Mimo tej całej satysfakcji i świadomości, że jeśli nie osiągnie stopnia flagowego, nie będzie miała większego wpływu na przebieg tej wojny, myśl, że już nie założy białego beretu dowódcy okrętu, nie była miła. I nic tego nie zmieniało. Nawet wiedza, że miała wyjątkowe szczęście, dowodząc aż tyloma okrętami, z których dwa odbierała prosto ze stoczni. Wiedziała, że zawsze będzie pragnęła dowodzić jeszcze jednym…
Uśmiechnęła się i upiła łyk wina, zastanawiając się, dlaczego ta świadomość nie bolała bardziej i dlaczego miała słodko-gorzki smak. Pomyślała, że może jest bardziej ambitna, niż dotąd podejrzewała…
Uśmiechnęła się szerzej, spoglądając na pochrapującą futrzaną kulę leżącą na sąsiednim fotelu. Nimitz w tej kwestii nie miał najmniejszych wątpliwości. Rozumiał jej stosunek do dowodzenia okrętem, ale był też przekonany, że poradzi sobie z każdym zadaniem… i wcale nie ukrywał, że według niego już dawno zasłużyła na to, by dowodzić całą Królewską Marynarką.
Cóż, to była kwestia przyszłości, a życie wielokrotnie już pokazało, że toczy się według własnych zasad, niezależnie od tego, jak ludzie staraliby się sterować własnym losem. Teraz miała chwilę dla siebie i spędzała ją z dobrym winem i jeszcze lepszą powieścią autorstwa naprawdę doskonałego pisarza dwojga imion — Cecila Scotta Forestera.
Przełożyła następną kartkę na ekran, gdy rozległ się sygnał oznajmujący, że ktoś chce wejść. Nim odłożyła czytnik, w kabinie bezszelestnie pojawił się MacGuiness, podszedł do jej biurka i wcisnął klawisz interkomu.
— Tak? — spytał.
— Pierwszy mechanik do Patronki — rozległ się w głośniku głos Eddy’ego Howarda i Mac spojrzał na nią, unosząc pytająco brew.
— Harry? — zdziwiła się Honor, spoglądając odruchowo na chronometr.
Było dość późno. Dziwne, że Tschu po prostu się z nią nie połączył. Skoro tego nie zrobił, miał widocznie powody, toteż skinęła potwierdzająco głową i MacGuiness zwolnił blokadę zamka.
Tschu wszedł jak zwykle z treecatem Samantha na ramieniu. Tym razem jednak wyglądała na niezwykle z siebie zadowoloną. Nimitz prychnął i obudził się, po czym przeciągnął się z leniwym ziewnięciem, które niespodziewanie urwało się w połowie. Przekrzywił łeb, przyjrzał się uważnie Samancie i Honor ponownie zaskoczyła głęboka fala skomplikowanych emocji, jakie poczuła. Trudno jej było się w nich rozeznać, gdyż były mocno wymieszane, ale najsilniejszym bezwzględnie była radość.
— Przepraszam, że przeszkadzam, skipper — zaczął nieśmiało Tschu — ale jest coś, o czym powinna pani wiedzieć.
— Tak? — Honor odłożyła czytnik.
A Samantha zeskoczyła z ramienia Tschu, przemaszerowała do fotela, na którym siedział Nimitz, wskoczyła nań i usiadła tak, by ich ciała się dotykały. Nimitz zaś objął ją ogonem w dziwnie opiekuńczym geście i potarł policzkiem o czubek jej łba, mrucząc przy tym nisko i basowo.
— Tak, ma’am. — Tschu zaczerwienił się. — Obawiam się, że będę musiał wystąpić o urlop macierzyński.
Honor spojrzała nań osłupiała i nagle podejrzliwie zmrużyła oczy.
— Zgadza się, ma’am — potwierdził. — Sam jest w ciąży. Honor siadła prosto i z wrażenia zamarła na moment z otwartymi ustami. A potem natychmiast odwróciła się ku treecatom. Nimitz odpowiedział jej całkowicie pewnym i dumnym uśmiechem, a radość przytłumiła jego pozostałe uczucia. Przyglądała się mu przez kilkanaście sekund, nim w końcu potrząsnęła głową, zaczynając się uśmiechać.
Nimitz ojcem!
Samo połączenie tych słów brzmiało niewiarygodnie, bo jakoś nigdy nie wierzyła, by było to możliwe, i to nawet wiedząc, ile czasu spędzał z Samanthą. Rozważała, ma się rozumieć, taką możliwość, ale były to rozważania czysto teoretyczne. Byli razem i tylko we dwoje (nie licząc krótkiego czasu spędzonego z Paulem) tak długo, że traktowała to podświadomie jako stan normalny i niezmienny. W głębi duszy była przekonana, że zawsze będą tylko we dwoje.
