William Gibson - Graf Zero

Здесь есть возможность читать онлайн «William Gibson - Graf Zero» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1997, ISBN: 1997, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Киберпанк, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Graf Zero: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Graf Zero»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Gibsonowska wizja przyszłości, nowoczesna i przerażająca prawdopodobna. Od czarnego rynku oprogramowania i zuchwałych kowbojów klawiatury, którzy planują wielkie skoki i rzucają się wgłąb systemów…
Przez snobistyczną kulturę świata sztuki, gdzie prawdziwy geniusz kryje się niczym ścigana zwierzyna… do elitarnego kręgu korporacyjnych technokratów.

Graf Zero — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Graf Zero», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Drzwi windy rozsunęły się i Lucas ruszył, popychając Bobby'ego przed sobą jak dziecko. Wyszli na pokryte kafelkami, ciągnące się w nieskończoność foyer, pełne kiosków, straganów i ludzi przykucniętych obok koców z rozłożonymi towarami.

— Ale to nie powinno cię zatrzymywać — dodał Lucas i delikatnie pchnął Bobby'ego szeroką dłonią, gdy chłopak przystanął przed stosami używanego oprogramowania. — Wyruszasz do Ciągu, mój drogi. I dotrzesz tam w sposób godny grafa.

— To znaczy jak?

— Limuzyną.

Samochód Lucasa okazał się zadziwiającym potworem o długiej, nakrapianej złotem czarnej karoserii obwieszonej lśniącym jak lustro mosiądzem i zestawem barokowych gadżetów, których przeznaczenia Bobby mógł się tylko domyślać. Miał wrażenie, że rozpoznaje talerz anteny, choć przypominał raczej jedno z tych kół na płaskorzeźbach Azteków. Potem byli już w środku, a Lucas pozwolił, by drzwi zamknęły się za nimi z cichym trzaśnięciem. Okna były tak przyciemnione, że zewnętrzny świat wydawał się pogrążony w nocnej ciemności: burzliwa noc, w której tłumy z Projektów załatwiały swoje dzienne sprawy. Wnętrze pojazdu składało się z pojedynczego dużego pomieszczenia wyłożonego jaskrawymi dywanami i poduszkami z jasnej skóry. Bobby nie zauważył żadnych siedzeń. Nie było też kierownicy; deskę rozdzielczą pokrywała miękka skóra, bez jakiegokolwiek instrumentu. Zerknął na Lucasa, który rozluźniał czarny krawat.

— Jak się to prowadzi?

— Usiądź gdzieś. Prowadzi się tak: Ahmed, zabierz nasze tyłki do Nowego Jorku, od wschodniej strony.

Samochód ruszył gładko od krawężnika, a Bobby opadł na kolana na miękki stos dywanów.

— Lunch za trzydzieści minut, chyba że ma pan ochotę zjeść coś wcześniej — zabrzmiał miękki, melodyjny głos, który nie dochodził z żadnego określonego punktu.

Lucas zaśmiał się.

— Naprawdę umieli je robić w Damaszku.

— Gdzie?

— W Damaszku. — Lucas rozpiął marynarkę i usadowił się na poduszkach. — To rolls. Bardzo stary. Ci Arabowie robili dobre wozy, póki jeszcze mieli pieniądze.

— Lucas — odezwał się Bobby, przeżuwając zimnego kurczaka. — Jak to jest, że potrzebujemy półtorej godziny, żeby się dostać do Nowego Jorku? Nie czołgamy się przecież…

— Ponieważ… — Lucas wypił łyk schłodzonego białego wina — tyle właśnie potrzebujemy. Ahmed ma pełne wyposażenie dodatkowe, w tym pierwszej klasy system przeciwpodsłuchowy. Na drodze, w ruchu, gwarantuje niezwykły poziom zabezpieczenia, o wiele wyższy, niż zwykle mam chęć opłacać w Nowym Jorku. Ahmedzie, nie masz uczucia, że ktoś próbuje nas namierzyć, podsłuchać czy coś w tym rodzaju?

— Nie, proszę pana — odparł głos. — Osiem minut temu nasze tablice identyfikacyjne były infraskanowane przez śmigłowiec Sił Taktycznych. Numer śmigłowca MH-kreska-3-kreska-848, pilotowany przez kaprala Roberto…

— Wystarczy — przerwał Lucas. — Doskonale. Ale to nieważne. Widzisz? — zwrócił się do Bobby'ego. — Ahmed więcej wie o tych Taktycznych niż oni o nas.

Wytarł ręce w grubą lnianą serwetkę i z kieszeni marynarki wyjął złotą wykałaczkę.

— Lucas… — zaczął Bobby, gdy ten delikatnie sondował szczeliny między dużymi, kwadratowymi zębami. — Co by się stało, gdybym… powiedzmy… poprosił, żebyś mnie odwiózł na Times Square i tam wysadził?

— Ach… — Lucas opuścił wykałaczkę. — Najbardziej tętniący życiem obszar miasta. O co chodzi, Bobby, jesteś na głodzie?

— No nie, ale byłem ciekawy…

— Ciekawy czego? Chcesz jechać na Times Sąuare?

— Nie, to tylko pierwsze miejsce, jakie mi przyszło do głowy. Byłem ciekawy, czy byś mnie wypuścił.

— Nie — stwierdził Lucas. — I może nie wchodźmy w szczegóły. Ale nie powinieneś uważać się za więźnia. Raczej gościa. Bardzo cennego gościa.

