William Gibson - Graf Zero

Здесь есть возможность читать онлайн «William Gibson - Graf Zero» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1997, ISBN: 1997, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Киберпанк, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Graf Zero: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Graf Zero»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Gibsonowska wizja przyszłości, nowoczesna i przerażająca prawdopodobna. Od czarnego rynku oprogramowania i zuchwałych kowbojów klawiatury, którzy planują wielkie skoki i rzucają się wgłąb systemów…
Przez snobistyczną kulturę świata sztuki, gdzie prawdziwy geniusz kryje się niczym ścigana zwierzyna… do elitarnego kręgu korporacyjnych technokratów.

Graf Zero — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Graf Zero», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Zarzuciła torebkę na ramię i ruszyła przed siebie po wklęsłej podłodze z białej ceramiki — całkiem jakby wiedziała, dokąd idzie, jakby miała już plan. Ale wiedziała tylko, z każdym krokiem coraz lepiej, że go nie ma.

Prześladowały ją łagodne błękitne oczy.

— Niech cię szlag trafi — powiedziała.

Tęgi rosyjski biznesmen w ciemnym garniturze od Ginza parsknął niechętnie i uniósł faks wiadomości, usuwając ją ze swojego świata.

— Więc mówię tej dziwce, rozumiesz: załadujesz optoizolatory i bezpieczniki na „Sweet Jane”, bo jak nie, to przykleję ci tyłek do wręgi pastą do uszczelek…

Głośny damski śmiech sprawił, że Marly podniosła głowę znad tacki z sushi. Trzy kobiety siedziały o dwa puste stoliki od niej, przy blacie zastawionym puszkami piwa i stosami styropianowych tacek zasmarowanych brązowym sosem sojowym. Jedna z nich czknęła głośno i pociągnęła z puszki.

— I jak to przyjęła, Rez?

Stało się to sygnałem do kolejnego, jeszcze głośniejszego wybuchu śmiechu; kobieta, która pierwsza zwróciła uwagę Marly, oparła głowę na rękach i chichotała, aż trzęsły się jej ramiona. Marly patrzyła na nie, zastanawiając się, kim są. Śmiech ucichł i pierwsza z kobiet wyprostowała się, przecierając załzawione oczy. Wszystkie są pijane, uznała Marly, młode, hałaśliwe i szorstkie.

Pierwsza była drobna, z twarzą o ostrych rysach i dużych szarych oczach nad prostym nosem. Włosy w jakimś niemożliwym odcieniu srebra miała ścięte krótko jak uczniak. Nosiła za wielką płócienną kamizelkę czy kurtkę bez rękawów, całkowicie pokrytą wypchanymi kieszeniami, guzikami i prostokątnymi paskami rzepów. Kamizelka była rozpięta i Marly widziała niewielką krągłą pierś w czymś, co wyglądało na stanik z drobnej różowoczarnej koronki. Pozostałe dwie kobiety wydawały się starsze, cięższe, mięśnie na ich nagich ramionach rysowały się ostro w padającym na pozór zewsząd świetle kafeterii terminalu.

Pierwsza kobieta wzruszyła ramionami pod wielką kamizelką.

— Nie znaczy, że to zrobi — stwierdziła.

Druga zaśmiała się znowu, choć już nie tak serdecznie, i zerknęła na chronometr umocowany na szerokiej skórzanej bransolecie.

— Muszę lecieć — oznajmiła. — Mam rejs na Syjon, potem osiem pojemników alg dla Szwedów.

Odsunęła krzesło i wstała, a Marly odczytała napis wyszyty na plecach czarnej skórzanej kamizelki.

O'GRADY-WAJIMA
THE EDITH S.
TRANSPORT INTERORBITALNY

Druga kobieta także wstała i podciągnęła workowate dżinsy.

— Powiem ci, Rez, że stracisz dobre imię, jeśli pozwolisz tej cipce wykiwać się na bezpiecznikach.

— Przepraszam — wtrąciła Marly, z trudem panując nad drżeniem w głosie.

Kobieta w czarnej kamizelce obejrzała się.

— Tak?

Bez uśmiechu zmierzyła ją wzrokiem od stóp do głów.

— Zobaczyłam pani kamizelkę, nazwę Edith S., to statek, prawda? Statek kosmiczny?

— Statek kosmiczny? — Kobieta obok uniosła gęste brwi. — O tak, kochana, całkiem solidny statek.

— To holownik — oznajmiła kobieta w czarnej kamizelce i odwróciła się w stronę wyjścia.

— Chcę panią wynająć — wyrzuciła Marly.

— Mnie wynająć? — Teraz patrzyły już na nią wszystkie, zdziwione i poważne. — To znaczy, jak?

Marly sięgnęła w głąb brukselskiej torebki i wyjęła połowę pliku nowych jenów, które zwrócił jej Paleologos, kiedy pobrał już swoją zapłatę.

— Dam pani to…

Dziewczyna o krótkich srebrzystych włosach gwizdnęła cicho. Kobiety spojrzały po sobie. Ta w czarnej kamizelce wzruszyła ramionami.

— Jezu… — mruknęła. — A gdzie chcesz lecieć, dziecinko? Na Marsa?

