Coś zmieniło się w jego twarzy. Juta zauważyła to od razu i w jednej chwili przestała płakać. Nowy strach, niepodobny do poprzednich, pełznący i paraliżujący strach, pojawił się nagle, nie wiadomo dlaczego i w kilka chwil całkowicie zawładnął księżniczką. Arman zwrócił na nią oczy — i w jego ludzkich rysach zobaczyła i kościany grzebień, i zakrzywione, wyszczerzone zęby, i blask płomienia spod ciężkich łuków brwi. Smok.
— Juto — powiedział Arman. Głos jego, zazwyczaj ochrypnięty, teraz zabrzmiał jak zgrzyt. — Juto.
Księżniczka nie mogła przemówić ani słowa. Arman wstał.
Teraz? Po prostu teraz?
— Idziemy — powiedział, a słowa jego przecięły powietrze niczym ostrze siekiery.
Podniosła się, pokorna, zmartwiała pod jego spojrzeniem. Tak patrzył ojciec jego i dziad jego, i dwieście pokoleń…
Ale wzrok jego zmętniał.
Przed nim stała dziewczyna, żałosna i bezradna. Twarz jej nagle zasnuła się mgłą, mimo to on wyraźnie, wyraźniej niż to było możliwe, zobaczył jej rzęsy, zlepione od łez w urocze stożki.
Przekleństwo.
Juta zachwiała się, zakołysała, rozpadła się w natłoku chaotycznych obrazów i po tłustym, śliskim zboczu, potoczyły się nieforemne grudki.
Ostro, nieznośnie zapachniało kwiatami; grudki toczyły się i toczyły, wielkie, maleńkie, pulsujące; każda zostawiała w rzadkim błocie na zboczu nierówną dróżkę i dróżki te przecinały się, schodziły się i rozchodziły, i Arman nie mógł już na to patrzeć.
Obiema rękami trzymając się za gardło, usiadł na kamiennej podłodze, Juta, oprzytomniawszy stała nad nim — zmieszana, zlękniona, drżąca.
Dwieście pierwszy potomek nigdy nie będzie w stanie wypełnić woli przeznaczenia. Ród zakończył się haniebnie, wydawszy na świat niewątpliwie godnego pogardy wyrodka.
Рождается месяц — изогнутый коготь
Первого в мире дракона.
Ночь ненасытна. Небо бездонно. [8] Rodzi się księżyc — zakrzywiony pazur, Pierwszego w świecie smoka. Noc nienasycona. Niebo bezdenne.
Арм-Анн
Nadchodził sztorm.
Cały dzień morze uderzało wściekle o skały, a pod wieczór zrobiło się cicho i duszno i nawet na szczycie wieży nie odczuwało się najmniejszego powiewu. Cisza była groźna, wręcz wymowna.
Arman szalał.
Blady, prawie siny, zmizerniały, przepełniony zjadliwą ironią, siedział w fotelu przed kominkiem, położywszy nogi w trzewikach na zawalony butelkami stół, sączył wino i głośno rozmawiał sam ze sobą. Jucie, która przyczaiła się za drzwiami, robiło się raz gorąco a raz zimno.
— I zjawił się na świecie dwieście pierwszy potomek! — Rzekł Arman, wstrzymując dziki śmiech. — I pozostał wśród żywych… I nie zachłysnął się winem, otóż to… — Podniósł butelkę do ust i pociągnął wielki łyk — i nie wpadł do morza… I nie zginął przypadkiem, jak to bywa z wy… Wyrodkami… I rozkwitał… Rozkwitał w rzemiośle, i to jeszcze w jakim! Ogarnęło go… Wypełnił się… Umiłował… Błękitny kapelusik. Kapelusik, tak! Zamierzał sam siebie przechytrzyć… Przybędzie, niby, dureń… Głupek, tak… I wyzwoli potomka od… Od… O przekle-eństwo!
Wykrzywiwszy twarz, Arman zatłukł pięściami po stole. Juta, podglądając przez szczelinę w drzwiach, drżała, już od godziny nie odważyła się odejść. Wszystko już dawno stało się dla niej zrozumiałe. Historia porwania Juty, odarta z niedomówień i przyozdobień, okazała się idiotyczną pomyłką.
— On przechytrzył siebie! — Wrzeszczał Arman ze złością. — Ale losu… Nie oszukasz, ty… Dwieście pierwszy potomku!
Rozpacz Armana przerażała Jutę, coś w środku ściskało ją boleśnie, jakby przeczuwając zło. Księżniczka dosyć szybko domyśliła się, że nieszczęście Armana powiązane jest z niejakim „rzemiosłem”, ale co to oznacza, przecież smoki nie zajmują się rzemiosłem?
