Robert Silverberg - Lord Prestimion
Здесь есть возможность читать онлайн «Robert Silverberg - Lord Prestimion» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Stawiguda, Год выпуска: 2010, ISBN: 2010, Издательство: Solaris, Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Lord Prestimion
- Автор:
- Издательство:Solaris
- Жанр:
- Год:2010
- Город:Stawiguda
- ISBN:978-83-7590-021-7
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Lord Prestimion: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Lord Prestimion»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Lord Prestimion — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Lord Prestimion», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
— Wiem, że go kochałeś. Żałuję, że przynoszę takie nowiny.
— Sam o nie prosiłem.
Skinęła głową.
— Wydaje mi się, że problemów jest więcej. Wyczułam ich ślad, kiedy wysłałam mój umysł w podróż. Pozwól, że znów spojrzę.
Po raz trzeci zapadła w trans. Prestimion opróżnił kielich i czekał. Tym razem, gdy powróciła, nie zadawał jej niecierpliwych pytań.
— Tak — odezwała się w końcu. — Tak mi się wydawało. Prestimionie, u wybrzeży Zimroelu zebrała się wielka flota. Właściwie armada. Mnóstwo statków, może i ponad sto, czeka na morzu w pobliżu Piliplok na rozkaz wypłynięcia od Dantiryi Sambaila.
— Więc o to chodzi! Przez cały ten czas po cichu zbierał armię do inwazji, a teraz są gotowi! Ale jakie to dziwne, matko, że zebrały się niezauważone, że nikt o tym nie doniósł…
— Wykryłam je z największym trudem. Poruszają się pod osłoną wiecznej nocy, nawet za dnia.
— Oczywiście! Znowu chmura niewiedzy! Pod którą skrył się przed nami nie tylko prokurator, ale i cała flota! — Prestimion wstał. Ku własnemu zdziwieniu poczuł, że ogarnia go jakiś spokój. Większość nowin była zła, ale przynajmniej usłyszał już wszystko, co najgorsze.
— Niech tak będzie — oznajmił głośno. — Wiemy w każdym razie, z jakim wrogiem się mierzymy. Musimy walczyć, prawda, matko?
— Robi się ciemno — powiedział Navigorn. — Może rozbijemy tu obóz?
— Czemu nie? — zgodził się z nim Septach Melayn. — To miejsce jest równie złe jak każde inne.
I gorsze niż niektóre, pomyślał. Szkoda, że nie było z nimi młodego Dekkereta. Jeśli wciąż miał ochotę na pokutę i karę, która pognała go w podróż do Suvraelu, ta dżungla wydałaby mu się idealna do samobiczowania. Na świecie musiało być niewiele regionów mniej gościnnych niż południowy Stoienzar.
W drodze na zachód przez półwysep widzieli nieskończoną procesję ohydy. Drzewa, które kiełkowały, wyrastały i umierały w ciągu jednego dnia — wyrastały z ziemi o świcie, w południe miały wysokość trzydziestu stóp, wypuszczały brzydkie, czarne kwiaty, które rozsiewały gryzący, szkodliwy opar i w ciągu godziny przemieniały się w napuchnięte, dojrzałe, śmiercionośne owoce, a wreszcie umierały od własnej trucizny o zmierzchu. Fioletowe kraby, wielkie jak domy, z łoskotem wypadały ze swoich kryjówek pod samym nosem wędrowców, klekocząc morderczymi szczypcami, ostrymi jak szable. Czarne ślimaki, które wypluwały czerwony kwas prosto na kostki podróżnych. I wszędzie przeklęte, wredne palmy piłowe, ohydne manganozy, radośnie machające swoimi straszliwymi liśćmi na każdego, kto ośmielił się do nich zbliżyć.
A teraz obozowisko Navigorna: szeroka, pylista, szara plaża pokryta ostrym żwirem przy suchej, żwirowej rzece. Doskonale, pomyślał Septach Melayn. Rzeka bez wody, dająca oku tylko jałową łachę małych, pokruszonych kamyków. Gdzieś pod spodem musi być woda, bo jeśli stało się i patrzyło w koryto dość długo, widać było, że kamyki poruszają się powoli i nieustannie, jakby wzdłuż biegu rzeki wlókł je podziemny strumień. Dla zabicia czasu, pomyślał, można by tu stać i łowić drogie kamienie, starać się wypatrzeć szmaragdy czy rubiny czy cokolwiek innego, niesione jak małe rybki wśród tych nieciekawych, powolnie poruszających się śmieci. Podejrzewał jednak, że trzeba by czekać pięćdziesiąt lat, zanim znalazłoby się coś ciekawego. Albo wieczność.
Gialaurys wysiadł z latacza i podszedł do niego.
— Czy zamierzamy rozbić tu obóz?
— A widziałeś jakieś lepsze miejsce?
— Tu nie ma wody.
