— Zabandażuję ranę — powiedział Hideo.
Case zdążył upaść, nim Riviera wymierzył broń. Strzałki przemknęły mu nad karkiem niby naddźwiękowe komary. Przetoczył się. Widział, jak Hideo zawirował w kolejnej figurze swego tańca, obrócił grot strzały, drzewce przylegało do dłoni i wyciągniętych sztywno palców. Cisnął ją z dołu błyskawicznym ruchem nadgarstka, prosto w rękę Riviery. Strzałkowiec upadł na ziemię o metr za jego plecami.
Riviera wrzasnął. Ale nie z bólu. To był ryk wściekłości, tak czystej i wyrafinowanej, że zabrakło w niej śladu człowieczeństwa.
Podwójne, wąskie promienie światła jak rubinowoczerwone igły wystrzeliły z okolic mostka Riviery.
Ninja jęknął, zatoczył się, uniósł dłonie do oczu, odzyskał równowagę.
— Peter — zawołała 3Jane. — Peter, coś ty zrobił?
— Oślepił twojego klona — odparta zimno Molly.
Hideo opuścił ręce. Znieruchomiały na białych kafelkach Case widział strużki dymu, sączące się z wypalonych oczu.
Riviera uśmiechnął się.
Hideo znów zatańczył, wracając po własnych śladach. Kiedy się zatrzymał nad hikiem, strzałą i Remingtonem, uśmiech Riviery zbladł. Ninja pochylił się — skłonił, wydawało się Case’owi — i odnalazł łuk.
— Jesteś ślepy. — Riviera cofnął się o krok.
— Peter — westchnęła 3Jane. — Nie wiedziałeś, że on to robi po ciemku? To Zen. Zawsze tak ćwiczy. Hideo założył strzałę.
— Czy teraz odwrócisz moją uwagę hologramami?
Riviera wycofywał się w ciemność za basenem. Zaczepił o białe krzesło, które zgrzytnęło na kafelkach. Strzała Hideo drgnęła.
Riviera odskoczył, podbiegł i padł na podłogę za niskim wyszczerbionym murem. Zachwycona twarz ninji promieniowała spokojem i ekstazą. Uśmiechnięty, z gotową do strzału bronią, wszedł w cień muru.
— Jane-lady — szepnął Maelcum. Case obejrzał się. Syjonita podniósł Remingtona, chlapiąc krwią na białe kafelki. Potrząsnął lokami i ułożył szeroką lufę w zgięciu zranionej ręki. — Ta zabawka rozwali ci głowę i żaden babiloński doktor jej nie poskłada.
3Jane patrzyła w otwór lufy. Molly uwolniła ręce z fałd pasiastego koca i uniosła czarną kulę, krępującą jej dłonie.
— Zdejmij — powiedziała. — Natychmiast. Case wstał i otrząsnął się.
— Hideo go dorwie? — zapytał SJane. — Nawet oślepiony?
— Kiedy byłam dzieckiem — odparła — uwielbialiśmy zawiązywać mu oczy. Na dziesięć metrów trafiał w kartę.
— Peter i tak jest już trupem — wtrąciła Molly. — Za dwanaście godzin zacznie zamarzać. Nie zdoła się poruszyć. Tylko oczy.
— Dlaczego? — Case spojrzał na nią zdziwiony.
— Zatrułam mu prochy — wyjaśniła. — Objawy mniej więcej jak przy chorobie Parkinsona. 3Jane przytaknęła.
— To prawda. Zanim tu wszedł, zrobiliśmy normalny skan medyczny. — W szczególny sposób dotknęła czarnej kuli, a ta zeskoczyła z rąk Molly. — Selektywne zniszczenie komórek substantia nigra . Oznaki formowania ciała Lewy’ego. Bardzo się poci przez sen.
— Ali — oświadczyła Molly. Dziesięć ostrzy błysnęło, wysuniętych na ułamek sekundy. Zrzuciła pled z kolan, odsłaniając pneumatyczną szynę. — To ta meperydyna. Kazałam Alemu przygotować specjalną mieszankę. Przyspiesza czas reakcji w wyższych temperaturach. N-metyl-4-fenyl-1236 — śpiewała jak dziecko recytujące słowa wyliczanki — tetra-hydro-piryden.
— Niezły strzał — mruknął Case.
— Tak. Bardzo powolny strzał.
— To przerażające — stwierdziła 3Jane i zachichotała.
W windzie było ciasno. Case przyciskał brzuch do brzucha 3Jane, trzymając jej pod brodą lufę Remingtona. Uśmiechała się i ocierała o niego.
