- Czyś ty zgłupiał? - warknęła dziewczyna. - Czemuś nawet nie próbował się bronić? Może i nie mieliśmy szans, ale mogłeś któremuś chociaż w zęby dać...
- Ale po co? - zdziwił się. - Przecież to dobrzy ludzie. Zaprosili nas na balangę, a nie na stypę... Jakby mieli złe zamiary, to przecież by nas związali.
- Co ty bredzisz? - Szarpnęła go za ramię. - Wiesz, jak wyglądają ich balangi? Głównym punktem programu będzie poderżnięcie nam gardeł przez tę zdzirę!
- Nie nazywaj jej tak! - wrzasnął. - To sympatyczna, śliczna i mądra dziewczyna!
Czina zamilkła na chwilę, jakby nad czymś się zastanawiała.
- Wszystko jasne - mruknęła. - Ta suka rzuciła na ciebie urok... I to chyba już jakiś czas temu, skoro do tego stopnia mózg ci wyprało.
Nieoczekiwanie objęła chłopaka ramieniem i nachyliła głowę, jakby chciała go pocałować.
W sumie czemu nie, pomyślał. Tylko żeby się Dobrochna nie dowiedziała, bo przykro jej będzie...
Czina ścisnęła mu skronie palcami i nieoczekiwanie dmuchnęła mocno w nos. Zobaczył wszystkie gwiazdy, a potem jakby ktoś mu zapalił żarówkę w głowie.
Co ja plotłem przed chwilą!? - przeraził się. Przecież Jesteśmy udupieni! Jedziemy zamknięci w bagażniku samochodu, a u celu podróży czeka na nas ołtarz przed posągiem jakiegoś bałwana...
Samochód toczył się przez miasto, co chwila utykając w korku. W bagażniku było duszno i ciasno jak cholera. Urok prysł, Radek trzeźwiał coraz bardziej.
Co z nami będzie? - dumał gorzko. Zawiozą nas do swojej świątyni, zaszlachtują. Potem pewnie podzielą się złotem z mojej sakiewki... Niedoczekanie!
- Mam dość - szepnął do Cziny. - Nie dam się wlec jak baran na rzeź!
- No, nareszcie zacząłeś gadać z sensem. Masz jakiś pomysł?
- Moglibyśmy łomotać w blachę, ale nie sądzę, żeby zwróciło to czyjąkolwiek uwagę - dumał. - Ale może uda się otworzyć bagażnik od środka?
- Już próbowałam. Zamek jest od tej strony zakryty. Nie da się podważyć.
Obmacał pokrywę. Solidne zawiasy...
- Hmm - mruknął. - Ta blacha gruba nie jest.
- No to co? Otwieracza do konserw też nie mamy - prychnęła. - A krzemienny sztylet mi zabrali.
- Wygniemy ją po prostu, jak się odpowiednio odkształci, to i zamek puści.
- Zadziwiasz mnie.
Przekręcili się z trudem na wznak. Chłopak podciągnął kolana pod brodę i oparł je o sufit.
- No to trzy, cztery! - zakomenderowała. Nacisnęli z całej siły. Zatrzeszczało sympatycznie i metal zaczął się wyginać.
Parli, zwiększając nacisk. Coś chrupnęło, to puściły nity przy zawiasie. Po chwili klapa z trzaskiem ustąpiła. Samochód akurat zwalniał. Wyrwana pokrywa brzęknęła o asfalt. Wyskoczyli z bagażnika i nie odwracając się popędzili między samochodami. Zdołali się wydostać na pobocze.
Przez krzaki wyszli na uliczkę prowadzącą między bloki. Prasłowianie chyba nawet ich nie ścigali.
Radek pomacał wikińskie sakiewki. Poczuł się wolny i bogaty.
- O, w mordę! - wysapała jego towarzyszka. - Udało się.
- Zasłużyłem na małego całuska? - postanowił wykorzystać okazję.
- Nie! - warknęła.
- Uratowałem nas! - Prawie się obraził. - Gdyby nie mój pomysł z klapą, ci wariaci wypruliby nam flaki.
- Gdybyś zarąbał kilku, kiedy była okazja, to w ogóle nie pojechalibyśmy na wycieczkę w bagażniku - odgryzła się. - Ewentualnie mogę w przypływie dobrej woli uznać, że odkupiłeś część swoich win. Zresztą o tym zadecyduje twój dziadek.
- Właśnie, dziadek - zafrasował się. - Żeby tylko nie doszedł do wniosku, że Wielkiego Mywu wykończyli przez nas. Bo jeszcze się wścieknie.
- Zadowolony to on nie będzie - westchnęła.
