Caslet powoli wyjął je z kieszeni kurtki mundurowej i podał mu, starannie kryjąc rozbawienie na widok wartowników, którzy nie tylko wyprężyli się w postawie zasadniczej, ale i oddali mu honory. I to wszystko zwykłemu komodorowi marynarki…
Janseci przejrzał szybko dokumenty i podał mu je. Caslet spoglądał na jego wyciągniętą dłoń równo przez trzy sekundy, nim wziął je i schował.
— Cóż, towarzyszu poruczniku — powiedział powoli. — czy ktoś tu wie, dokąd dokładnie mam się udać?
— Oczywiście, towarzyszu komandorze. Pański przewodnik jest już w drodze i spodziewam się… — Janseci urwał i uniósł dłoń, przywołując podoficera, który właśnie wysiadł z jednej z dwóch wind. — Już jest… towarzysz mat Thomas zaprowadzi pana do kabiny.
— Doskonale — ton Casleta przestał był lodowaty: stał się jedynie zimny.
Odwrócił się, tak zgrywając ruchy, by znieruchomieć w chwili, w której mat skończył salutować i spytał:
— Towarzysz komandor Caslet?
— Tak — potwierdził, odsalutowując.
— W takim razie proszę za mną. — Thomas wziął dwie z trzech toreb, które załoga kutra dostarczyła w tymczasie, i skierował się ku windzie.
Caslet przerzucił przez ramię pasek trzeciej i poszedł za nim, zastanawiając się, skąd też ktoś taki jak Thomas wziął się na pokładzie Tepesa. W przeciwieństwie bowiem do Janseciego Thomas wywodził się z Ludowej Marynarki, co było widać po całym jego zachowaniu. Caslet zaś nie mógł zrozumieć, co mogło skłonić zawodowego podoficera do przeniesienia się na pokład… czegoś takiego. Już miał go o to spytać, ale doszedł do wniosku, że nie warto.
Po pierwsze nie była to jego sprawa, po drugie bał się tego, co mógł usłyszeć. Skoro niegłupi, wykształceni i jak się okazało w sumie uczciwi ludzie tacy jak Dennis LePic zostawali komisarzami ludowymi, a więc oficerami UB, bo wierzyli w obietnice Komitetu, to wolał nie wiedzieć, co mogło skłonić kogoś głupszego i bardziej prymitywnego do wstąpienia w szeregi Urzędu Bezpieczeństwa.
* * *
Kabina, do której mat Thomas zaprowadził Casleta, była mniejsza, niż przysługiwałaby komuś o jego randze na pokładzie okrętu Ludowej Marynarki, ale nie była celą. W obecnej sytuacji uznał to za dobry omen, ale nie wiązał z tym zbytnich nadziei. Blok więzienny Tepesa był naprawdę obszerny, a uciec i tak nie miał dokąd. Podziękował Thomasowi i zabrał się do rozpakowywania, co szło mu sprawnie, jako że miał dwadzieścia lat praktyki w przeprowadzkach z jednego okrętu na inny. Na wszelki wypadek wolał nie myśleć o tym, o czym niedawno się dowiedział — system Cerberus znajdował się sto siedemdziesiąt lat świetlnych od systemu Barnett, a więc krążownikowi liniowemu droga w jedną stronę zajmie prawie miesiąc, co da Ransom aż za dużo czasu. Nie tylko na przeniesienie go do celi.
A nie ulegało wątpliwości, że jeśli nie zacznie choć udawać grzecznego chłopca, to właśnie na to się suka zdecyduje. Albo na to, żeby zaoszczędzić sobie kłopotu i zostawić go w Piekle. Wniosek nie był miły, ale słuszny. Sytuację, w jakiej się znalazł, należało zacząć traktować jako problem taktyczny, jeśli miał zamiar spróbować się ratować. Kapitan okrętu uczy się w czasie pierwszej walki odsuwać na bok emocje albo nie wychodzi z tej walki żywy. Jemu mogło pomóc tylko przestrzeganie tych samych zasad. A że Ransom i UB stali się jego przeciwnikami, cóż: nie on o tym decydował. Dziwne tylko, jak pasowali do tej roli i jak łatwo przychodziło mu w ten sposób o nich myśleć…
Tyle tylko że w ten sposób szedł coraz bardziej drogą, którą nie chciał iść…
Rozmyślania i rozpakowywanie przerwał mu sygnał interkomu. Przyjrzał się urządzeniu podejrzliwie. Sygnał rozbrzmiał ponownie i Caslet stłumił chęć, by nie odebrać. Nie palił się, by się dowiedzieć, co nowego wymyśliła Ransom, ale nieodebranie byłoby nic nie dającą dziecinadą, toteż wcisnął klawisz i na ekranie pojawiła się kobieta w uniformie Urzędu Bezpieczeństwa.
