Prawdę mówiąc, obawiał się podobnej reakcji, toteż obaj z Oscarem poczynili stosowne, choć utrzymywane w najgłębszej tajemnicy przygotowania. W razie czego jej stan zdrowia uległby niespodziewanemu, a poważnemu i jak najbardziej realnemu pogorszeniu.
Nie okazało się to potrzebne, gdyż McQueen nie skorzystała z okazji. Przyjęła spokojnie podziękowanie Komitetu i zaproponowane członkostwo. Fakt, nie wykazała przy tym zbytniej skromności, ale także przesadnej arogancji.
I to właśnie wzbudziło podejrzenia Roba S. Pierre’a.
Było to bowiem idealnie właściwe zachowanie, a więc było pozorem i fałszem. Doskonale wiedziała, podobnie zresztą jak on i reszta członków Komitetu Bezpieczeństwa Publicznego, kto uratował im życie… podobnie jak i to, że mimo tych zasług nie zaproponowano by jej członkostwa w nagrodę, gdyby Pierre nie uważał, że jej potrzebuje. Więc skąd ta skromność? I skąd gotowość przyjęcia tego, co dają, bez szukania okazji i choć próby wytargowania czegoś więcej? Zachowała się dokładnie tak, jak zachowywała się zawsze jako oficer — przyjęła do wiadomości rozkazy i nie komentowała ich. Zakładając, że postąpiła tak, bo uznała to za jedyne rozsądne rozwiązanie, był to bardzo dobry znak. I pozwolił sobie mieć nadzieję, że tak jest w istocie.
Co bynajmniej nie oznaczało jakiegoś pochopnego wyciągania wniosków. Plan awaryjny, który McQueen zdołała jakoś przygotować całkowicie bez wiedzy i pod nosem komisarza Fonteina, odegrał główną, by nie rzec decydującą rolę w uratowaniu Komitetu. Ale nie po to został stworzony, a co ważniejsze jego stworzenie bez wiedzy Fonteina nie powinno być w ogóle możliwe. Oczywiście najistotniejsza była w tym wszystkim jej umiejętność zainspirowania lojalności u podkomendnych — dlatego zresztą była tak dobrym dowódcą, ale była to także umiejętność, która stanowiła groźbę. Bo mogła zostać wykorzystana, choćby właśnie do zaplanowania działań samowolnych. Albo mówiąc brutalniej, do spiskowania przeciw cywilnej władzy zwierzchniej, którą uosabiał w jej przypadku towarzysz komisarz Erasmus Fontein.
Dlatego zresztą Oscar właśnie jego wybrał na to stanowisko. Fontein był bowiem jednym z najlepszych oficerów Urzędu Bezpieczeństwa, ale wyglądał na kompletnie niekompetentnego naiwniaka. Według teorii Oscara, którą Pierre także podzielał, McQueen nie powinna czuć się zagrożona przez obecność idioty, który miał jej pilnować. A Fontein starał się utwierdzić ją w przekonaniu, że jest głupkiem tak niegroźnym, na jakiego wygląda. I wszystko wskazywało na to, że mu się udało. Przynajmniej do chwili wybuchu rewolty, kiedy musiał przestać udawać i zacząć współpracować z McQueen, by powstrzymać Lewelerów. A mimo to McQueen podjęła wystarczające środki ostrożności, by skutecznie ukryć przed nim swoje plany. I to nie w jakiejś choćby i znacznej, ale części, tylko całkowicie!
Jego raport nie pozostawiał cienia wątpliwości w tej kwestii — prawdę mówiąc, był boleśnie szczery. Fontein przyznał uczciwie, że został całkowicie zaskoczony. Ta uczciwość mile zaskoczyła Pierre’a: zbyt wielu komisarzy na miejscu Fonteina zajęłoby się w pierwszej kolejności zmontowaniem sobie dupochronu i zwaleniem winy na kogoś innego. Fontein był zawodowcem ze starej szkoły i nad własne bezpieczeństwo przedkładał obowiązki. Pierre zgadzał się z jego ostrzeżeniem, którym ten zakończył raport — skoro McQueen zadała sobie tyle trudu, by ukryć swe poczynania przed kimś, kogo uznała za niegroźnego półgłówka, to zada sobie znacznie więcej trudu i będzie jeszcze ostrożniejsza, planując cokolwiek przeciwko ludziom, których za durniów nie uważała.
I dlatego właśnie jej nienaganne zachowanie martwiło go prawie że bardziej, niż gdyby od pierwszej sposobności próbowała zdobyć jak najsilniejszą pozycję. Cordelia nie musiała go ostrzegać — sam doskonale zdawał sobie sprawę, że Esther McQueen mogła okazać się obosiecznym mieczem, i nie miał najmniejszego zamiaru dać sobie przez nieostrożność obciąć palców.
