Być może powodem, dla którego Ransom zdecydowała się potwierdzić istnienie Piekła, było zagrożenie… albo chęć umocnienia zachwianej pozycji Komitetu Bezpieczeństwa Publicznego… przekonanie wrogów, że najgorsze więzienie UB jednak istnieje, a więc wszystko, co się mówi o żelaznej pięści ubecji, jest prawdą… Gdyby tak właśnie było, oznaczałoby to większą słabość władzy Komitetu, niż dotąd sądzono…
Ale to i tak nie miało żadnego znaczenia dla niej osobiście, bo władza ta była jeszcze na tyle silna, by doprowadzić do wykonania egzekucji, a to oznaczało śmierć najbardziej zainteresowanej tymi rozmyślaniami, czyli jej, Honor Harrington.
Wniosek ten doprowadził do powrotu fali bezsilności. Wiedziała, że tego właśnie chcą jej prześladowcy. Dlatego siedząca za nią sadystka użyła określenia Piekło, które musiało dotrzeć, gdyby nawet Honor nie skojarzyła nazwy obozu czy systemu planetarnego. Bezsilność stanowiła pierwszy krok do załamania, a chodziło im właśnie o to, by ją złamać. Natomiast świadomość a zdolność przeciwstawienia się to były dwie zupełnie różne rzeczy. Jej pamięć odtwarzała w kółko słowa Ransom ogłaszające wyrok niczym uszkodzone nagranie. Zupełnie jakby coś w jej wnętrzu uparło się uzmysłowić ostatecznie reszcie, że ani ona, ani Nimitz nie mają już przed sobą żadnej przyszłości. Na swój sposób świadomość ta była odświeżająca, bowiem ostatecznie rozwiewała niepewność i nadzieję.
I w pewien sposób było to miłe, gdyż skoro nie było nadziei, nie trzeba było udawać, a apatia była tak przyjemna… Mogła dać sobie spokój z udawaniem godności, odwagi i dumy, gdyż trzymanie się ich będzie jedynie prowokować prześladowców, a dla trupa nie mają już one żadnej wartości. Po co miała udawać królewskiego oficera godnie znoszącego przeciwności losu, skoro apatia była tak miła jak senne marzenie…
Mogła dać się złamać, czyli robić to, czego od niej zażądają — finał będzie dokładnie taki sam, a przynajmniej do egzekucji nie będzie się męczyć. Inaczej będą ją maltretować psychicznie i fizycznie i przeciwstawienie się będzie ją kosztować dużo wysiłku. A miałoby to sens, gdyby miała wybór, gdyby zachowanie godności mogło coś zmienić, ale wiedziała, że nie zmieni niczego w ostatecznym rozrachunku — i tak ją zabiją.
Perspektywa była kusząca i całkiem logiczna. Nie istniał żaden racjonalny powód, dla którego miałaby się sprzeciwiać klawiszom… I wtedy uświadomiła sobie z dziwną jasnością, że istniały takie powody — nielogiczne, ale jednak istotne. Przynajmniej dla niej.
W końcu nikt poza klawiszami nie będzie wiedział, jak się zachowywała, i dla nikogo nie będzie to miało znaczenia — poza nią samą. I to właśnie było najważniejsze. Skoro oboje z Nimitzem mają zginąć, to muszą to znieść godnie i z honorem. Nie dlatego, że ona jest królewskim oficerem, że winna jest dać przykład czy z innych równie wzniosłych powodów. To znaczy te powody też istniały, ale najważniejszy był inny. Takie zachowanie po prostu było dla niej naturalne. Była, jaka była, i dla niej było ważne, jak się zachowa. To, co inni będą o niej myśleć, miało o wiele mniejsze znaczenie. Była winna sobie i Nimitzowi to, by do końca trwać z uniesionym czołem, by się nie poddać. Poza tym sprzeciwianie się klawiszom będzie wypełniało czas, jak podpowiadała złośliwie przekorna część jej natury.