— Towarzysz komandor Caslet? — spytała.
Kiwnął potwierdzająco głową.
— Doskonale. Jestem towarzyszka komandor Lowell, pierwszy oficer. Towarzysz kapitan Vladovich prosił, bym powitała pana na pokładzie.
— Dziękuję, towarzyszko komandor — odparł Caslet uprzejmie, mając silne podejrzenie, że Vladovich miał ochotę być wobec niego równie uprzejmy co on wobec Ransom.
— Poza tym mam pana poinformować — dodała Lowell — że towarzyszka sekretarz Ransom wraz z towarzyszem kapitanem Vladovichem wkrótce przeprowadzą pierwszą rozmowę z jeńcami. Będzie to wstęp do ich właściwego przygotowania, ale ma pan być przy nim obecny.
— Rozumiem, towarzyszko komandor — potwierdził, dziwiąc się uprzejmej formie: cóż, mogli sobie na nią pozwolić…
— W takim razie towarzysz porucznik Janseci… sądzę, że już się spotkaliście, tak?… Doskonale. Zaprowadzi on pana za pół godziny na miejsce.
— Będę gotów. Dziękuję towarzyszko komandor.
Lowell skinęła głową uprzejmie i wyłączyła się.
A Caslet spoglądał przez chwilę na ciemny ekran, nim otrząsnął się i wrócił do rzeczywistości.
— Janseci! — mruknął. — Cudownie! Ciekawe, czy ucieszy się na drugie spotkanie tak jak ja?
Ekran mu nie odpowiedział, więc westchnął i wrócił do rozpakowywania.
* * *
— Patrzcie, moi mili, co nam się tu zalęgło?!
Honor nie odwróciła głowy ani nawet oczu, by odszukać mówiącego. Stała bez ruchu, patrząc prosto przed siebie z kamiennym, nic nie mówiącym wyrazem twarzy. Ludzie zawsze pozostają ludźmi, gdziekolwiek by się znaleźli, i w każdej, a zwłaszcza w większej ich grupie, będą rozmaitego kalibru przestępcy. Dlatego każdy okręt został wyposażony w areszt, tyle że ten okręt nie miał aresztu, lecz całe bloki więzienne. Ostre oświetlenie, ponury szary kolor ścian i ostry zapach środków dezynfekujących wywierały przygnębiające wrażenie na wszystkich, którzy mieli pecha zostać jego mieszkańcami.
I bez wątpienia pomyślano je tak, by właśnie taki efekt wywierały, gdyż blok więzienny na pokładzie okrętu UB nie był jedynie miejscem przetrzymywania więźniów. Był pierwszym etapem w procesie redukowania ich do roli bezmyślnych posłusznych stworzeń, przy optymistycznym założeniu, że nie był też miejscem straceń.
Jej przynajmniej to ostatnie nie groziło. Na dodatek miała zupełnie jasny umysł, gdyż fale bólu Nimitza stały się słabo wyczuwalne. Nie wiedziała, czy jest to efekt starań Fritza, czy też odległości dzielącej ją od treecata, ale była za to wdzięczna. Chciałaby co prawda być przy Nimitzu, ale zdawała sobie sprawę, że jest to niemożliwe, a jego ból utrudniłby jej jakąkolwiek obronę przed tym, co ją czekało. Robiła więc co mogła, by przynajmniej chwilowo jak najmniej o tym myśleć, co nie było łatwe, ale przynajmniej częściowo się udawało.
— Zadziera nosa, dziwka jedna? — skomentował jej bezruch i milczenie ten sam głos. — Już my to zmienimy.
Ktoś prychnął, a potem rozległ się głos towarzyszki kapitan deSangro:
— Wybij to sobie ze łba, Timmons. Towarzyszka sekretarz Ransom chce ją mieć w Piekle nieuszkodzoną. A to oznacza, że jeśli coś jej się przytrafi, ktoś za to odpowie. A to na pewno nie będę ja.
— Hmpf! — parsknął Timmons i splunął.
Plwocina wylądowała na pokładzie dwa centymetry od buta Honor. Ta skrzywiła się w duchu z niesmakiem — żadna flota nie tolerowałaby podobnych zachowań, choćby z powodów czysto higienicznych, ale to przecież nie była flota, tylko banda kryminalistów.
Читать дальше