Z drugiej jednak strony dawno zdążył odkryć, jak łatwo ktoś będący na jego miejscu mógł wykazać się całkowitą bezczynnością w obliczu poważnego zagrożenia, gdyż uznałby za zbyt prawdopodobne potencjalne niebezpieczeństwa, które mogły nigdy nie zaistnieć.
Uśmiechnął się, nie zdradzając nurtujących go wątpliwości, i powiedział:
— Faktycznie, powinniśmy ci to wyjaśnić parę tygodni temu. Przepraszam za opóźnienie, ale jak widać sprzątanie po próbie zamachu zdezorganizowało nas bardziej, niż podejrzewałem. Prawdę mówiąc jednak, w tym wypadku w grę wchodziły także pewne polityczne uwarunkowania. Jak sądzę, zdajesz sobie sprawę, że nie wszyscy członkowie Komitetu są zachwyceni pomysłem dokooptowania do jego składu przedstawiciela sił zbrojnych.
— Mogę przyjąć do wiadomości brak entuzjazmu, ale nie wierzę, że jest on uzasadniony — odparła rzeczowo McQueen.
— Nikt rozsądny nie spodziewałby się innego stanowiska — powiedział równie rzeczowo Pierre.
Spojrzeli na siebie ze zrozumieniem — nie było to starcie woli, raczej spotkanie pary szermierzy próbujących rozeznać potencjał przeciwnika, ale od ponad roku standardowego nikt poza Cordelią Ransom nie odważył się sprzeciwić choćby częściowo zdaniu przewodniczącego. To, że ktoś taki się w końcu znalazł, sprawiło mu sporą satysfakcję, a i pewną przyjemność.
— Takie uprzedzenia jednak istnieją — dodał — i chciałem, żeby sytuacja nieco się wyklarowała i uspokoiła, nim cię w pełni wprowadzę.
— Można więc założyć, że sytuacja nieco się wyklarowała i uspokoiła?
— Można — zgodził się Pierre.
Nie dodał, bo nie uznał tego za stosowne, że w znacznym stopniu z uwagi na jej popularność to właśnie włączenie jej w skład Komitetu (choć dotąd jedynie teoretyczne) odegrało poważną rolę w uspokajaniu i stabilizacji sytuacji. Jedynie dureń, a McQueen nie była głupia, nie zrozumiałby tego, ale nie szkodziło spróbować przekonać ją, że uważa ją za głupszą, niż jest w rzeczywistości.
— Prawdę mówiąc — dodał — gdybyś nie poprosiła o to spotkanie, zaprosiłbym cię na jutro lub pojutrze na pogawędkę w tym samym gronie.
Uśmiechnął się, widząc jej pytająco uniesione brwi. Po czym spoważniał i mówił dalej już znacznie bardziej rzeczowym tonem:
— Ta próba zamachu uzmysłowiła nam pewien problem i uwydatniła parę innych, o których istnieniu wiedzieliśmy wcześniej. Nowością jest to, że nie ulega kwestii, iż Lewelerzy zdołali przeniknąć do Komitetu. Już choćby analizując tę próbę zamachu z czysto militarnego punktu widzenia, widzi się, iż niemożliwe jest, by dokonali sabotażu sieci łączności bez pomocy kogoś z wewnątrz, i to kogoś wysoko postawionego. Patrząc z politycznego punktu widzenia — musieli wiedzieć, że po zakończeniu walk będą mieli do dyspozycji co najmniej jednego członka Komitetu, którego da się postawić przed kamerą, żeby choć trochę zalegalizować nową ekipę. Lepiej paru niż jednego, a nie mogli liczyć na to, że im się to uda bez pomocy kogoś albo raczej kilku spośród nas. Niestety jak dotąd nie udało nam się zidentyfikować zdrajców, a to oznacza, że mamy zagrożenie bezpieczeństwa na najwyższym szczeblu. Ludzie Oscara pracują nad tym i będą kopać, póki nie znajdą prawdziwych winowajców. Jednakże na wszelki wypadek jako znacznie szybsze zabezpieczenie rozważamy poważne ograniczenie liczebności Komitetu. W tej chwili co najmniej o pięćdziesiąt procent. Oczywiście czegoś takiego nie możemy zrobić natychmiast, nie mając dowodów, i naturalnie nie będziemy mieć pewności, że w ten sposób pozbędziemy się wszystkich zdrajców. Natomiast możemy i chcemy tak to zorganizować, by pozostawić w Komitecie Bezpieczeństwa Publicznego tych, do których mamy największe zaufanie.
Читать дальше