Asocjacja tak na dobrą sprawę była zorganizowaną i liczną bandą piratów, ale wykorzystanie dziury w konwencji doprowadziło po zakończeniu wojny do prac nad usunięciem tej furtki. Zrobiono to, tworząc, jak się okazało, inną, umożliwiającą kolejnej bandzie, tyle że nie piratów lecz psychopatów, wykorzystanie jej do własnych zboczonych celów. W tym przypadku propagandowa farsa umożliwiała techniczne zalegalizowanie morderstwa.
— Zabierze pan skazaną i osadzi w areszcie pokładowym Tepesa, towarzyszu majorze — poleciła Ransom, nie spuszczając jednak wzroku z twarzy Harrington. — Następnie przetransportuje ją do więzienia Urzędu Bezpieczeństwa znajdującego się w systemie Cerberus, gdzie przekaże ją pan nadzorcy obozu Charon, w którym zostanie wykonany wyrok.
* * *
To był koszmar.
Część umysłu Honor upierała się, że było to nierealne i nie mogło mieć miejsca, ale reszta zdawała sprawę, że mogło i właśnie się działo. Gdy Ransom nazwała ją morderczynią, spojrzała na twarz Theismana i bezsilny wstyd, który na niej zobaczyła, był ostatnią kroplą. Lodowata satysfakcja, wręcz zachwyt Ransom, który czuła dzięki Nimitzowi, był niczym tępy nóż obracany w świeżej ranie, ale tak naprawdę uwierzyła w to, że już nie ma sensu pielęgnować nadziei, widząc wyraz twarzy Theismana.
Prawdę mówiąc, zapomniała o tym całym wyroku — wszyscy wiedzieli, że był to desperacki chwyt propagandowy władz przekonujących wszystkich wokół, a zwłaszcza Ligę Solarną i własnych obywateli, że Republika jest ofiarą, a nie agresorem. Gdyby tego nie zrobiono, rząd Republiki musiałby przyznać, że wysłał krążownik pomocniczy mający siedem i pół miliona ton na terytorium sąsiada, z którym nie toczono wojny, by przy pomocy tajnej operacji przejąć kontrolę nad systemem Basilisk. Cały proces był takim absurdem, że nikt rozsądny nie traktował go poważnie. Nie przyszło jej też do głowy, że ktoś może potraktować go poważnie, zwłaszcza po upływie takiego czasu.
Ale nie miała do czynienia z ludźmi rozsądnymi…
Złośliwy tryumf Ransom przestał robić na niej wrażenie, gdy zrozumiała, że to użyła pretekstu, by doprowadzić do jej śmierci. Bo Ransom chciała ją zabić, i to nie tylko za to, że Honor stała się złym duchem Ludowej Marynarki. Miała inny, starannie ukrywany powód, osobisty powód do tak zapiekłej nienawiści i gdy Honor go poznała, wszystko nagle stało się jasne i proste.
Ransom jej się bała, zupełnie jakby Honor była wcieleniem wszystkich zagrożeń. W chorym umyśle Ransom Honor stała się uosobieniem groźby, jaką stanowiły Siły Zbrojne Sojuszu powoli, ale nieuchronnie wygrywające tą wojnę. A zagrożenie Republiki było równoznaczne z zagrożeniem Ransom. Ale to była tylko połowa prawdy, gdyż jej nienawiść i strach miały też inne podłoże, które Honor zrozumiała, widząc, jak tamta podchodzi do Tourville’a. Wysiłki kontradmirała, by ją chronić, stanowiły bowiem dla Ransom dowód na istnienie innego zagrożenia — tego, że wojsko w końcu zwróci się przeciwko Komitetowi Bezpieczeństwa Publicznego. A więc przeciwko niej!
Informacje o próbie zamachu na Haven były mętne i sprzeczne, ale zgodne w jednej kwestii: to Ludowa Marynarka go stłumiła. Natomiast co by było, gdyby nie stłumiła następnego, łatwo było przewidzieć. Albo z punktu widzenia Ransom jeszcze gorsza ewentualność: gdyby dowództwo floty zaczęło myśleć samodzielnie i zwróciło się przeciw Komitetowi, miałoby realne szansę na sukces. A ktoś taki jak Ransom, dla kogo pojęcie honoru czy lojalności nie tylko wobec wroga, ale nawet wobec własnych ludzi były czymś organicznie obcym, musiał znaleźć logiczne wytłumaczenie dziwnego zachowania Tourville’a. No i znalazła — jedyne logiczne według własnej pokrętnej logiki. Był to jakiś chwilowo jeszcze niezrozumiały ale ruch związany z organizowanym przez wojsko zamachem stanu. Ponieważ sama by tak zrobiła, uznała, że Tourville zamieszany jest w intrygę, dla sukcesu której niezbędne jest, by Honor Harrington pozostała żywa i w dyspozycji Ludowej Marynarki.