I w dziwny sposób poczuła siłę płynącą z tego przekonania. Siłę niepodobną do tej, którą otaczała się, prowadząc ludzi na śmierć. Tamta miała pewne zabarwienie brawurą i jej celem było oddziaływanie na innych. Ta była inna i liczyła się tylko dla niej. Można to było uznać za swoisty dar pozwalający działać i dowodzić aż do końca, gdy nic już nie pozostało. Była to mieszanka cech charakteru i poczucia obowiązku oraz determinacji, by zrobić dobrze to, za co jej płacą, natomiast były to skutki, nie przyczyny. Złożyła przysięgę, bo w nią wierzyła, i chcąc pozostać sobą, musiała grać według wyznaczonych przez nią reguł. A te reguły wymagały, by do końca nie łamać danego słowa. Taką mieszaniną pobudek musieli być napędzani wielcy dowódcy Royal Manticoran Navy, którzy zawsze stanowili dla niej wzór i wyzwanie. Zawsze chciała być taka jak Edward Saganami, Travis Webster czy Ellen D’Orville. Teraz miała okazję…
Tyle że te wszystkie powody były jakby drugorzędne, gdyż ważniejszy był jej obowiązek względem siebie i Nimitza. Motywacja pozostała taka sama, ale chodziło o to, że sama chciała z tych powodów tak się zachować, a nie że one ją zmuszały do stosownych reakcji zewnętrznych. To była jej siła, jej i Nimitza, i uświadomienie sobie tego skutecznie przepędziło początki apatii i brak chęci do działania.
Dziwne było, że dopiero pod koniec drogi zrozumiała i odnalazła tę prawdziwą siłę. I pojęła, że jest ona niewyczerpalna — mogła osłabnąć lub chwilowo zniknąć, ale zawsze wracała, bo stanowiła nieodłączną część jej osobowości. Jedynie zniszczenie jej, Honor Harrington, i zrobienie z niej kogoś innego mogło pozbawić ją tej siły. Oczywiście eksperci dysponujący czasem, chemikaliami i dobrą znajomością psychologii mogli to zrobić, tyle że ich twór wyglądałby jak ona, ale nie byłby już nią.
Nikt nie mógł jej tego odebrać, jedynie ona sama mogła zrezygnować z tej siły, na co nie miała najmniejszej ochoty. I ta świadomość spowodowała, że skuta i poobijana lady Honor Harrington, komodor Królewskiej Marynarki, usiadła prosto i spoglądała w przyszłość z całkowitym spokojem. I wyraz spokoju widoczny na jej obliczu nie był już maską mającą wprowadzić w błąd wrogów.
* * *
— Proszę wejść, towarzyszu komandorze.
— Dziękuję, towarzyszu adiutancie. — Warner Caslet prawie warknął, choć powodem jego gniewu nie był porucznik Maynard, a takie zachowanie mogło być groźne, ale nic na to nie mógł poradzić.
Był zbyt wściekły, by myśleć o przyszłości i o ewentualnych konsekwencjach. I dlatego był niebezpieczny — głównie dla samego siebie.
Wszedł do gabinetu Theismana i zamarł, widząc Dennisa LePica stojącego obok biurka. Ale tylko na moment — potem gniew wziął górę i ruszył dalej na spotkanie obu gospodarzy. Widok komisarza nieco go otrzeźwił, ale też pogłębił i skoncentrował jego wściekłość. Nie żeby obwiniał LePica za to, co się stało, bo jak na komisarza był całkiem przyzwoity i próbował nawet zachowywać się jak człowiek, ale jednak dobrowolnie został tym, kim był, i uosabiał tych, którzy stanowili faktyczny obiekt jego uczuć.
Z drugiej strony on sam też nie był bez winy — służył bandzie morderców dobrowolnie. Mógł odmówić i dać się zabić albo poprosić o azyl, gdy znalazł się w niewoli Królewskiej Marynarki, tak jak postąpił Yu. Nie zrobił tego, więc był tylko troszkę lepszy od towarzysza komisarza LePica.
— Pan mnie wzywał, towarzyszu admirale? — spytał, próbując zamaskować wściekłość rzeczowością.
Theisman kiwnął głową.
A Caslet dopiero w tym momencie zauważył, że coś się zmieniło w jego twarzy. Nie przybyło na niej zmarszczek, ale Theisman postarzał się w ciągu tych paru godzin o lata. A to oznaczało, że z jeńcami stało się coś gorszego, niż mu doniesiono. Albo też stało się dokładnie to, o czym wiedział, a Theisman był bliżej sceny wydarzeń, patrzył na nie i rozumiał ich konsekwencje.
— Obawiam się że tak — powiedział Theisman po chwili. — Bez wątpienia słyszałeś o… haniebnych wypadkach, które miały miejsce dziś rano.
Читать дальше