Sithas posłusznie pokłonił się ojcu.
— To trudny czas dla naszego ludu — powiedział donośnie. Toczące się w dole spory ustały i książę kontynuował ściszonym głosem: — Sądząc po ostatnich wydarzeniach, oczywiste jest, że ludzie, prawdopodobnie wspierani przez cesarza Ergothu, starają się przejąć nasze lasy i równiny, nie poprzez otwarty podbój, lecz podstępem wysiedlając naszych chłopów i handlarzy. Ich narzędziem jest strach, który jak do tej pory sprawdza się lepiej, niż mogli to sobie wyobrazić. Mówię wam to jako pierwszym i proszę, abyście pamiętali, kto jest odpowiedzialny za sytuacje, w której się teraz znajdujemy.
Sithel skinął głową z wyraźną aprobatą, na co Sithas również odpowiedział skinieniem, po czym ciągnął dalej.
— Uchodźcy przybywają do Silvanostu, licząc na naszą ochronę i nie możemy zawieść ich oczekiwań. To nasz obowiązek. Chronimy również tych, którzy nie pochodzą z naszej krwi, ponieważ przyszli tu na kolanach, tak jak poddani winni przychodzić do swego pana. Prawą i właściwą rzeczą jest, abyśmy chronili ich przed złem. Nie dlatego jednak, że bogowie uczą nas łaski miłosierdzia, ale dlatego, że chodzi tu o ludzi, którzy sadzą nasze uprawy, sprzedają nasze dobra, płacą podatki i lenno.
Przez zgromadzenie przetoczył się głęboki pomruk.
Spokój Sithasa i jego racjonalny ton — doskonalony w czasie długich debat z kapłanami Matheri — ostudziły wcześniejszy gniew. Oburzeni kapłani uspokoili się, a na twarzy Miritelisiny pojawił się subtelny uśmiech.
Sithas wsparł dłonie na biodrach i spojrzał na zgromadzonych z surową determinacją.
— Nie popełnijcie jednak błędu! Ochrona naszej rasy jest rzeczą najwyższej wagi i nie mam tu na myśli jedynie czystości krwi, ale także czystość tradycji, zwyczajów i praw. Z tego powodu proszę Mówcę, aby przeniósł obóz uchodźców na zachodni brzeg Thon-Thalasu, wyłącznie ze względu na obecność ludzi i półludzi. Proponuję, aby wszyscy, w których żyłach nie płynie czysta, silvanestyjska krew, zostali tam przeniesieni z dotychczasowej wioski.
Po tych słowach wieża przez chwilę pogrążyła się w absolutnej ciszy, w czasie której zgromadzenie brało pod rozwagę pomysł księcia. Następnie rozbrzmiała okrzykami.
— Mądrze powiedziane! Dobrze powiedziane!
— Co z mężami i żonami, w żyłach których płynie czysta krew Silvanesti? — zażądała wyjaśnień Miritelisina.
— Oczywiście będą mogli dołączyć do swych rodzin — odparł spokojnie Sithas.
— Powinno kazać się im odejść — upierał się Damroth, kapłan Kiri-Jolitha. — Są zniewagą dla naszego dziedzictwa.
Sithel zastukał swym masywnym sygnetem w poręcz tronu i podczas gdy dźwięk odbijał się echem od kamiennych ścian, w wieży zapanowała absolutna cisza.
— Mój syn przynosi mi zaszczyt — rzekł Mówca. — Niech wypełni się każde wypowiedziane przez niego słowo. — Kapłanka Quenesti Pah otworzyła usta, by zaprotestować, jednak Sithel ostrzegawczo, po raz kolejny uderzył w poręcz. — Ci spośród Silvanesti, którzy wybrali na swych małżonków ludzi, pójdą razem z nimi. Oni wybrali już swą drogę, teraz więc muszą nią podążać. Niech tak się stanie.
Po tych słowach Mówca wstał, dając pozostałym do zrozumienia, że audiencja dobiegła końca. Zgromadzeni jak jeden mąż zgięli się w pokłonie, po czym jeden po drugim zaczęli opuszczać salę. Kilka minut później w Wieży Gwiazd pozostali jedynie Sithel i Sithas.
— Ta Miritelisina — odezwał się cierpko Sithel — kobieta niezwykłej woli.
— Jest zbyt sentymentalna — odparł Sithas, stając u boku ojca. — Nic zauważyłem, aby zaproponowała, że przyjmie mieszańców we własnej świątyni.