A skoro tak właśnie było, należało ją zabić, a jego zniszczyć, by dać nauczkę innym spiskowcom, że z Komitetem nie ma co zadzierać. W ten sposób przy jednej okazji osiągała dwa cele.
Wszystko to przemknęło Honor przez głowę w parę sekund, ale tak ją zaskoczyło, że praktycznie nie była zdolna się ruszyć. Ransom odwróciła tryumfujący wzrok od Tourville’a i znów spojrzała na nią, a Honor nawet nie drgnęła. Za to przez szereg jeńców przetoczyło się podobne do fali poruszenie. Ransom uśmiechnęła się lodowato i poleciła, wskazując na Nimitza:
— Póki co, towarzyszu majorze, weźmie pan to zwierzę na zewnątrz i zabije. Natychmiast.
— Tak jest, towarzyszko sekretarz — towarzysz major zasalutował, wskazał dwóch podwładnych i warknął: — Słyszeliście rozkaz. Wykonać!
— Tak jest, towarzyszu majorze!
Strażnicy ruszyli w kierunku Honor.
A w niej coś pękło. Wiedziała, że opór jest bezcelowy i spowoduje jedynie śmierć lub obrażenia wśród jej towarzyszy, bo nie miała złudzeń, że jeśli ona zacznie, to oni pozostaną bierni. Wiedziała o tym od dobrej chwili i usilnie zmuszała się do bezczynności, by nie spowodować gestem czy słowem masakry tych, za których była odpowiedzialna.
Tym razem jednak miarka się przebrała i zdrowy rozsądek przestał się liczyć. Jej więź z Nimitzem nagle wzmocniła się i pogłębiła jak nigdy dotąd. Przestali być dwoma istotami, a stali się jednością. Jednością, która przestała mieć wątpliwości, za to miała tylko jeden cel.
Wszyscy strażnicy zostali uprzedzeni zarówno o tym, co planuje Ransom, jak i o tym, w którym momencie można spodziewać się kłopotów, ale zwiodła ich bierność Honor. I nie docenili jej refleksu i siły. I dlatego nie zdążyli zareagować, gdy nagłe wyskoczyła w górę i wyrzuciła w powietrze Nimitza na podobieństwo sokolnika wypuszczającego sokoła.
Kremowo-szara błyskawica przeleciała nad ich głowami i powietrze wypełnił bojowy okrzyk atakującego treecata. W następnej sekundzie dołączył do niego wrzask towarzysza majora, którego twarz zmieniło w krwawą miazgę sześć zakończonych pazurami łap. Wrzask natychmiast prawie przeszedł w charkot, gdy Nimitz na zakończenie rozorał mu krtań i tchawicę i skoczył dalej, zmieniając kierunek. Towarzysz major był bowiem jedynie platformą startową do właściwego ataku. Nimitz wylądował na strażniku, rozorał mu brzuch, piersi, szyję i nim ten upadł, skoczył ponownie. Tym razem już ku właściwemu celowi, czyli towarzyszce sekretarz Cordelii Ransom.
Pierwszy cios kolbą dosięgnął Honor, nim Nimitz uporał się z towarzyszem majorem, ale wiedziała o nim i obróciła się, amortyzując uderzenie i pozwalając, by jego siła zniosła ją z ciosu drugiego wartownika. Ledwie dotknęła plecami podłogi, jej nogi wystrzeliły niczym nożyce, trafiając obu przeciwników — pierwszego w brzuch, drugiego w krocze. Natychmiast przeturlała się, by uniknąć uderzeń dwóch kolejnych kolb, które trafiły w podłogę w miejscu, w którym przed chwila była, i poderwała się, przyklękając na jedno kolano. Prosty cios w jaja zgiął najbliższego ubeka, a wstając, zdzieliła go kantem dłoni w nasadę nosa, miażdżąc kości i wbijając je w mózg. Nim padł, sięgnęła po jego strzelbę.
Zdążyła nawet jej dotknąć, gdy kolejna kolba trafiła ją w nasadę czaszki i pozbawiła przytomności, rozciągając na podłodze. Natychmiast dostała jeszcze dwa ciosy — w nerkę i w żebra, ale już ich nie czuła. Podobnie jak nie słyszała pandemonium rozkazów, wrzasków i łomotów, które przebiły się przez rozpaczliwy krzyk drugiej ofiary Nimitza.
Читать дальше