Nimitz skorzystał z okazji i wdrapał się na nią, moszcząc się z cichym mruczeniem tak, że łeb położył jej między piersiami. Podrapała go za uszami, czując, jak ogarnia ją senność, i dochodząc do wniosku, że tym razem prędkość jest bez znaczenia — nie miała bić rekordów tylko bezpiecznie dostarczyć ładunek powierzonych jej pieczy frachtowców. I do takich właśnie zadań przeznaczone były krążowniki.
Ziewnęła, zastanawiając się czysto abstrakcyjnie, czy nie lepiej byłoby przejść do sypialni, ale widok szaro-czarnej nadprzestrzeni pulsującej zielenią i purpurą był zbyt piękny, a ona zbyt zmęczona. Bezgwiezdny i ciągle zmieniający się widok był równocześnie atrakcyjnie różnorodny i odprężający, a ciche mruczenie Nimitza dziwnie kojarzyło jej się z kołysanką. Przymknęła oczy…
Kapitan Honor Harrington nawet nie drgnęła, gdy do jej kabiny wszedł cicho główny steward MacGuiness i delikatnie przykrył ją kocem. Przez chwilę stał obok, przyglądając się jej z uśmiechem, po czym wyszedł równie bezgłośnie, gasząc po drodze światło.
Biały obrus lśnił, srebra i porcelana prawie świeciły, a konwersacja zaczynała się rozkręcać, gdy stewardzi pod bacznym okiem MacGuinessa sprzątali bezszelestnie naczynia po deserze. Sam MacGuiness nalewał siedzącym wino nabierające w kielichach głębokiej rubinowej barwy. HMS Fearless był najnowszym ciężkim krążownikiem Royal Manticoran Navy i jak większość jednostek klasy Star Knight przewidziany był na okręt dowódcy eskadry, toteż jego wnętrze dostosowano odpowiednio, dodając kabiny dla oficera flagowego i jego sztabu. Mimo to jadalnia kapitańska, jak na standardy RMN, była olbrzymia — co prawda nie zmieściliby się w niej wszyscy oficerowie okrętu, ale dla delegacji i szefów wszystkich działów wystarczyło miejsca aż nadto.
MacGuiness skończył rozlewanie trunku, a Honor rozejrzała się po twarzach ludzi siedzących wzdłuż długiego stołu. Po prawej miała Courvosiera w wieczorowym stroju, zgodnie z teorią, że nie był chwilowo w czynnej służbie. Po jej lewej, czyli naprzeciw niego, siedział Andreas Venizelos, a dalej oficerowie i członkowie delegacji, zgodnie ze stopniem starszeństwa czy ważnością stanowiska w przypadku cywilów. Miejsce na samym końcu zajmowała chorąży Carolyn Walcott, odbywająca pierwszy lot bojowy po ukończeniu Akademii, W mundurze galowym wyglądała jak uczennica w stroju swej matki i widać było, że jest ciężko spłoszona, czemu trudno się było dziwić — pierwszy raz brała udział w formalnym obiedzie kapitańskim. O jej napięciu najdobitniej świadczyła staranność, z jaką kontrolowała każde swoje zachowanie przy stole. Królewska Marynarka wychodziła z założenia, że oficerowie powinni nauczyć się wykonywania obowiązków tak służbowych, jak i towarzyskich jak najszybciej i w każdych warunkach, stąd też przy kapitańskim stole zawsze było przewidziane miejsce dla jednego lub kilku chorążych. Honor poczekała, aż Carolyn spojrzy w jej stronę, i nieznacznym ruchem dotknęła swego kielicha.
Walcott zarumieniła się, przypominając sobie o obowiązku ciążącym na najmłodszym rangą oficerze przy stole, i wstała. Pozostali goście umilkli, spoglądając na nią. Wyprostowała się, ujęła kielich i wzniosła tradycyjny toast głębszym i bardziej melodyjnym głosem, niż się Honor spodziewała:
— Panie i panowie: za królową!
— Za królową! — odpowiedział jej niezbyt zgodny chór głosów.
Po odstawieniu kielichów Walcott usiadła z wyraźną ulgą. Spojrzała jeszcze niepewnie na Honor i uspokoiła się, widząc jej aprobującą minę.
— Wiesz, nadal pamiętam, jaki byłem przerażony kiedy przyszła moja kolej — powiedział Courvosier tak cicho, że tylko Honor mogła go zrozumieć. — Zaskakujące, prawda?
— Wszystko jest względne, sir. I to chyba dobrze — odparła z lekko ironicznym uśmieszkiem. — Czy to przypadkiem nie pan tłumaczył mi niedawno, że oficer Królewskiej Marynarki powinien znać się nie tylko na taktyce, ale również na dyplomacji?
