— Zuuun …
— Od niepamiętnych czasów — zaćwierkała Prezydent w ceremonialnym trzecim galaktycznym — zanim nadeszła nasza chwała, zanim zostaliśmy opiekunami, zanim jeszcze wspomożono nas i uczyniono rozumnymi, było w naszym zwyczaju dążyć do równowagi.
Zgromadzenie zaśpiewało, tworząc kontrapunkt.
— Równowaga na brązowej glebie,
Równowaga wśród wichrów na niebie,
równowaga w największej potrzebie.
— Gdy jeszcze nasi przodkowie byli przedrozumnymi zwierzętami, zanim nasi opiekunowie Gooksyu odnaleźli nas i wspomogli na drodze ku wiedzy, zanim posiedliśmy mowę czy narzędzia, znaliśmy już tę mądrość, ten sposób podejmowania decyzji, ten sposób osiągania consensusu, ten sposób kochania się.
— Zuuun …
— Jako półzwierzęta nasi przodkowie wiedzieli już, że musimy, musimy wybrać… musimy wybrać trzech.
— Jednego, by polował i uderzał odważnie
dla chwały i posiadłości!
Jednego, by dumał rozważnie
o czystości i poprawności!
Jednego, by śledził uważnie,
co grozi jajek przyszłości!
Biurokrata z Kosztów i Rozwagi wyczuwał obecność pozostałych kandydatów po obu swych bokach i wiedział, że ich również przenika, niczym prąd, świadomość wagi chwili i pełne napięcia oczekiwanie. Nie istniał większy zaszczyt niż zostać wybranym w taki sposób, jak spotkało to ich trójkę.
Rzecz jasna wszystkich młodych Gubru uczono, że to jest najlepsza metoda, gdyż jaki inny gatunek równie pięknie łączył politykę filozofię z uprawianiem miłości i rozmnażaniem? Ten system dobrze służył ich gatunkowi i klanowi od wieków. Doprowadził ich szczyt potęgi w galaktycznym społeczeństwie. L teraz, być może, doprowadził nas do krawędzi zagłady. Nawet wyobrażanie sobie tego mogło być świętokradztwem, lecz biurokrata z Kosztów i Rozwagi nie mógł nie zadać sobie pytania, jedna z innych metod, które studiował, nie mogła mimo wszystko być lepsza. Czytał o tak wielu formach rządzenia stosowanych przez inne gatunki i klany — autokracjach i arystokracjach, technokracjach i demokracjach, syndykatach i merytokracjach. Czy nie jest możliwe, że któraś z nich naprawdę była lepszym sposobem na odnajdywanie właściwej drogi w niebezpiecznym wszechświecie?
Sam ten pomysł mógł oznaczać brak szacunku, lecz właśnie ten konwencjonalny sposób myślenia był powodem, dla którego niektórzy z Władców Grzędy wybrali biurokratę, by odegrał dziejową rolę. Podczas nadchodzących dni i miesięcy jeden z trójki będzie musiał mieć wątpliwości. Zawsze było to rolą Kosztów i Rozwagi.
— W ten sposób osiągamy równowagę. W ten sposób docieramy do Consensusu. W ten sposób rozwiązujemy konflikty.
— Zuuun ! — zgodzili się zebrani królowie i książęta.
Potrzebne były długie negocjacje, by wybrać każdego z trzech kandydatów: jednego z armii, jednego z zakonów kapłańskich i jednego z administracji. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, oczekujące ich pierzenie przyniesie nową królową oraz dwóch nowych książąt. Wraz z niezbędną dla gatunku nową linią genealogiczną jaj, nadejdzie też nowa linia polityczna powstała ze scalenia poglądów trójki.
Tak — zgodnie z oczekiwaniami — miało się to skończyć. Początek jednak był zupełnie inny. Choć przeznaczeniem ich było zostać kochankami, wszyscy trzej będą od początku również rywalami — Przeciwnikami.
Gdyż królowa mogła być tylko jedna.
— Wysyłamy tę trójkę z misją o kluczowym znaczeniu. Misją zagarnięcia. Misją zniewolenia. Wysyłamy ich również w poszukiwaniu jedności… w poszukiwaniu zgody… w poszukiwaniu consensusu, który zjednoczy nas w tych niespokojnych czasach.
— Zuuun !
W tym pełnym entuzjazmu chórze dało się słyszeć, że Konklawe rozpaczliwie pragnie rozwiązania, końca gwałtownych sporów. Trójka kandydatów miała dowodzić tylko jednym z wielu oddziałów wysyłanych do boju przez klan Gooksyu-Gubru, najwyraźniej jednak Władcy Grzędy pokładali w tym triumwiracie szczególne nadzieje.
Przyboczni Kwackoo wręczyli każdemu z kandydatów lśniące czary. Biurokrata z Kosztów i Rozwagi wzniósł puchar i pociągną głęboki łyk. Płyn wydał mu się złocistym ogniem spływający w dół gardła.
