Robert Silverberg - Zamek Lorda Valentine'a

Здесь есть возможность читать онлайн «Robert Silverberg - Zamek Lorda Valentine'a» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Stawiguda, Год выпуска: 2008, ISBN: 2008, Издательство: Solaris, Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Zamek Lorda Valentine'a: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Zamek Lorda Valentine'a»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Pierwszy tom jednego z nasłynniejszych cykli fantasy/science fiction.
Majipoor to olbrzymia planeta, zamieszkana przez wiele ras napływowych, wśród których ludzie są rasą dominującą. Na Majipoor żyją też tubylcy, dziwna i wyobcowana rasa zmiennokształtnych, których wszyscy się boją.
Z racji braku surowców cywilizacja na planecie jest raczej słabo rozwinięta, ale nie brak i zaawansowanych technologii.
Bohaterem jest wędrowiec, zatrudniony jako żongler w objazdowej trupie. Ale sny, które na Majipoor mają niezwykłą moc, ujawniają, że jest on w rzeczywistości Lordem Valentine, władcą planety, w podły sposób pozbawionym władzy.
Wraz z Valentinem przemierzamy kontynenty Majipooru w kierunku ośrodka władzy, jakim jest Zamek.

Zamek Lorda Valentine'a — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Zamek Lorda Valentine'a», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Robert Silverberg

Zamek Lorda Valentine'a

Podziękowania

Za pomoc przy opisach techniki żonglowania mam dług wdzięczności wobec Catherine Crowell z San Francisco i tych niezwykłych artystów Flying Karamazov Brothers, którzy być może do tej chwili nie wiedzą jak wielką okazali mi pomoc. Jednakże, użyte w tej książce pojęcia z zakresu teorii i praktyki żonglowania, szczególnie te dotyczące umiejętności czterorękich żonglerów, pochodzą głównie ode mnie, i ani pani Crowell, ani Karamazovowie nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za jakiekolwiek niewiarygodne czy nieprawdopodobne historie opisane na tych stronach. Nieocenioną pomoc przy innych problemach w trakcie pisania książki okazała mi Marta Randall. Wkładem pani Randall są między innymi teksty kilku 7 umieszczonych tu pieśni. Za krytyczne uwagi do rękopisu w jego trudnych, początkowych stadiach jestem wdzięczny Barbarze Silverberg i Susan L. Houfek, jestem również winny podziękowanie Tedowi Chichak ze Scott Meredith Literary Agency za jego wsparcie, zachętę i profesjonalną wnikliwość.

Robert Silverberg

Zamek Lorda Valentinea - фото 1 KSIĘGA KRÓLA SNÓW Rozdzia - фото 2 KSIĘGA KRÓLA SNÓW Rozdział 1 I wtedy po całodziennym marszu przez złociste - фото 3 KSIĘGA KRÓLA SNÓW Rozdział 1 I wtedy po całodziennym marszu przez złociste - фото 4 KSIĘGA KRÓLA SNÓW Rozdział 1 I wtedy po całodziennym marszu przez złociste - фото 5

KSIĘGA KRÓLA SNÓW

Rozdział 1

I wtedy, po całodziennym marszu przez złociste opary wilgotnego ciepła, oblepiającego ciało niczym delikatne runo, Valentine znalazł się na odkrytej skalistej grani. Tam w dole leżała stolica prowincji, Pidruid, największe miasto, do jakiego dotarł od… od… od kiedy? No, w każdym razie największe w czasie całej wędrówki.

Przysiadł na krawędzi białej kruchej skały i grzebiąc butem w zwietrzałym kamieniu patrzył w dół. Zdawało mu się, że wciąż ciążą mu na powiekach resztki długiego snu. Zamrugał. Do zmierzchu letniego dnia było jeszcze bardzo daleko, chociaż słońce przeszło już na zachodnią stronę Pidruid i wisiało teraz nad Morzem Wielkim. Odpocznę chwileczkę, pomyślał, a potem zejdę na dół i poszukam noclegu.

I kiedy tak odpoczywał, usłyszał stukot toczących się z góry kamyków. Niespiesznie spojrzał za siebie. Drogą, którą przed chwilą przyszedł, jechał konno młody pastuch, chłopiec o słomianych włosach i piegowatej twarzy. Za nim podążało piętnaście, może dwadzieścia purpurowoskórych wierzchowców, spasionych i lśniących, niewątpliwie dobrze doglądanych. Wierzchowiec chłopca był starszy i chudszy od tamtych, sprawiał za to wrażenie roztropnego, nawykłego do trudów stworzenia.

— Hej! — zawołał chłopiec. — Dokąd podążasz?

— Do Pidruid. A ty?

— Ja też. Jadę sprzedać konie na targu. Pić się chce człowiekowi przy takiej robocie. Masz może wino?

— Trochę — odrzekł Valentine. Stuknął palcem w butelkę uwiązaną na biodrze, w miejscu, w którym bardziej krewcy mężczyźni niosą broń. — Dobre czerwone wino z głębi kraju. Szkoda tylko, że się kończy.

— Daj mi łyk, to zabiorę cię do miasta.

— Zgoda — powiedział Valentine.

Podniósł się i wyciągnął butelkę w stronę chłopca, który tymczasem zsiadł z konia i zbliżał się do niego. Pastuch nie miał więcej niż czternaście, piętnaście lat i choć był muskularny, z dobrze rozwiniętą klatką piersiową, Valentine'owi sięgał zaledwie do łokcia. A przecież Valentine, silny, barczysty mężczyzna o dużych zręcznych rękach, był wzrostu zaledwie nieco powyżej średniego.

