A wokół wybuchła regularna bitwa. McKeon zmiażdżył kolano jednego wartownika i krtań innego, nim padł zasypany gradem ciosów. Venizelos załatwił kolejnego, nim przykryło go pół tuzina następnych. Marcia McGinley miała mniej szczęścia — zdążyła swojemu tylko połamać żebra, gdy spotkał ją ten sam los co Venizelosa. Zaś Andrew LaFollet dostał szału. Kontrolowanego, ale wcale przez to nie mniej groźnego. Pierwszy wartownik zginął trafiony z półobrotu w krtań, nim zdążył się zorientować, że jest atakowany. Dwóch następnych skoczyło ku LaFolletowi, blokując mu drogę do Honor, więc przeszedł przez nich, rozdając krótkie, precyzyjne ciosy. Jeden padł ze złamanym karkiem, drugi z rozerwaną krtanią. A LaFollet skoczył ku następnej przeciwniczce, tej, która właśnie rąbnęła Honor w żebra i wznosiła broń do kolejnego ciosu. Zadać go już nie zdążyła — padła ze strzaskanymi żebrami. W następnej zaś chwili LaFollet dostał cios kolbą z boku, tak silny, że podniósł go w powietrze. A zaraz potem drugi, który zwalił go na posadzkę. Legł w poprzek nóg Honor i znieruchomiał.
Większość pozostałych jeńców nie zdążyła nic zrobić, gdyż zostali powaleni i rozciągnięci na podłodze przez wartowników. Natomiast wojenny zew Nimitza nadal rozbrzmiewał, gdy treecat dopadł trzeciej ofiary. Ta znalazła się zupełnie przypadkiem na jego drodze — była tak przerażona jego skutecznością, że robiła co mogła, by nie zostać kolejnym celem. W panice zrobiła krok dokładnie w przeciwną stronę niż należało i zagrodziła mu drogę do Ransom. Żyła po swym błędzie ledwie parę sekund — Nimitz rozerwał jej gardło jednym ciosem przedniej łapy i skoczył, gdy padała, tryskając fontanną krwi. Jej zabicie zabrało mu tę najistotniejszą sekundę i ledwie się odbił, kolba strzelby innego wartownika trafiła go w sam środek tułowia. Wojenny zew zmienił się w krzyk bólu i Nimitz wylądował na podłodze.
Honor krzyknęła wraz z nim, czując ból pękających kości i rozdzieranych mięśni, jakby to jej ramię i żebra pękły pod tym uderzeniem. Odruchowo zwinęła się tak jak on, osłaniając zranione miejsce, i w dzikim grymasie odsłoniła zęby, gdy Nimitz wyszczerzył kły, widząc, jak przeciwnik unosi broń do kolejnego ciosu.
Strzelba zaczęła opadać, ale w połowie drogi złapały ją czyjeś dłonie i pchnęły gwałtownie, dzięki czemu nie trafiła w treecata, tylko łupnęła o pokład. Wartownik zaklął i odwrócił się, żeby poczęstować kolbą natrętnego jeńca. I zamarł zaskoczony.
Bo to nie był jeniec, tylko Shannon Foraker, która odepchnęła go i odwróciła się ku Ransom.
— Jeżeli zabijecie treecata, ona umrze! — krzyk Foraker przebił się przez ogólny harmider. — Oni są połączeni! Nie rozumiesz, Ransom? Jeżeli zabijesz treecata, ona także zginie!
Honor leżała na podłodze targana takimi samymi atakami bólu jak Nimitz. Ich ciała miały te same pozycje i tak samo podrygiwały niczym w agonii. Ransom zmrużyła oczy. Spodziewała się czegoś takiego, a właściwie zaplanowała podobny rozwój wypadków, ale nie brała pod uwagę, że sama znajdzie się o krok od śmierci. Na dodatek wszystko rozegrało się tak szybko, że nie miała czasu zareagować w żaden sposób. Teraz nadszedł czas reakcji i dopiero w tym momencie zarejestrowała ponad tuzin ciał w czarnych uniformach leżących lub zwijających się z bólu na podłodze. Spojrzała na treecata i wyszczerzyła zęby w grymasie prawie takim jak jego. Już miała polecić, by odsunięto Foraker z drogi, gdy uświadomiła sobie, że najpierw powinna przemyśleć, co widzi. Teraz miała na to dość czasu — wzięła głęboki oddech, zamknęła oczy i powoli wypuściła powietrze z płuc.
Gdy je otworzyła, panowała już nad sobą.