Pierwszy posmak Królewskiego Trunku…
Zgodnie z oczekiwaniami smakował on inaczej niż wszystko, co tylko można było sobie wyobrazić. Już w tej chwili wydawało się, że białe upierzenie trzech kandydatów lśni w migotliwej obietnicy barwy, która miała się pojawić.
Będziemy wspólnie walczyć, aż wreszcie jednemu z nas wyrosną pióra bursztynowe. Jednemu wyrosną niebieskie. A jednemu, jak sądzono najsilniejszemu, temu, który wypracuje najlepszą linię polityczną, przypadnie w udziale najwyższa nagroda.
Los przeznaczył ją mnie.
Mówiono bowiem, że wszystko zostało z góry zaaranżowane. Rozwaga musiała zwyciężyć w nadchodzącym consensusie. Szczegółowa analiza wykazała, że pozostałe możliwości były nie do przyjęcia.
— Wyruszycie więc — zaśpiewała Prezydent Konklawe. — Wy nowi suzerenowie naszego gatunku i klanu. Wyruszycie, zwyciężycie w walce. Wyruszycie i upokorzycie heretyckich dzikusów.
— Zuuun ! — krzyknęło radośnie zgromadzenie.
Dziób Prezydent opadł na jej pierś, jak gdyby ogarnęło ją nagłe przerażenie. Po chwili nowy Suzeren Kosztów i Rozwagi usłyszał, co dodała cicho. — Wyruszycie i zrobicie, co będziecie mogli, by nas ocalić…
Niech nas wspomogą, byśmy im weszli na ramiona.
Wtedy, patrząc nad ich głowami, ujrzymy kilka ziem obiecanych,
z których przyszliśmy i do których mamy nadzieję dotrzeć.
W.B. YEATS
Na sennym lądowisku Port Helenia przez wszystkie lata, jak przeżył tam Fiben Bolger, nigdy nie było takiego ruchu. Port Piaskowa wznoszący się nad Zatoką Aspinal aż dudnił od paraliżującego, infradźwiękowego warkotu silników. Pióropusze dymu przesłaniał silosy startowe, nie przeszkadzało to jednak gapiom, którzy zebrali się przy zewnętrznym ogrodzeniu, w obserwowaniu całego tego zamieszania. Ci, którzy mieli choć trochę talentu psi, mogli odgadnąć, w której chwili ma wystartować gwiazdolot. Fale ogłupiającej niepewności wywołane przez nieszczelne grawitory sprawiały, że część gapiów mrugała szybko na chwilę przed wzniesieniem się następnego statku o wielkich rozporach ponad mgiełkę i jego ciężkim odlotem w usiane chmurami niebo.
Hałas i gryzący pył drażniły widzów. Jeszcze trudniej było tym którzy stali na polu startowym, a już szczególnie tym, których zmuszono do udania się tam wbrew ich woli.
Fiben z pewnością wolałby znaleźć się teraz gdziekolwiek indziej, najchętniej w pubie, gdzie mógłby przyjąć całe pinty płynnego środka znieczulającego. Tak jednak nie mogło się stać.
Z cynizmem obserwował tę gorączkową aktywność.
Jesteśmy tonącym statkiem — pomyślał — i wszystkie szczur mówią nam „adieu”.
Wszystko, co było zdolne do lotu i przejścia, opuszczało Garth z nieprzyzwoitym pośpiechem. Wkrótce lądowisko stanie się niemal puste.
Dopóki nie przybędzie nieprzyjaciel… kimkolwiek by się nie okazał.
— Psst, Fiben. Przestań się wiercić!
Spojrzał na prawo. Szym, stojący w szeregu obok niego, sprawiał wrażenie, że jest mu równie niewygodnie jak Fibenowi. Czapka wyjściowego munduru Simona Levina zaczynała ciemnieć tuż na jego wałami nadoczodołowymi, gdzie pod jej krawędzią wilgotne futro układało się w loki. Simon spojrzał na niego w milczeniu, nakazując mu stać prosto i patrzeć przed siebie. Fiben westchnął. Wiedział, że musi spróbować stać na baczność. Uroczystość na cześć odlatującego dygnitarza dobiegała już końca i członek Planetarnej Gwardii Honorowej nie powinien się garbić. Wciąż jednak jego wzrok kierował się ku południowemu krańcowi płaskowyżu, daleko od handlowego terminalu i odlatujących frachtowców. Widniał tam niezamaskowany, nierówny, monotonny szereg, czarnych o cygarowatych kształtach i bryłowatym wyglądzie, statków wojennych. Kilka z małych łodzi wywiadowczych pokryło się iskrami wyładowań, gdy weszli na nie technicy strojący detektory oraz osłony przed nadchodzącą bitwą. Fiben zastanawiał się, czy dowództwo zadecydowało już, który statek mu przydzielić. Być może pozwolą na wpół wyszkolonym adeptom Milicji Kolonialnej ciągnąć losy o to, któremu z nich przypadnie najbardziej wyeksploatowana ze starożytnych machin wojennych nabytych niedawno po obniżonej cenie od wędrownego xatińskiego handlarza szmelcem.
Читать дальше