— Przestań — burknął w poczuciu całkowitej bezradności. Zabezpieczył broń, ale i tak się bał, że ją zrani. A ona o tym wiedziała. Projektowana dla jednego pasażera winda była stalowym cylindrem średnicy poniżej metra. Maelcum trzymał Molly na rękach. Zabandażowała mu ranę, ale i tak wyraźnie cierpiał, dźwigając jej ciężar. Biodro Molly wbijało dek i konstrukt w nerki Case’a.
Wznosili się od grawitacji, w stronę osi, ku rdzeniom.
Wejście do windy ukryto za schodami na korytarz — jeszcze jeden element wystroju pirackiej jaskini 3Jane.
— Chyba nie powinnam wam tego mówić — 3Jane wyciągnęła szyję, by uwolnić brodę od ucisku lufy — ale nie mam klucza do tego pokoju, gdzie chcecie się dostać. Nigdy nie miałam. To jeden z wiktoriańskich kaprysów ojca. Zamek jest mechaniczny i wyjątkowo skomplikowany.
— Zamek Chubba — stwierdziła Molly. Ramię Maelcuma tłumiło jej głos. — Mamy ten cholerny klucz, nie ma obawy.
— Twój chip dalej działa? — spytał Case.
— Jest ósma dwadzieścia pięć, cholernego czasu Greenwich.
— Zostało pięć minut — oznajmił Case. Za plecami 3Jane odskoczyły drzwi. Wykręciła powolne salto w tył, a jasne fałdy dżellaby wzdymały się przy jej udach.
Byli w osi, w sercu Villi Straylight.
Molly wyłowiła klucz zwisający na nylonowej pętli.
— Wiesz co? — 3Jane pochyliła się, zaciekawiona. — Byłam przekonana, że nie istnieje żaden duplikat. Kiedy zabiłaś ojca, wysłałam Hideo, żeby przeszukał jego rzeczy. Nie mógł znaleźć oryginału.
— Wintermute tak pokombinował, żeby klucz utknął na dnie szuflady. — Molly ostrożnie wsunęła cylindryczne pióro klucza Chubba w nacinany otworek na gładkiej prostokątnej płycie drzwi. — Zabił dzieciaka, który go tam położył.
Klucz obrócił się gładko pod naciskiem jej palców.
— Głowa — powiedział Case. — Z tyłu jest taka płytka. Wykładana cyrkoniami. Zdejmij ją. Tam powinienem się włączyć. A potem byli już wewnątrz.
— Chryste o kulach — zaciągnął Płaszczak. — Uważasz pewnie, że pośpiech szkodzi zdrowiu, co?
— Kuang gotów?
— Jak dziewica do wzięcia.
— W porządku.
Przeskoczył.
I stwierdził, że patrzy przez zdrowe oko Molly na bladą, wyplutą figurę, pływającą w niemal embrionalnej pozycji, z dekiem cyberprzestrzeni na kolanach i pasmem srebrnych trod nad zamkniętymi, podkrążonymi oczami. Zapadnięte policzki pokrywał jednodniowy zarost, a twarz lśniła od potu.
Patrzył na siebie.
Molly trzymała w dłoni strzałkowiec. Za każdym uderzeniem tętna noga pulsowała bólem, lecz dziewczyna wciąż była zdolna do działania w warunkach zero-g. W pobliżu szybował Maelcum. Szczupłe palce 3Jane ściskały brązowe ramię.
Wiązka światłowodów sięgała łagodnym łukiem od Ono-Sendai do kwadratowego otworu w tylnej części wykładanego perłami terminala.
Raz jeszcze uderzył w klawisz.
— Kuang Grade Mark XI przeciska dupę za dziewięć sekund, odliczam, siedem, sześć, pięć…
Płaszczak przerzucił ich w górę: płynny wzlot, powierzchnia brzucha czarnego, chromowego rekina jak mikrosekundowy błysk ciemności.
— Cztery, trzy…
Case doznał dziwnego wrażenia, że siedzi w fotelu pilota małego samolotu. Płaska czarna powierzchnia zalśniła nagle idealnie dokładną reprodukcją klawiatury jego deku.
— Dwa i… kopa…
Pęd przez mury szmaragdowej zieleni, mlecznego nefrytu; odczucie szybkości większej niż wszystko, czego kiedykolwiek doznał w cyberprzestrzeni… Lód Tessier-Ashpool pękał i odpadał od osi natarcia chińskiego wirusa; nieprzyjemne wrażenie płynnej twardości, jak gdyby odłamki strzaskanego lustra padając gięły się i wydłużały…
— Chryste. — Case był wstrząśnięty. Kuang manewrował i kluczył nad pozbawionymi horyzontu polami rdzeni Tessier-Ashpool, błyszczących jak diamenty i ostrych jak brzytwy; nad nieskończonym, neonowym pejzażem miasta; złożonością porażającą wzrok.
Читать дальше