— Co to ma znaczyć? — spytała zimno, patrząc na Foraker.
— To co powiedziałam… towarzyszko sekretarz. — Foraker przyklęknęła obok Nimitza.
Było to aktem zarówno dużej odwagi, jak i głupoty: nawet tak poważnie ranny treecat był groźny, a otumaniony bólem mógł jej nie rozpoznać.
— Treecaty są empatami, a może i telepatami. — Foraker mówiła szybko, ale starała się tłumaczyć najprościej jak potrafiła. — Są związani z ludźmi, których wybrały na partnerów, specjalną więzią psychiczną. Kiedy giną ich partnerzy, umierają albo zapadają w katatonię.
— Bzdura! — prychnęła Ransom.
— To nie jest bzdura! — rozległ się męski głos i Ransom odruchowo odwróciła się w stronę, skąd dobiegał.
Podobnie jak wszyscy nie pozbawieni przytomności jeńcy Fritz Montoya klęczał, mając lufę strzelby przyłożoną do karku, ale to nie zasłaniało kaduceusza korpusu medycznego widocznego na kołnierzu jego kurtki mundurowej.
— Jak to: nie bzdura? — spytała podejrzliwie Ransom.
— To jest opisane w literaturze medycznej — zełgał bez chwili wahania Montoya. — Przypadki adopcji ludzi przez treecaty są rzadkie i nie wiemy dotąd, co tak naprawdę oznacza łącząca ich psychiczna więź, ale konsekwencje śmierci któregoś z partnerów są znane. Śmierć treecata kończy się dla człowieka katatonią lub śmiercią. Katatonia jest częstsza, ale w ponad czterdziestu procent przypadków kończy się śmiercią.
Ransom wyglądała, jakby miała zamiar splunąć, ale ponownie nad sobą zapanowała. Teraz po przypływie adrenaliny przerażenie zmieniło się w radość, że przeżyła, i myślenie przychodziło jej z pewnym trudem. Przypomniała sobie zawartość teczki Harrington posiadanej przez UB. Studiowała ją uważnie przed zaplanowaniem tego spotkania i słusznie oceniła reakcję Harrington na wieść o zamiarze zabicia treecata. Problem polegał na tym, że jeśli chodziło o zwierzaka, to było tam za mało informacji, by mogła ocenić czy Foraker łże, czy mówi prawdę.
Większość danych o treecatach pochodziła z mediów graysońskich, gdzie wręcz uwielbiano stwora prawie tak samo jak Harrington. Ta cała więź fascynowała ludzi i sporo było o niej mowy, niestety dziennikarze i reszta wiedzieli o niej tyle co nic, poza tym że na pewno istnieje. To, czego się dowiedziała, wystarczyło, by znaleźć najlepszy sposób zranienia Harrington, ale o naturze więzi nie wiedziała nic.
Spojrzała na nadal podrygującą na podłodze Harrington i zauważyła, w jakiej pozycji leży — obrócona na bok i skulona… gdyby nie to, że zwierzak miał sześć łap, ich pozycje byłyby identyczne. A Harrington była nieprzytomna, więc nie mogła celowo się tak ułożyć… to by przemawiało za tym, że Foraker mówi prawdę…
Z drugiej strony ta głupia uważała, że jest coś winna Harrington. Być może była aż tak głupia… albo bezczelna, by skłamać tylko po to, by przedłużyć życie zwierzaka…
— A jak pani posiadła tę wiedzę, towarzyszko komandor? — spytała Ransom.
— Towarzysz kontradmirał Tourville wyznaczył mnie na oficera łącznikowego z jeńcami — odparła Foraker bez wahania. — Wypełniając te obowiązki, spytałam doktora Montoyę, czy są jakieś specjalne wymogi w traktowaniu treecatów, by pozostały zdrowe. Uprzedził mnie o możliwych konsekwencjach śmierci któregoś z partnerów, udzielając mi informacji o treecatach.
— Rozumiem… — wycedziła Ransom.
Była prawie przekonana, że Foraker kłamie, ale ten cały Montoya poparł jej wersję szybko i sprawnie — mogli się umówić, ale tego teraz nie była w stanie sprawdzić. Chciała co prawda pozbyć się jak najszybciej tego kudłatego paskudztwa, ale jeśli Foraker przypadkiem mówiła prawdę, to jej plany pokazowej egzekucji wzięłyby w łeb. Trupa głupio się wiesza, a z katatonika też niewielka przyjemność…
Читать дальше