W miarę jak mówił, wracała mu pewność siebie oraz pełen wyższości uśmieszek i ton. Honor, słuchając jego wywodu, zdołała zapanować nad sobą na tyle, by nie wgapiać się weń z niedowierzaniem, ale gdyby nie znała tak dobrze Courvosiera, doszłaby do wniosku, że ktoś nie wytłumaczył jego zastępcy, na czym polega problem, i nie zapoznał go z historią konfliktu. Pewnie, że najlepiej byłoby doprowadzić do pokoju między obiema planetami, ale informacje, które otrzymała wraz z rozkazami, potwierdzały wszystko, co usłyszała od Courvosiera, dodając tylko szczegóły. A poza tym, celem rządu Jej Królewskiej Mości i zadaniem tej misji nie było krzewienie pokoju we wszechświecie, co byłoby i tak z góry skazane na fiasko, ale zyskanie sprzymierzeńców przeciwko Haven.
— Nie przeczę, że byłoby to pożądane zakończenie, panie Houseman, ale nie widzę realnej możliwości jego zaistnienia — powiedziała po chwili.
— Doprawdy? — najeżył się Houseman.
— Walczą ze sobą od ponad sześciuset standardowych lat — zaczęła tłumaczyć łagodnie jak niezbyt rozgarniętemu dziecku. — Na dodatek wojny religijne są najmniej logiczne, za to najzacieklejsze ze wszystkich w dziejach ludzkości.
— Właśnie dlatego niezbędny jest nowy punkt widzenia nie zaangażowanej, trzeciej strony, która zdoła im to wytłumaczyć.
— Przepraszam, ale wydawało mi się dotąd, że naszym celem jest zyskanie sojusznika i utworzenie bazy floty — stwierdziła już mniej uprzejmie. — Że nie wspomnę o zapobieżeniu usadowienia się w tym rejonie Haven zamiast nas…
— Naturalnie, że to są nasze cele — odparł zniecierpliwiony. — I najlepszym sposobem ich osiągnięcia jest zlikwidowanie lokalnego konfliktu. Potencjalne zagrożenie, tak z uwagi na niestabilność sytuacji, jak i poczynania Ludowej Republiki, będzie się utrzymywać tak długo, jak długo obie planety będą wobec siebie wrogie, i nie zmienia tego żadne nasze działanie. Kiedy jednak doprowadzimy do zakończenia sporu, nie będzie ich kusiło, by zaprosić Haven do towarzystwa w celu uzyskania przewagi militarnej. Najlepszym dyplomatycznym klejem jest wspólny interes, a nie wspólny wróg — Houseman upił łyk wina. — W rzeczy samej, zainteresowanie tym obszarem jest efektem naszej własnej klęski, bo nie potrafiliśmy dotąd znaleźć takiego wspólnego interesu z Ludową Republiką Haven. Zawsze znajdzie się jakiś sposób na uniknięcie zbrojnej konfrontacji, jeśli wytrwale się go szuka, pamiętając, że na dłuższą metę przemoc niczego nie rozwiązuje. Dlatego właśnie mamy dyplomatów, kapitan Harrington i dlatego też uciekanie się do brutalnej siły jest oznaką dyplomatycznej nieudolności. Niczym więcej i niczym mniej.
Major Tomas Ramirez dowodzący kontyngentem Marines przydzielonym na krążownik przyglądał się mówiącemu najpierw z zaskoczeniem, potem z obrzydzeniem, a na końcu ze złością. Gdyby nie uspokajająca i dyskretna interwencja pierwszego mechanika, komandor porucznik Higgins, Houseman miałby pierwszy raz w życiu okazję usłyszeć w bezpośredni i zrozumiały sposób, co o jego teorii sądzą oficerowie Korpusu. Honor zauważyła całą scenkę. Całkowicie rozumiała Ramireza. Barczysty oficer miał dwanaście lat, gdy Haven podbiło Trevor Star, gdzie się urodził. Wraz z matką i siostrami uciekli do systemu Manticore przez terminal Manticore Junction w ostatnim konwoju, który wydostał się z terenu walk. Konwój zdołał odlecieć tylko dlatego, że ojciec Ramireza osłaniał jego odwrót, dowodząc resztkami systemowej floty, i zapłacił za to życiem.
— Rozumiem — mruknęła, unosząc powoli kielich i zastanawiając się, jakim cudem Courvosier był w stanie tolerować tego pompatycznego teoretyka-cymbała.
Houseman cieszył się reputacją doskonałego ekonomisty, i jeśli wziąć pod uwagę zacofanie gospodarcze Graysona, włączenie go do misji miało sens. Ale był także najczystszym, podręcznikowym przykładem teoretyka, który nosa nie wystawiał poza Kolegium Ekonomiczne Mannheim University, gdzie miał doskonale płatną posadę. Mannheim nie bez podstaw nazywano „socjalistyczną uczelnią”. Prominentny ród Housemanów osiągnął silną pozycję w dyplomacji, jego członkowie zaś byli zadeklarowanymi zwolennikami partii Liberalnej. Żaden z tych powodów nie wpływał korzystnie na jej nastawienie do rozmówcy, ale dopiero uproszczona i całkowicie nieżyciowa wizja tego, jak rozwiązać konflikt między Masadą a Graysonem, była naprawdę przerażająca. Każda głupota może być groźna, a głoszona przez kogoś, kto mógł ją realizować, zawsze groźną się okazywała.