Juta przypomniała sobie to straszne spojrzenie, co tak ją przelękło przed tym, jak Armanowi przytrafił się ten dziwny atak. Z jakiegoś powodu zaczęło jej się zdawać, że „rzemiosło” i to spojrzenie w tajemniczy sposób są ze sobą powiązane, i po jej plecach przebiegały wstrętne mrówki.
Słowo „rzemiosło” trafiało się w klinowych tekstach, które ozdabiały podziemia. Co ono oznaczało? Jak jest powiązane z jej, Juty, losem?
— Potomku Sam-Ara! — Wykrzykiwał Arman, zachłystując się winem. — Czemu nie zdechłeś będąc niemowlęciem? Czemu dożyłeś do tego dnia i do tego kapelusika, i do tej księżniczki?
Juta gryzła palce.
— Myślałeś… — Armanowy głos osłabł — myślałeś schować się za plecami durnego wyzwoliciela z mieczem… Uciec od obowiązku… Od czci… Od sławy… Myślałeś wykpić się, wyrzutku…
Na chwilę ucichł, zakrywszy twarz dłońmi. Juta ostrożnie przestąpiła z nogi na nogę. Jakby wyczuwając jej obecność, Arman odwrócił się w stronę drzwi. W żółtawym świetle nadchodzącej burzy, Juta zobaczyła jego oblicze.
To było oblicze człowieka naznaczonego głębokim cierpieniem.
Juta rozczuliła się. A rozczuliwszy się, straciła czujność, zanadto naparła na drzwi — te skrzypnęły i otworzyły się. Księżniczka nie zdążyła odskoczyć.
— A-a — burknął Arman, ani trochę się nie dziwiąc. — Oto ona, ofiara.
Spróbował wstać. Cofając się, wyciągnęła przed siebie ręce, jakby broniąc się i wymamrotała:
— Arm-Ann…
Wyszczerzył się:
— Jak, jak? Co powiedziałaś, księżniczko?
I zanim Juta zdążyła odpowiedzieć, dmuchnął na nią. Nawet nie dmuchnął — chuchnął, tak smoki zioną ogniem.
Arman zapomniał, że przebywa w ludzkiej postaci. A może, od wina i przeżyć, obydwie jego postacie całkiem zlały się w jego świadomości.
Jakkolwiek by było, ale Arman chuchnął. Do granic wystraszona Juta rzuciła się do ucieczki. Smok, plącząc się, potykając i trzymając ścian, ruszył w dal.
Był pijany, jak nigdy.
Za trzecim razem przeistoczył się w smoka i poczłapał przez tunel. I ledwie dostawszy się do wyjścia, podniósł się na skrzydłach.
Wieczór był płonący, krwawoczerwony, absolutnie bezwietrzny. Morze głucho szumiało; Armana zarzuciło w bok, musnął skrzydłem wodę i ledwo nie wpadł w falę, jednak w ostatniej chwili wyrównał lot, chociaż z niemałym wysiłkiem.
Szybko zmierzchało. Drętwiały mu skrzydła, w głowie szumiało od wypitego wina, nijak nie mógł podnieść się wyżej — ciągnął go w dół ociężały brzuch. Morze, któremu wypadało być w dole, rwało się to stać dęba, to przetaczać się na bok. Zamek raz po raz lazł mu przed oczy, chociaż Arman wciąż odwracał się do niego ogonem.
Jestem trzeźwy — ciężko przetaczało się w jego zamroczonej głowie. Jestem całkowicie zdolny… Przekleństwo!
Znowu zaczerpnął wody na skrzydło i rozzłościł się, i ta złość pomogła mu się opanować. Znieważając siebie i cały świat, rzucił się daleko od brzegu i od zamku, gnany nienawiścią i rozpaczą.
Bezwietrznie. Niebo jednak zaciągnęło się; od horyzontu pełzły ciemne, bardziej podobne do zwałów czarnoziemu, bezkształtne gromady napęczniałych wodą burzowych chmur. Armana mdliło. Chaotycznie machając naraz osłabionymi skrzydłami, leciał i leciał, jakby starając się uciec od siebie.
Stojące nad morzem powietrze zadrżało. Potem zadrżało jeszcze i od razu, bez uprzedzenia, nadleciał lodowaty wicher. Zapadła ciemność, tylko kraj nieba raptem jaskrawo rozbłysnął, aby w tej samej chwili zgasnąć.
Читать дальше