Marly znów sięgnęła do torebki i odszukała złożone opakowanie gauloise'ów. Wręczyła je kobiecie w czarnej kamizelce. Ta rozwinęła papier i odczytała współrzędne orbitalne, jakie Alain wypisał zielonym mazakiem.

— No tak… — mruknęła. — To szybki skok za takie pieniądze. Ale O'Grady i ja mamy być w Syjonie o 23.00 GMT. Kontrakt. Może ty, Rez?

Oddała papier siedzącej dziewczynie. Ta przeczytała, spojrzała na Marly i zapytała krótko:

— Kiedy?

— Teraz — odparła Marly. — Natychmiast.

Dziewczyna odsunęła się; nogi krzesła zgrzytnęły na ceramicznej podłodze, kamizelka rozsunęła się ukazując, że to, co Marly wzięła za koronkowy różowo-czarny stanik, było wytatuowaną na lewej piersi różą.

— Wchodzę w to, siostro. Szmal na stół.

— To znaczy, że masz jej teraz dać pieniądze — wyjaśniła O'Grady.

— Nie chcę, żeby ktoś wiedział, gdzie lecimy — zastrzegła Marly.

Trzy kobiety roześmiały się.

— Trafiłaś na odpowiednią dziewczynę — stwierdziła O'Grady, a Rez wyszczerzyła zęby w uśmiechu.

ROZDZIAŁ 24

ATAK NA WPROST

Deszcz lunął, kiedy znów skręcili na wschód, w stronę przedmieść Ciągu i pierścienia zdewastowanych stref przemysłowych. Chlusnął jak ściana wody i oślepił do czasu, kiedy Turner nie odszukał włącznika wycieraczek. Rudy nie dbał o pióra, więc musiał zwolnić — wycie turbiny przeszło w niski huk — i wyhamował na poboczu. Fartuch przesuwał się po strzępach pociętych opon ciężarówek.

— Co się stało?

— Nie widzę. Wycieraczki całkiem sparciały. — Wcisnął przełącznik świateł i z obu stron klinowej maski poduszkowca strzeliły cztery wąskie promienie, by rozproszyć się w szarej ścianie ulewy. Pokręcił głową.

— Dlaczego się nie zatrzymamy?

— Jesteśmy za blisko Ciągu. Patrolują tu wszystko. Śmigłowce. Przeskanują panel ID na dachu i zobaczą, że mamy rejestrację z Ohio i nietypową konfigurację karoserii. Może spróbują nas sprawdzić, a tego byśmy nie chcieli.

— I co pan teraz zrobi?

— Będę się trzymał pobocza, póki nie uda się gdzieś skręcić, a potem znajdę jakąś kryjówkę, jeśli zdołam…

Zatrzymał poduszkowiec i obrócił go w miejscu; światła błysnęły na ukośnych odblaskowych pasach słupka oznaczającego drogę serwisową. Ruszył w tamtą stronę; nadęta poduszka fartucha wygięła się na grubym, prostokątnym bloku betonowej balustrady.

— Może to wystarczy — powiedział mijając słupek.

Droga serwisowa była trochę za wąska; gałęzie i krzaki drapały o wąskie boczne okna, skrobały o stalowe burty pojazdu.

— Widzę jakieś światła — zawołała Angie, napinając uprząż, by zbliżyć twarz do przedniej szyby.

Turner dostrzegł rozmyte żółte lśnienie i dwa ciemne pionowe kształty. Roześmiał się.

— To stacja benzynowa. Pozostała po starym systemie, zanim jeszcze puścili tędy autostradę. Ktoś musi tu mieszkać… — Skierował poduszkowiec na żwirowy nasyp; z dwóch prostokątnych okien padał żółty blask. Miał wrażenie, że w jednym z nich poruszyła się jakaś postać. — Wieś — powiedział. — Ci chłopcy mogą się nie ucieszyć z naszej wizyty.

Sięgnął pod parkę, wyjął Smith Wessona z nylonowej kabury i położył na fotelu między nogami. Usadził poduszkowiec w kałuży o pięć metrów od zardzewiałych pomp. Wyłączył turbinę. Deszcz padał falami; Turner zauważył człowieka z oliwkowym poncho, wysuwającego się przez drzwi stacji. Uchylił boczne okienko na jakieś dziesięć centymetrów i zawołał, przekrzykując szum ulewy:

— Przepraszam, że przeszkadzamy! Musieliśmy zjechać z drogi! Wycieraczki mamy do niczego! Nie wiedzieliśmy, że kogoś tu spotkamy…

Widoczny w padającym z okien świetle mężczyzna chował ręce pod plastikowym poncho, jednak było jasne, że coś w nich trzyma.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Graf Zero»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Graf Zero» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


William Gibson - Lumière virtuelle
William Gibson
William Gibson - Mona Lisa s'éclate
William Gibson
William Gibson - Comte Zéro
William Gibson
William Gibson - Mona Liza Turbo
William Gibson
William Gibson - Neuromancer
William Gibson
William Gibson - Zero history
William Gibson
William Gibson - Neurománc
William Gibson
William Gibson - Count Zero
William Gibson
libcat.ru: книга без обложки
William Gibson
William Gibson - Johnny Mnemonic
William Gibson
Отзывы о книге «Graf Zero»

Обсуждение, отзывы о книге «Graf Zero» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x