— Cóż… — przyznała, odzyskując dar mowy — to rzeczywiście niespodzianka, Harry. Jak sądzę, jesteś tego zupełnie pewien?
— Sam jest, a mnie to wystarczy. — Tschu też się uśmiechnął. — Treecaty w takich sprawach się nie mylą.
— Zgadza się. — Honor spojrzała na MacGuinessa, który jeszcze nie zdołał wyjść z szoku, ale i tak uśmiechał się szeroko. — Myślę, że potrzebujemy jeszcze jednego kieliszka, Mac. A raczej dwóch: w końcu masz zostać wujkiem. No i sądzę, że w tych warunkach wskazane byłoby trochę selera.
— Naturalnie, ma’am! — polecenie wybiło MacGuinessa z oszołomienia i jego uśmiech stał się jeszcze szerszy.
Kiedy zniknął w kuchni, Honor skupiła uwagę na Tschu.
— Będę miała pewien problem, Harry — poinformowała go. — Niełatwo będzie znaleźć kogoś na twoje miejsce. Jak dotąd wykonywałeś nadzwyczajną robotę.
— Przykro mi, skipper, ale to naprawdę nie moja wina… — Tschu wzruszył wymownie ramionami.
A Honor przytaknęła.
W całej historii Royal Manticoran Navy podobna sytuacja zdarzyła się ledwie dwa razy, ale precedensy i wypływające z nich przepisy były całkowicie jasne. Admiralicji mogły się nie podobać i na tym się kończyło, jako że z dziewięciu ostatnich władców Królestwa Manticore siedmioro, w tym obecnie panująca, zostało adoptowanych przez treecaty, co doprowadziło nie tylko do powstania, ale także do przestrzegania całej serii ustaleń prawnych. Sprowadzało się to do tego, że treecaty były traktowane przez Królewską Marynarkę jak ludzie, miały te same prawa co wszyscy członkowie załogi. Kotne samice nie miały prawa przebywać nigdzie, gdzie mogło im grozić napromieniowanie. Czyli nie miały prawa przebywać na pokładach okrętów. A ponieważ nie do pomyślenia było rozdzielenie ich z adoptowanymi ludźmi, tym ostatnim przysługiwał urlop macierzyński i niezadowolenie działu personalnego było tu bez znaczenia. Harold Tschu mówił zupełnie poważnie. Wraz z Samanthą powróci przy najbliższej okazji na Sphinxa, gdzie najprawdopodobniej spędzi trzy najbliższe lata. Dopiero bowiem po tym czasie młode, których najprawdopodobniej będzie troje, będą na tyle duże, by ich wychowaniem mogła zająć się inna samica.
Co wiązało się z jeszcze jedną kwestią…
Honor spojrzała na sprawców całego zamieszania i spytała łagodnie:
— Rozumiecie oboje, co to oznacza?
Nimitz przekrzywił łeb i spojrzał na nią uważnie, a Samantha oparła policzek o jego ramię.
— Przepisy traktują was tak samo — wyjaśniła mu Honor. — Będziemy musieli, najszybciej jak się da, odesłać Sam na Sphinxa, by tak ona, jak i wasze potomstwo były bezpieczne.
Nimitz mruknął cicho i objął Samanthę chwytną górną łapą. Spojrzał na nią, ona uniosła łeb i przez długą chwilę spoglądali sobie w ślepia, a Honor czuła ich subtelną wymianę uczuć. I zrozumiała, że naprawdę stanowią parę, że to nie jest tylko przelotny związek, a tego, do czego ta sytuacja może doprowadzić, wolała nie rozpatrywać. Były nieszczęśliwe z powodu zbliżającego się rozstania, ale musiały zdawać sobie z tego sprawę od początku. Podobnie jak i z tego, że nawet gdyby nie zdecydowały się na ten krok, prędzej czy później Honor i Tschu dostaliby przydziały na różne okręty, co również oznaczałoby rozłąkę.
Nimitz odwrócił łeb i spojrzał na nią — tym razem w jego ślepiach nie było zwykłych ogników przywodzących jej nieodmiennie na myśl określenie „półdiablę”. Były zupełnie poważne, podobnie jak jego uczucia, i Honor wiedziała, że się nie pomyliła. Nimitz i Samantha rozważyli wszystkie za i przeciw, tak jak ludzie służący w RMN, którzy się w sobie zakochują i decydują się pobrać. Pogodziły się więc z koniecznością częstych i długich rozłąk, a Honor doskonale wiedziała, że nie jest to łatwa decyzja, bowiem sama ją niegdyś podejmowała. Tak jak jej, im też się to niezbyt podobało, ale żadne nie było w stanie cofnąć adopcji wybranego przez siebie człowieka, tak jak nie było w stanie nie darzyć partnera uczuciem. Po prostu tak już jest w tym wszechświecie…
Читать дальше