— Święte słowa, kapitanie — rozległ się inny glos i Honor z trudem stłumiła grymas. — Chciałbym, żeby więcej oficerów Królewskiej Marynarki zdawało sobie sprawę, że dyplomacja jest znacznie ważniejsza niż taktyka czy strategia — dodał Reginald Houseman głębokim barytonem.
— Obawiam się, że nie mogę się zgodzić z pańską opinią — odparła cicho Honor, mając nadzieję, że panuje nad irytacją wywołaną bezpardonowym wtrąceniem się w jej prywatną rozmowę. — Z punktu widzenia Królewskiej Marynarki, dyplomacja jest rzeczą ważną, ale naszym zadaniem jest wkroczyć, gdy dyplomaci przestają dawać sobie radę.
— Doprawdy? — Houseman uśmiechnął się z wyższością wywołującą u Honor odruchową żądzę mordu. — Rozumiem, że wojskowym często brak czasu na studiowanie historii, ale już pewien wojskowy na długo przed zjednoczeniem Ziemi napisał, że wojna jest po prostu kontynuacją polityki przy użyciu niedyplomatycznych metod. I nadal jest to prawda.
— Jest to parafraza, a użycie słów „po prostu” znacznie spłyca sens wypowiedzi, ale w ogólnych zarysach zgadzam się, że oddaje ducha wypowiedzi generała Clausewitza. — Houseman zaskoczony zmrużył oczy, a większość obecnych umilkła i zaczęła przyglądać się Honor, czując, że nie będzie to zwykła pogawędka przy stole. — Trzeba pamiętać, że Clausewitz żył na Ziemi w epoce napoleońskiej, która doprowadziła do finalnego Wieku Zachodniego Imperializmu, a jego książka o wojnie nie dotyczy tak naprawdę polityki czy dyplomacji w innym znaczeniu niż to, że podobnie jak wojna są narzędziami państwowymi. To samo zresztą ponad dwa standardowe tysiąclecia wcześniej napisał Sun Tzu, myślę, że zna pan to nazwisko? Mimo to żaden z nich nie miał i nie ma monopolu na pomysł, nieprawdaż? Tanakow w Doktrynach Wojny twierdził podobnie, a było to, jak pan wie, w czasach, w których wynalezienie żagla Warshawskiej umożliwiło prowadzenie działań wojennych w przestrzeni. Zaś Gustaw Anderman udowodnił, w jaki sposób skutecznie połączyć środki dyplomatyczne i militarne, by się wzajemnie umacniały, kiedy zdobył New Berlin, a potem zbudował Imperium Andermańskie w szesnastym wieku. Czytał pan może jego Sternenkrieg, panie Houseman? Interesujące kompendium zawierające esencję myśli większości wcześniejszych teoretyków z kilkoma ciekawymi wnioskami autora, opartymi prawdopodobnie na jego własnych doświadczeniach jako najemnika. Uważam, że najlepsze dostępne tłumaczenie jest autorstwa admirała White Haven. Chyba się pan ze mną zgodzi?
Po czym z uprzejmym uśmiechem umilkła, czekając, aż coraz bardziej czerwieniejący Houseman odzyska zdolność mowy.
— Ach… nie… obawiam się, że nie czytałem — wykrztusił po chwili dyplomata.
Courvosier otarł serwetką usta, maskując szeroki uśmiech, i czekał na ciąg dalszy.
— Chodziło mi o cos innego. — Houseman nie poddawał się łatwo. — Uważam, że przy odpowiednio przeprowadzonej misji dyplomatycznej militarna strategia staje się nieważna, ponieważ przestaje istnieć groźba wojny. Rozsądni ludzie, negocjujący w dobrej wierze, zawsze osiągną sensowny kompromis. Weźmy choćby obecny problem: ani system Yeltsin, ani układ Endicott nie są na tyle atrakcyjne, czy to z uwagi na posiadane środki, czy na położenie, by przyciągnąć międzyplanetarny handel. Każdy z nich posiada jednak zamieszkałą planetę; łącznie oba systemy mają prawie dziewięć miliardów mieszkańców, a leżą w odległości dwóch dni lotu nadprzestrzennego frachtowca. Teoretycznie daje im to świetne podstawy do stworzenia lokalnego dobrobytu, a w praktyce gospodarki obu systemów znajdują się na krawędzi bankructwa. Dlatego absurdem jest, że przez tak długi czas toczą wojnę na tle jakichś bzdurnych różnic religijnych! Obie planety powinny z sobą handlować i wspierać się ekonomicznie, a nie marnować środki na wyścig zbrojeń. Kiedy ich społeczeństwa odkryją wreszcie korzyści płynące z handlu i zrozumieją, że ich dobrobyt i rozwój zależy od współpracy z drugą stroną, problem rozwiąże się sam i skończy się na potrząsaniu szabelkami.
Читать дальше