Bobby uśmiechnął się niepewnie.

— Aha. Rozumiem. Coś, co nazywają aresztem ochronnym.

— Zgadza się. — Lucas znowu uruchomił złotą wykałaczkę. — A póki jesteśmy tutaj, bezpiecznie ekranowani przez wiernego Ahmeda, pora nam porozmawiać. Brat Beauvoir opowiedział ci już co nieco o nas, jak sądzę. A co ty sądzisz, Bobby, o tym, o czym mówił?

— No więc… To naprawdę ciekawe, ale chyba nie wszystko rozumiem.

— Czego nie rozumiesz?

— Nie bardzo wiem, o co chodzi z tym voodoo…

Lucas uniósł brwi.

— Właściwie to wasza sprawa, co chcecie kupić… znaczy, w co wierzyć. Prawda? Ale najpierw Beauvoir mówi o robocie, o technice, o jakiej w życiu nie słyszałem, a potem nagle zaczyna o abrakadabrach, duchach, wężach i… i…

— I o czym?

— Koniach — dokończył Bobby przez zaciśnięte gardło.

— Bobby, czy wiesz, co to są metafory?

— Części? Jak kondensatory?

— Nie. Mniejsza więc o metafory. Kiedy Beawoir i ja mówimy o loa i ich wierzchowcach, jak nazywamy tych nielicznych, których loa zechcą dosiadać, powinieneś wiedzieć, że mówimy w dwóch językach jednocześnie. Jeden z nich już znasz. To język techniki… roboty, jak to nazwałeś. Używamy może innych słów, ale mówimy o technice. Może nazywamy Ougou Feray coś, co ty nazwałbyś łodołamaczem. Rozumiesz? Ale równocześnie, tymi samymi słowami, mówimy o innych sprawach. I tych nie rozumiesz. Nie musisz.

Odłożył wykałaczkę. Bobby zaczerpnął powietrza.

— Beauvoir powiedział, że jackie jest wierzchowcem węża. Węża zwanego Danbala. Przetłumaczysz mi to na technikę?

— Oczywiście. Wyobraź sobie Jackie jako dek, Bobby. Dek cyberprzestrzeni, bardzo ładny, z pięknymi łydkami… — Lucas uśmiechnął się, a Bobby zarumienił. — Wyobraź sobie Danbalę, którego niektórzy nazywają wężem, jako program. Powiedzmy: jako lodołamacz. Danbala wtyka się w dek Jackie. Jackie tnie lód. To wszystko.

— No dobra. — Bobby'emu zaczynało się to klarować. — A czym jest matryca? Jeśli ona jest dekiem, a Danbala programem, to czym jest cyberprzestrzeń?

— Światem — wyjaśnił Lucas.

— Stąd lepiej pójdziemy pieszo — stwierdził Lucas.

Rolls zahamował bezgłośnie i jedwabiście gładko. Lucas wstał, zapinając marynarkę.

— Ahmed zwraca uwagę — dodał.

Chwycił laskę. Drzwi brzęknęły cicho, zwalniając zamek.

Bobby wysiadł za nim, prosto w charakterystyczny zapach Ciągu, bogaty amalgamat stęchłych wyziewów metra, starożytnej sadzy i rakotwórczego aromatu świeżych plastików, a wszystko podszyte węglowodorowym posmakiem bezprawnych paliw kopalnych. Wysoko w górze, w odbitym świetle lamp łukowych, dwie trzecie różowego wieczornego nieba przesłaniała nie dokończona kopuła Fullera; jej ostra krawędź była niczym złamany, szary plaster miodu. Układanka kopuł Ciągu generowała własne, przez nikogo nie planowane mikroklimaty; były obszary kilku przecznic, gdzie z poczerniałych od sadzy geodezyjnych kopuł bez przerwy opadała mżawka kondensacji; były fragmenty wielkiej kopuły słynne z nieustannych wyładowań elektrostatycznych — tej szczególnej, miejskiej odmiany błyskawic. Dmuchał silny wiatr, ciepły i niosący tumany pyłu, mający pewnie jakiś związek ze zmianami ciśnienia w systemie metra obejmującym całą długość Ciągu.

— Pamiętaj, co ci mówiłem — odezwał się Lucas, mrużąc oczy przed pyłem. — Ten człowiek jest czymś więcej niż się wydaje. A nawet gdyby był jedynie tym, kim się wydaje, i tak winien mu jesteś szacunek. Jeśli chcesz zostać kowbojem, to za chwilę poznasz legendę tego fachu.

— Dobra… — Odskoczył, by wyminąć poszarzałą wstęgę wydruku, która próbowała owinąć mu się wokół kostek. — To ten, od którego ty i Beauvoir kupiliście…

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Graf Zero»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Graf Zero» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


William Gibson - Lumière virtuelle
William Gibson
William Gibson - Mona Lisa s'éclate
William Gibson
William Gibson - Comte Zéro
William Gibson
William Gibson - Mona Liza Turbo
William Gibson
William Gibson - Neuromancer
William Gibson
William Gibson - Zero history
William Gibson
William Gibson - Neurománc
William Gibson
William Gibson - Count Zero
William Gibson
libcat.ru: книга без обложки
William Gibson
William Gibson - Johnny Mnemonic
William Gibson
Отзывы о книге «Graf Zero»

Обсуждение, отзывы о книге «Graf Zero» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x