— Ale nie ma też manganoz i bagiennych krabów — zauważył Navigorn. — Mógłbym odpocząć od nich przez jedną noc. A rano możemy udać się prosto do obozu prokuratora.
Gialaurys zaśmiał się chrapliwie i splunął.
— Nie. Tym razem naprawdę go znajdziemy. Mam przeczucie, że tak właśnie będzie.
— Tak. — Septach Melayn zgodził się z przyjacielem. — Oczywiście, że tak.
Odszedł od nich, usiadł przy brzegu rzeki, na głazie w kształcie siodła. Pokryte łuską, wielonogie stworzenia wielkości jego pięści szukały pożywienia w górnej warstwie żwiru, wkopywały się niżej, żeby wyłapać małe zwierzątka, które tam się kryły. Jakieś robaki, pomyślał, albo skorupiaki, albo oddychające powietrzem ryby tej suchej rzeki. Ryby z nogami pasowałyby do rzeki bez wody. Jedna z nich gramoliła się po żwirze i patrzyła na niego pół tuzinem jasnych, paciorkowatych oczu, jakby rozważała podbiegnięcie do jego kostki i skosztowanie jej. W Stoienzar wszystko próbowało gryźć, nawet rośliny. Septach Melayn rzucił w stwora kamieniem, nie próbując trafić, i zwierzak zniknął mu z oczu.
Obfitość nieprzyjaznej flory i fauny sprawiała, że przechodził tu bardzo ciężką próbę. Jego towarzysze musieli naprawdę cierpieć. Niezmiennie wroga przyroda tego półwyspu była tak przesadzona, że niemal zabawna, ale tylko przez jakiś czas można było znajdować rozrywkę w wyzwaniach rzucanych przez ziemię, która w każdej chwili dostarczała nowych niewygód i niebezpieczeństw. Cała ta przygoda zaczynała ich coraz bardziej męczyć. Wszystkim zdawało się już, że całe życie ścigają Dantiryę Sambaila, najpierw na wschodzie, potem w Ketheronie, Arvyandzie i Sippulgarze, a teraz ta niekończąca się wędrówka przez Stoienzar.
Właściwie jak długo tu już byli? Tygodnie? Miesiące? Jeden dzień zlewał się z drugim. Wydawało się, że wkroczyli w tę potworną okolicę wieki temu.
Już trzy razy zwiadowcy ruszali naprzód i wracali z informacją, że znaleźli obóz prokuratora. Żywe, ruchliwe miejsce, setki ludzi, namiotów, lataczy i wierzchowców, stosy zapasów — ale wszystko znikało jak widmo wieczorem, gdy armia przemieszczała się i była gotowa do ataku. Czy zwiadowcy znajdowali tylko iluzje? A może to brak obozu był iluzją?
Nieważne jak było, Septach Melayn wiedział, że musi tu działać jakaś magia. Abrakadabra magów, wpływająca na umysły, jakieś diabelskie zaklęcie. Dantirya Sambail bawił się nimi. A tymczasem niewątpliwie szykował wszystko do z dawna planowanego uderzenia, którym pragnął zemścić się na Prestimionie za to, że na tak wiele sposobów zdławił jego głód władzy.
Kolejny łuskowaty stwór z rzeki gapił się na niego z odległości może tuzina stóp. Stał na wpół wyprostowany, mnóstwem nóżek rysując w powietrzu skomplikowane wzory.
— Czy jesteś jednym ze szpiegów prokuratora? — zapytał go Septach Melayn. — Powiedz mu, że Septach Melayn przysyła podarek!
Znów rzucił kamieniem, tym razem dobrze celując. Ale jakimś cudem to małe zwierzę uniknęło pocisku, zręcznie przesuwając się w bok o zaledwie kilka cali. Dalej na niego patrzyło, jakby prowokując do kolejnej próby.
— Nieźle — pochwalił je. — Niewielu potrafi uniknąć ciosów Septacha Melayna!
Zostawił stworzenie w spokoju. Poczuł nagłą senność, choć był dopiero zmierzch. Przez moment z nią walczył, obawiając się, że rzeczne istoty oblezą go we śnie, ale potem rozpoznał znaki zbliżającego się przesłania od Pani i pozwolił sobie zapaść w sen.
W kilka zaledwie chwil wszedł we właściwy trans tam, na brzegu żwirowej rzeki. Nie był już w Stoienzar, lecz na zielonej i pokrytej liśćmi polanie wspaniałego parku Lorda Havilbove na stokach Góry Zamkowej, a Pani Wyspy Snu była z nim, matka Prestimiona, piękna lady Therissa. Mówiła mu, by niczego się nie bał, ruszał naprzód i odważnie uderzał.
Odpowiedział:
— Strach nie jest problemem, pani. Ale jak mogę uderzyć na coś, czego nie widzę?
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Lord Prestimion»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Lord Prestimion» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Lord Prestimion» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.