Prawda była brutalna — jeżeli chodziło o liczbę zabitych, McQueen znajdowała się dokładnie między młotem a kowadłem lub między wódką a zakąską i to nie tylko jeśli chodziło o opinię publiczną. Co prawda to nie ona odpaliła ładunki nuklearne, tylko Lewelerzy. Fakt — ich celem było zniszczenie sztabu interwencyjnych oddziałów Urzędu Bezpieczeństwa w mieście i innych celów, które można by uznać za militarne, ale spowodowali tym samym także rzeź okolicznej ludności. A poza tym to oni zaczęli masakrę, jaką stały się walki w mieście.
Nie wspominając już o tym, że broń nuklearna, nadal słusznie uznawana za broń masowego rażenia, oddziaływała jeszcze długo po jej użyciu, powodując mniej widoczne, ale równie upiorne skutki. Jej uderzenia odwetowe były przynajmniej „czyste”. No i fakt, że przywódcy rewolty gotowi byli na użycie takich środków na początek, jasno wskazywał, do czego byliby zdolni, gdyby przejęli władzę, więc gdyby nic nie zrobiła, skutki byłyby jeszcze gorsze, a ofiary większe. Musiała podejmować decyzje szybsze i drastyczniejsze niż kiedykolwiek w swej karierze, ale potem miała dość czasu, by je na spokojnie przeanalizować, i była pewna, że podjęła właściwe. Jednak nawet wiedząc, że nie miała wyboru, i tak musiała żyć ze świadomością, że zabiła przynajmniej tyle samo ludzi co Lewelerzy…
Jedyne pocieszenie stanowił fakt, że większość zabitych przez nią była winna rewolty; nie byli to jedynie jej świadkowie czy niewinni mieszkańcy stolicy.
Powtarzała to sobie, siadając w fotelu odsuniętym uprzejmie od stolika przez Saint-Justa. Powtarzała sobie też, że jeśli to była cena, którą musiała zapłacić za znalezienie się w składzie Komitetu Bezpieczeństwa Publicznego, to gotowa była zapłacić ją ponownie. Bo tylko tu mogła coś zdziałać. I tylko tu mogła zdobyć dość władzy, by spróbować naprawić coś tak dokumentnie spieprzonego jak Ludowa Republika Haven. I dokończyć rozliczenia z winnymi tego stanu rzeczy…
Zaczynając od obu obecnych w pomieszczeniu.
— Z przyjemnością widzę, że porusza się już pani znacznie lepiej, towarzyszko admirał — zagaił Pierre uprzejmie.
McQueen uśmiechnęła się niewesoło. Strzaskane, bo to słowo znacznie lepiej oddawało stan faktyczny niż „połamane”, żebra, jakie sobie zafundowała w kraksie pinasy w ostatnim stadium walk, wywołały rozległe obrażenia wewnętrzne. I tylko szybka interwencja chirurgiczna oraz przyspieszone gojenie uratowały jej życie i zapobiegły kalectwu. Swoje jednak musiała odleżeć. Trwało to dłużej, niż sądziła, bo okazało się, że kości są mniej podatne na proces szybkiego gojenia i wolą zrastać się w klasycznym tempie, jakie przewidziała matka natura. W jej przypadku trwało to wyjątkowo długo, bo niezwykle starannie zmieniła swoją klatkę piersiową w trójwymiarową układankę, i to złożoną z raczej małych elementów. Jej żebra mimo całej nowoczesnej techniki medycznej potrzebowały ponad dwóch standardowych miesięcy, by zrosnąć się z grubsza we właściwy sposób, i pewna sztywność ruchów pozostała jeszcze do teraz.
— Dziękuję — odparła. — Czuję się także znacznie lepiej, towarzyszu przewodniczący i…
— Proszę mi mówić po imieniu, Esther — przerwał jej łagodnie Pierre. — We własnym gronie i prywatnie wolimy nie używać oficjalnych i, przyznaję, nie najlepszych form.
— Rozumiem… Rob — imię brzmiało dziwnie, a całość przypominała ciąg dalszy surrealistycznych uprzejmości powitalnych.
McQueen była zbyt doświadczona, by się łudzić, że Pierre traktuje ją inaczej niż jako chwilowo potrzebne narzędzie, którego należy się pozbyć jak najszybciej, gdy tylko przestanie być niezbędne. Sama zresztą traktowała jego i Saint-Justa dokładnie tak samo — żaden nie miał prawa przeżyć, gdy nadejdzie stosowny moment. A mimo to wszyscy prześcigali się w uprzejmościach i starali się jak najpoprawniej zachowywać, ignorując drobny detal — to, że wokół nich płonęła i ginęła Republika.
— Dzięki — powtórzyła. — Jak już mówiłam, czuję się znacznie lepiej i dlatego poprosiłam o spotkanie z tobą i to… to jest z Oscarem. Jestem gotowa wziąć się do roboty, ale nasze poprzednie rozmowy były nieco ogólnikowe, więc mam nadzieję, że teraz wyjaśnisz mi dokładniej, co chciałbyś, żebym zrobiła.
