tłumie Ziemian trudno zapomnieć o sytuacji.
Karykatury — pomyślała Athaclena z pogardą, choć wiedziała ze, że było to zarówno nieuprzejme, jak i niesprawiedliwe. Nie mogli oni, rzecz jasna, nic poradzić na to, kim byli — a byli jednym bardziej niezwykłych plemion, jakie pojawiło się na galaktycznej scenie od eonów. To jednak nie znaczyło, że musi ich lubić! Mogłoby to być łatwiejsze, gdyby byli bardziej obcy… gdyby przypominali ociężałe, niezgrabne wersje Tymbrimczyków o blisko osadzonych oczach. Szalenie różnili się od siebie barwą owłosieniem. Odmienne proporcje ich ciała sprawiały niesamowite wrażenie. Bardzo często bywali skwaszeni i ponurzy, przez nierzadko sprawiali, że Athaclena czuła się przygnębiona, gdy spędzała zbyt długi czas w ich towarzystwie. Błędny sąd niegodny córki dyplomaty.
Beształa się w myśli, próbując skierować swoje myśli na inne tory. Ostatecznie nie można było mieć pretensji do ludzi o to, że wypromieniowywali swój strach w chwili, gdy wojna, której nie chcieli, miała się zwalić im na karki.
Widziała jak jej ojciec śmieje się z czegoś, co powiedział któryś z ziemskich oficerów i zastanowiła się, jak on to robi. W jaki sposób potrafi robić to tak dobrze. Nigdy nie nauczę się tego swobodnego, śmiałego sposobu bycia. Nigdy nie zdołam sprawić, by był ze mnie dumny. Pragnęła, by Uthacalthing pożegnał się z Terranami, gdyż chciała porozmawiać na osobności. Za kilka minut przyjedzie po nią Robert Oneagle, a ona zamierzała podjąć jeszcze jedną próbę przekonać ojca, by nie kazał jej wyjeżdżać z tym młodym człowiekiem. Pragnęła być użyteczna! Wiem, ze mogę! Nie trzeba mnie wysyłać w bezpieczne miejsce, jak jakiegoś rozpieszczonego dzieciaka.
Читать дальше