— Nie zgadzam się z pańskim rozumowaniem — powiedziała, starając się zachować spokojny i w miarę uprzejmy ton, i odstawiła kielich. — Jest ono oparte na co najmniej dwóch błędnych założeniach, co powoduje, że wnioski są równie błędne. Pierwszym jest założenie, że wszyscy negocjujący są uczciwi, a drugim, że zawsze dojdą do porozumienia w kwestii tego, co konkretnie w danej sytuacji oznacza „rozsądny kompromis”. Historia udowadnia nam, jasno i wielokrotnie, że jedno z tych założeń występuje w praktyce nader rzadko, oba naraz — prawie nigdy. Jeśli chodzi o konkretną sytuację między społecznościami obu planet, o których mowa, skoro pan po zaledwie krótkim przestudiowaniu jej dostrzega potencjalne korzyści płynące z handlu i współpracy, to przez tyle stuleci powinno stać się to oczywiste i dla nich. A nic nie wskazuje na to, by którakolwiek ze stron kiedykolwiek próbowała rozpocząć rozmowy na temat takiego rozwiązania. Świadczy to jednoznacznie o takim poziomie wrogości, w obliczu którego interesy ekonomiczne stają się nieistotne. To z kolei sugeruje z dużym prawdopodobieństwem, że to, co uważamy za racjonalne przesłanki, może nie odgrywać zbyt dużej roli w ich myśleniu czy postępowaniu. Zresztą nawet gdyby było inaczej, sytuacja łatwo może się wymknąć spod kontroli, a ludzie znajdujący się w stanie stresu znacznie szybciej popełniają błędy. I wtedy pozostają już tylko wojskowi.
— Takie „błędy”, jak to pani ujęła, często zdarzają się właśnie dlatego, że wojskowi działają zbyt szybko albo udzielają złych rad.
— Oczywiście że tak — przyznała, zaskakując go całkowicie. — Praktycznie rzecz biorąc, finalna pomyłka prawie zawsze popełniona zostaje przez kogoś w mundurze. Albo dlatego, że źle doradził on przełożonym, jeśli są stroną atakującą, albo dlatego, że za szybko kazał strzelać, jeśli zajmował pozycje obronne. Czasami mylimy się, planując coś zbyt szczegółowo i nie mogąc w realnej sytuacji uwolnić się od teorii zaplanowanej, tak jak notorycznie zdarzało się uczniom Clausewitza. Ale pamiętać trzeba, panie Houseman, że sytuacje, w których błędy militarne stają się możliwe lub nabierają decydującego znaczenia, powstają w wyniku poprzedzających je zabiegów i manewrów dyplomatycznych i politycznych. — Mówiąc to, spojrzała mu prosto w oczy.
— Doprawdy? — Houseman przyglądał się jej z mieszaniną wymuszonego podziwu i odruchowej niechęci. — W takim razie wojny są głównie winą cywilów, a nie zaś nieskalanych obrońców suwerenności paradujących w mundurach?
— Tak bym tego nie ujęła, choć brzmi to atrakcyjnie — Honor uśmiechnęła się przelotnie. — Z zasady „nieskalany” i „wojskowy” rzadko chodzą w parze. Z drugiej zaś strony, w każdym systemie sprawowania władzy, takim jak nasz, wojsko kontrolowane jest przez powołane do tego cywilne władze, a więc ostateczna odpowiedzialność za polityczne decyzje w okresach między wojnami spoczywa na nich. Nie chcę sugerować, że wszyscy ich członkowie są głupi czy niekompetentni ani też że wojskowi zawsze udzielają im najlepszych możliwych rad, ale całkowicie sprzeczne interesy rozmaitych nacji mogą i przeważnie stanowią nierozwiązywalne dylematy, niezależnie od dobrej woli obu stron. Jeżeli na dodatek któraś ze stron nie prowadzi negocjacji uczciwie, czyli z rzeczywistą wolą rozwiązania problemu w pokojowy sposób… Zresztą Clausewitz napisał także, iż z polityki rodzą się wojny, panie Houseman. Ja osobiście mam inne zdanie, uważam, że wojna może był wynikiem dyplomatycznego fiaska, ale każdy, nawet najlepszy dyplomata działa na kredyt. Prędzej czy później ktoś mniej rozsądny od niego zechce sprawdzić, co stoi za jego słowami, i jeśli okaże się, że nie jest to wystarczająca siła militarna, przegra i straci wiarygodność.
Читать дальше