I uśmiechnęła się promiennie.
Pierre odchylił oparcie fotela, zastanawiając się, jak rozegrać rozmowę. Wszystkie fotele były duże, miękkie i wygodne, ale jego robił największe wrażenie i to nie tylko dlatego, że stał u szczytu stołu konferencyjnego. Oparł łokcie na poręczach, złączył dłonie w piramidkę i oparł na nich brodę. Nie była to oryginalna poza, ale McQueen ten widok nagle skojarzył się z wyobrażeniem pająka czekającego w sercu pajęczyny. To też nie było oryginalne skojarzenie i zdawała sobie z tego sprawę.
Ale było idealnie trafione.
Pierre zaś siedział tak długą chwilę, przyglądając się uważnie ciemnowłosej kobiecie delikatnej budowy, siedzącej po przeciwnej stronie stołu. Jej zielone oczy miały neutralny, uprzejmy wyraz i poza złotymi akselbantami oraz paroma szeregami różnobarwnych baretek nad lewą piersią idealnie leżącego munduru nic w jej wyglądzie nie wskazywało, że jest śmiertelnie niebezpiecznym i niezwykle zdolnym dowódcą wysokiego szczebla. Czyli mówiąc inaczej, doskonale kalkulującym swe posunięcia masowym mordercą. Z drugiej strony nikt nie podejrzewałby na podstawie wyglądu, że Oscar Saint-Just jest szefem bezpieki i nieporównanie groźniejszym masowym mordercą. Między innymi dlatego właśnie użył go do zaplanowania i wykonania własnego przewrotu — Oscar wyglądał tak niegroźnie…
Chwilowo McQueen była niegroźna. Jak dotąd ani o krok nie próbowała przekroczyć niewidzialnej, ale wyraźnej linii. Od prawie trzech miesięcy należała oficjalnie do Komitetu, ale bez protestów zaakceptowała oficjalną wersję głoszącą, że jej obrażenia uniemożliwiają chwilowo faktyczne pełnienie obowiązków. Musiała zdawać sobie sprawę, że jest to jedynie oficjalne kłamstwo, gdyż sama najlepiej wiedziała, że choć kosztem sporego bólu i niewygody, ale od ponad miesiąca mogłaby normalnie pracować. Jednak zamiast naciskać, wolała poczekać.
Samo w sobie było to interesujące i wiele mówiące, tym bardziej że nie mogła znać głównego powodu zwłoki. A była nim konieczność pozbycia się z Haven Cordelii Ransom i jej chorobliwych uprzedzeń pod adresem wojska w ogóle, a floty w szczególności. Cordelia i owszem, zgodziła się zarówno oficjalnie, jak i prywatnie poprzeć kandydaturę McQueen. Ba, nawet to zrobiła. Tyle że Pierre znał ją za dobrze i ani na moment nie dał się zwieść. Nie wierzył, że naprawdę się z tym pogodziła. Nie miał też najmniejszej ochoty na wymianę ognia i otwartą wrogość, do której po prostu musiało dojść od pierwszego spotkania obu kobiet.
Przynajmniej tak długo, jak długo McQueen nie odnajdzie się w nowych warunkach.
Naturalnie tego nie miał zamiaru jej mówić. Przymusowe oczekiwanie potraktował zaś jako doskonałą okazję do obserwowania jej reakcji i gotowości do zaakceptowania ograniczeń. W tym przypadku wykazała cierpliwość i posłuszeństwo, trzymając się wersji oficjalnej tak dalece, że — jak wiedział od Oscara — uzyskała nawet zgodę lekarzy, nim poprosiła o to spotkanie.
Co mogło oznaczać jedną z dwóch możliwości: albo bardzo dobrą, albo bardzo złą.
Jej popularność wśród motłochu, zwłaszcza wśród mieszkańców Nouveau Paris, sięgnęła zenitu, kiedy rozniosło się, kto wybił Lewelerów. Propaganda robiła co mogła, by prawie całą zasługę przypisać policji i siłom bezpieczeństwa rozmaitych maści. Pierre zresztą przyznawał, że niektóre z tych formacji walczyły z większą zaciekłością i odwagą, niż byłby wcześniej skłonny podejrzewać. Ale zbyt wiele osób znało prawdę, by dało się ją ukryć przed mieszkańcami stolicy. I dlatego admirał Esther McQueen, która już była osobą lubianą i niezwykle popularną — w końcu to ona od ponad osiemnastu standardowych miesięcy skutecznie broniła Trevor Star — teraz stała się bożyszczem tłumów z racji swej odwagi i uratowania „ludowej rewolucji”. Fakt, że robiąc to, zabiła przynajmniej tyle samo przyjaciół, krewnych i znajomych owych wiwatujących na jej cześć co buntownicy, nie miał najmniejszego znaczenia. Na dłuższą metę aprobata ludzi była niczym i ulegała niezwykłym zmianom, o czym sam najlepiej wiedział, ale chwilowo McQueen była bohaterką i mogła to wykorzystać, żądając na przykład natychmiastowego przyjęcia w skład Komitetu, i to na znaczące stanowisko.
Читать дальше