Chłopiec potrząsnął butelką, powąchał ze znawstwem wino i skinąwszy głową na znak aprobaty pociągnął duży łyk. Westchnął z ulgą.

— Przez całą drogę z Falkynkip nałykałem się niemało kurzu. I ten parny upał — można się udusić! Jeszcze godzina o suchym gardle, a zupełnie bym się wykończył. — Zwrócił butelkę Valentine'owi. — Mieszkasz tutaj?

Valentine zmarszczył brwi. — Nie.

— Idziesz na festyn? — Jaki festyn?

— To ty nic nie wiesz?

Valentine potrząsnął przecząco głową. Czuł, że chłopiec przewierca go bystrym, kpiącym wzrokiem. Zmieszał się.

— Podróżowałem — powiedział wymijająco. — Nie śledziłem nowinek. To w Pidruid będzie festyn?

— Tak, w tym tygodniu — odrzekł chłopiec. — Zacznie się w Dniu Gwiazdy. Będzie wielka parada, cyrk, prawdziwie królewska uroczystość. Spójrz na dół! Nie widzisz, że o n właśnie wkracza do miasta?

Valentine podążył wzrokiem za wyciągniętą ręką chłopca i mrużąc oczy wpatrywał się w południowe obrzeża Pidruid, ale zobaczył tylko ciasno spiętrzone zielone dachy domów i gmatwaninę starych wąskich uliczek. Potrząsnął głową raz jeszcze.

— Tam! — powiedział chłopiec niecierpliwie. — Obok portu. Widzisz okręty? Pięć potężnych okrętów, z powiewającymi na dziobach jego banderami? Trochę dalej widać orszak, popatrz, właśnie mija Smoczą Bramę i wkracza na Czarny Gościniec. A ten rydwan pod Łukiem Marzeń, to chyba jego. Naprawdę nie widzisz? Czy coś jest nie tak z twoimi oczami?

— Nie znam miasta — odparł łagodnie Valentine. — Ale oczywiście widzę i port, i pięć okrętów.

— Świetnie. No to popatrz trochę dalej, w głąb lądu. Widzisz kamienną bramę? A przebiegający pod nią szeroki gościniec? A tamten łuk powitalny?

— Tak, teraz widzę.

— A jego proporzec na rydwanie?

— Czyj proporzec? Wybacz, nie bardzo wiem, o co chodzi, ale…

— Czyj, czyj! Proporzec Lorda Valentine'a! Rydwan Lorda Valentine'a! Straż przyboczna Lorda Valentine'a, maszerująca ulicami Pidruid! To nic nie wiesz o przyjeździe Koronala?

— Nie, nie wiem.

— A festyn? Z jakiego powodu urządzano by festyn o tej porze, jeśli nie na jego cześć?

Valentine uśmiechnął się.

— Podróżowałem. Jak widać, ominęły mnie najnowsze wieści. Chcesz jeszcze wina?

— Niewiele ci zostało — powiedział chłopiec.

— Bierz. Wypij do końca. Kupię sobie w Pidruid.

Podał chłopcu butelkę i znów powędrował spojrzeniem w dół zbocza, poprzez drewniane przedmieścia, poprzez rojowisko śródmiejskich domów i dalej, ku zabudowaniom portu, ku wielkim okrętom, banderom, maszerującym wojownikom, rydwanowi. Musiała to być podniosła chwila w dziejach Pidruid, ponieważ władza Koronala zaczynała się gdzieś hen daleko, na Górze Zamkowej, na drugim końcu Majipooru i obejmowała tak rozległe przestrzenie, zarówno władca, jak i świat, którym rządził, zdawały się boskie, bardziej legendarne niż rzeczywiste. Koronal Majipooru nieczęsto zjawiał się na zachodnim kontynencie. Dziwne, ale Valentine wcale nie był poruszony obecnością tam w dole swojego znamienitego imiennika. On to on, a ja to ja, pomyślał. On tej nocy będzie spał w jednym ze wspaniałych pałaców władców Pidruid, a ja na jakiejś stercie siana. Polem odbędzie się wielki festyn. Ale co to mnie obchodzi? Poczuł się jednak nieco winny, iż nie podzielał podniecenia chłopca. Chyba był niezbyt uprzejmy.

— Wybacz mi — rzekł. — Tak mało wiem o tym, co działo się na świecie przez ostatnie miesiące. Dlaczego Koronal tu przybywa?

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Zamek Lorda Valentine'a»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Zamek Lorda Valentine'a» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Robert Silverberg - Lord Prestimion
Robert Silverberg
Robert Silverberg - He aquí el camino
Robert Silverberg
Robert Silverberg - Rządy terroru
Robert Silverberg
Robert Silverberg - Poznając smoka
Robert Silverberg
Robert Silverberg - Lord of Darkness
Robert Silverberg
Robert Silverberg - Valentine Pontifex
Robert Silverberg
Robert Silverberg - Valentine Pontífice
Robert Silverberg
Robert Silverberg - Lord Valentine's Castle
Robert Silverberg
Отзывы о книге «Zamek Lorda Valentine'a»

Обсуждение, отзывы о книге «Zamek Lorda Valentine'a» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x