— Nie, ale słyszałem, że przeznaczyła jedną trzecią świątynnego skarbu na namioty i opał. — Mówca potarł dłonią brew i westchnął przeciągle. — Czy myślisz, że dojdzie do wojny? Nie ma wszak żadnego dowodu, że ataki te są dziełem Ergothu. Sithas nachmurzył się.
— To nie są pospolici bandyci. Oni nie zrezygnowaliby ze złota na rzecz niszczenia drzew owocowych. Rozumiem zatem, że nowy cesarz Ullves X jest ambitnym, młodym intrygantem. Możliwe, że jeśli zwrócimy się bezpośrednio do niego, powstrzyma bandytów i zwróci wolność naszym zachodnim ziemiom. Sithel wyglądał na niezdecydowanego.
— Ciężko układać się z ludźmi. Są bardziej przebiegli od kenderów, a ich pazerność może wprawić w zdumienie nawet goblina. Z drugiej strony wiedzą jednak, co to honor, lojalność i odwaga. Byłoby łatwiej, gdyby wszyscy ludzie byli albo okrutni, albo szlachetni, jednak prawda jest taka, ze są oni... trudni. — Podnosząc się z tronu, dodał jeszcze: — Mimo to negocjacje są tańsze od wojny. Przygotuj list do cesarza Ergothu. Poproś, aby wysiał do nas swego emisariusza w celu zażegnania konfliktu na równinach. Wyślij również podobny list do króla Thorbardinu. On także ma w tym swój udział.
— Zajmę się tym niezwłocznie — odparł Sithas, składając Mówcy głęboki pokłon.
Dyplomatyczne listy do zagranicznych władców zwykle pisane były przez zawodowych skrybów, jednak tym razem Sithas zasiadł w swej komnacie i przy onyksowym stok zabrał się do pisania osobiście. Zanurzywszy delikatny rylec w kałamarzu z czarnym atramentem, napisał powitanie.
Do Jego Najznakomitszej i Szlachetnie Urodzonej Wysokości, Ullvesa X, Cesarza, Księcia Daltigoth, Wielkiej Księcia Colem, etc., etc
Książę potrząsnął głową. Ludzie uwielbiali tytuły, które bez końca ciągnęły się za ich imionami.
Od Sithela, Mówcy Gwiazd Syna Silvanosa. Bądź pozdrowiony Królewski Bracie...
Nagle do komnaty wpadła Hermathya. Jej ogniste włosy były w nieładzie, a długi płaszcz przekrzywiony. Nieoczekiwane wejście żony do tego stopnia zaskoczyło Sithasa że na welinowym papierze pojawił się czarny kleks.
— Sithasie! — wykrzyknęła zdyszanym głosem, spiesząc w kierunku męża. — Oni wywołują zamieszki!
— Kto?
— Chłopi... osadnicy, którzy ostatnio przybyli z zachodu. Rozeszła się wieść, że Mówca zamierza zmusić ich do opuszczenia Silvanostu, i zaczęli niszczyć i palić rzeczy. Cześć z nich zaatakowała i podpaliła targ!
Sithas rzucił się do balkonu. Choć okna jego komnat nie wychodziły na dzielnicę targową, w parnym, jesiennym powietrzu rozchodziło się echo wrzasków.
— Czy królewska gwardia została już powiadomiona? — spytał wracając do środka. Hermathya odetchnęła z trudem, a jej blada cera nabierała rumieńców w miarę, jak dziewczyna starała się zapanować nad oddechem.
— Tak sądzę. Widziałam biegnących w tamtym kierunku żołnierzy. Moja lektyka została zablokowana przez kolumnę strażników, tak wiec wydostałam się z niej i przybiegłam do pałacu.
— Nie powinnaś była tego robić — odparł surowo Sithas.
Oczami wyobraźni ujrzał swoją żonę biegnącą ulicą niczym jakaś dzika Kagonesti. Co pomyślą poddani, widząc małżonkę ganiająca po mieście?
Kiedy Hermathya oparła ręce na biodrach. Sithas zauważył, że jej długi płaszcz zsunął się na ziemię, odsłaniając mlecznobiałe ramię. Włosy koloru miedzi wyślizgnęły się spod spinki i otaczały niesfornymi kosmykami zarumienioną twarz. Słysząc jego słowa, Hermathya zaczerwieniła się jeszcze bardziej.
— Pomyślałam, że to ważne, żebym przyniosła ci te wieści.
— I tak wkrótce by do mnie dotarły — odparł krótko. Książę przywoła! dzwonkiem służącą. W drzwiach pojawiła się milcząca, młoda elfka.
— Miskę wody i ręcznik dla lady Hermathyi — nakazał Sithas.
Читать дальше