- Zaciukali miśka na amen. - Wzdrygnął się na samo wspomnienie. - Bez niego sobie chyba nie poradzimy? Mam na myśli tę idiotyczną apokalipsę.
- Niedźwiedź wróci - uspokoiła go. - Jego dusza wcieli się po prostu w kolejne ciało.
- Uff... - odetchnął z ulgą. - Zatem jest szansa, że dziadek nas nie zabije.
- Ale zazwyczaj trwa to kilkadziesiąt lat - uzupełniła - Tak czy siak, musimy wracać do Yodde i zameldować, co się stało.
- Szczerze powiedziawszy, nie mam ochoty pokazywać mu się na oczy, po tym jak znowu zawaliłem sprawę - burknął. - Jestem jak zwykle niewinny, ale on takich rzeczy nie rozumie. Będzie się wściekał albo wymyśli jakąś idiotyczną karę.
- To co zamierzasz zrobić? - zapytała.
- Rezygnuję.
- Co?
- Mam dosyć. Od kiedy trafiłem w wasze towarzystwo, bez przerwy jakieś świry dybią na moje życie. Wysiadam. Bawcie się, jak chcecie, ale beze mnie. Możesz to powiedzieć mojemu dziadkowi.
- Jesteś nam potrzebny - prychnęła. - Masz potężną moc, choć nie wiem, skąd się wzięła w takim worku łajna.
- Wszystko jedno, ja odchodzę i jakoś musicie sobie z tym problemem poradzić - upajał się własną stanowczością. - Nie jestem waszym niewolnikiem.
- Naszym nie, szamana - sprostowała.
- Niewolnictwo zostało zniesione - oświadczył z dumą. - Nie macie prawa mnie więzić i zmuszać do udziału w swoich śmiesznych orgietkach.
- To nie orgietki, tylko święte i starożytne obrzędy!
- Tym gorzej. Gdyby było z tego przynajmniej trochę seksu, to może...
- Dość już tego! - warknęła, a potem kopnęła go z rozmachem między nogi. Zawył i runął na ziemię. Gdy wstał, znienacka walnęła lewym sierpowym. Chłopaka zniosło na ogrodzenie z siatki, a za chwilę oberwał z drugiej strony.
- Ja ci się zbuntuję! - syknęła.
A potem przykopała mu jeszcze z półobrotu, jak jakiś Chuck Norris. Świadomość zgasła.
Przytomność wracała bardzo wolno. Dźwięki, zapachy... Radek uchylił powieki.
- Odrobinkę przesadziłaś - usłyszał gderanie dziadka. - Jeszcze parę uderzeń i musielibyśmy go dobić.
- Stawiał się, to oberwał - protestowała Czina. - Sam mówiłeś, żeby wszelkie próby buntu gasić w zarodku, a gdyby się nie udało, to zlikwidować.
- Właśnie. Albo przywołać do porządku, albo stuknąć i zakopać. A ty co zrobiłaś? Na lanie wychowawcze biłaś za mocno, na likwidację za słabo.
Chłopak otworzył z trudem oczy. Był w znajomej melinie na Powiślu. Na twarzy miał kompres z czegoś, co w dotyku przypominało glinę.
- Znowu wszystko zawaliłeś! - łajał go dziadek. - Czy to prawda, że Mywu nie żyje?
- To nie moja wina... - jęknął Radek.
Coś nie tak było z jego szczęką. Zbadał dziąsła językiem. Co najmniej dwa zęby nieco się rozchwiały.
- Zanim nasze bóstwo się odrodzi, może minąć nawet kilkanaście pokoleń - mruknął stary bardziej do siebie niż do wnuka. - Skąd ten idiotyczny pomysł z ucieczką? Źle ci u nas?
- Ciągle narażam życie i co z tego mam?
- Jak to co? - zdziwił się dziadek. - Bierzesz udział najwspanialszym przedsięwzięciu swojego ludu. Przez ostatnie tysiąc lat nawet nie myślano o podporządkowaniu chrześcijan, a my... Hmm...
No, teraz apokalipsa trochę nam się odwlecze, ale co się odwlecze, to nie uciecze!
- Ale po co ta apokalipsa!?
- Dla zdobycia przestrzeni życiowej.
- Że tak nam niby ciasno? A ilu jest w Polsce Homo sapiens fossilis? Setka? Może i to nie. A wy chcecie...
- Jak już oczyścimy tę krainę z ludzi, będziemy się rozmnażać - wtrąciła dziewczyna.
- Tia... I jak się postaramy, za dwadzieścia lat będzie nas może trzystu. To na każdego przypadnie po sto tysięcy kilometrów kwadratowych. Tylko w tym kraju, a zdaje się, chcecie zdemolować całą Europę!
- Mniej więcej. I co ci się nie podoba? - zdziwiła się.
Читать дальше