- Hasta la vista, przybłędo. - Drugi tym razem wycelował wyjątkowo starannie.
Podobno jak się zamknie oczy, mniej się człowiek boi. Jakub spróbował, ale nie dostrzegł specjalnej różnicy.
Coś cicho brzęknęło. Wachman zawył. Wędrowycz uchylił powieki i popatrzył w dół. Ochroniarz trzymał się za dłoń, z której sterczała długa, pierzasta strzała. Cztery dziewuszki starego Yodde stały na ulicy, celując do jego prześladowców z łuków. Poczuł gwałtowną ulgę. Wilkołak wyrwał z dłoni strzałę. Jego towarzysz właśnie transformował się w człowieka.
- I co? - warknął, zakończywszy przemianę. - Naprawdę sądzicie, że to nas powstrzyma?
Wystrzeliły jak na komendę, zaczepiły o cięciwy nowe strzały, znowu wystrzeliły. Lekka aura krzemiennych brzeszczotów i smugi kondensacyjne nie pozostawiały wątpliwości, obłożono je silnym urokiem. Obaj ochroniarze miotali się pod wierzbą, z minuty na minutę coraz bardziej przypominając wielkie jeże. Wyli jak zwierzęta, ale najwyraźniej poza bólem nie doznali poważnego uszczerbku na ciele. Jakub zeskoczył ciężko na ziemię. Odszukał zagubiony but. Ominął ich łukiem i dopadł do ogrodzenia.
- Tam gdzieś leży mój lewarek, wygnij pręty - polecił Semenowi. - Szybko, oni się zaraz zregenerują.
- Nie tak prędko, stary pierdzielu -warknął Yodde. - Najpierw się dogadamy.
Dwie dziewczyny wycelowały w kozaka, dwie pozostałe w egzorcystę.
- Czego chcesz? - zapytał konkretnie Wędrowycz.
- Nie udawaj. Wlazłeś tu, by zdobyć korzeń świętej brzozy. Oddasz mi go, a ja cię wyciągnę i nawet - skrzywił się niemiłosiernie - daruję wam tym razem życie.
Jakub zaklął w myślach, ale sięgnął za pazuchę. Podał korzeń przez kratę. Dziewczyny opuściły broń, nucąc pieśń wolności. Stal zmiękła jak plastelina. Jakub rozepchnął pręty, a następnie wyskoczył na ulicę.
Wilkołaki doszły już nieco do siebie, ciągle oszołomione zaczęły wyrywać strzały.
- Nie widzieliście gdzieś tam mojego wnuka? - szaman zwrócił się do konkurentów.
- Nie. - Egzorcysta pokręcił głową. - Ale tamci dwaj go zauważyli. Może przeskoczył parkan i buszuje teraz w Łazienkach.
- Aha... Dziękuję za informację. Nie powiem do widzenia, bo lepiej, żebyśmy się więcej nie zobaczyli. - Szaman wskoczył za kierownicę.
Dziewczyny już wcześniej zajęły miejsca. Dresiarz, zamknięty w bagażniku, nadal łomotał. Samochód ruszył z piskiem opon.
- Na nas też już czas - powiedział Jakub, obserwując kątem oka, jak obaj ochroniarze sięgają do kabur.
Radek, słysząc odległy huk wystrzału, skulił się w sobie i wpełzł jeszcze głębiej w krzaki.
- Co tam się dzieje? - jęknął.
Pół godziny temu przelazł przez dziurę w ogrodzeniu. Niemal natychmiast wpadł na ochroniarzy.
Cudem zdołał im się wymknąć. Najpierw poleżał pod kępą kosodrzewiny, potem przemknął się tutaj.
Wiatr niósł z daleka odgłosy jakiejś niewąskiej zadymy.
- Dobra, nie ma co się zasiadywać - szepnął do siebie. - Spływam. Narazka od wujka zarazka.
Podbiegł do parkanu. Za prętami widać było jakiś inny park i opadającą w dół skarpę.
To chyba Łazienki, pomyślał. Dobra nasza...
Wyszukał drzewo rosnące w pobliżu ogrodzenia. Wdrapał się na nie i przelazłszy nad zaostrzonymi końcówkami prętów, zeskoczył na kupę liści po drugiej stronie.
Ciekawe, gdzie znajdę bramę? - zadumał się.
Natrafił na alejkę. Lampy przy niej były zgaszone. Powędrował przed siebie. Nieoczekiwanie, gdy mijał rozłożysty krzak, potknął się na podstawionej nodze i runął jak długi.
- No i co my tu mamy? - usłyszał nad sobą bas. - Ani chybi to ten młody...
Odwrócił się na plecy. Zza krzaka wygramolił się antyterrorysta oraz... dobrze mu już znany ksiądz z obrzynem.
- No to mamy farta. - Duchowny założył chłopakowi kajdanki. - Pójdziesz z nami.
- Nigdzie nie pójdę! - wrzasnął Radek.
- No to cię zawleczemy - odparł spokojnie inkwizytor.
- Akurat...
Chwilę potem wlekli go parkową alejką, trzymając za nogi. Plecy chłopaka szorowały o żwir, ale nie bardzo mógł zaprotestować, bo w jego ustach tkwił knebel. Szli całkiem szybko. Widać bardzo im się spieszyło, a może bali się, żeby nikt ich nie nakrył?
- Gu, gu, gu! - wybełkotał Radek. - Mmmmm!
- Cicho, smarkaczu - warknął inkwizytor. - Będzie czas, to sobie szczerze pogadamy. Jak na spowiedzi. Czekaj na rozprawę, a teraz się zamknij.
Byli już niedaleko bramy. Musieli wejść jeszcze po kilkudziesięciu schodkach... Nagle gdzieś w ciemności zaszeleściły liście, a potem krzaki.
- Mamy towarzystwo - burknął idący obok księdza mężczyzna. - Dedukuję, że to ta gówniarzeria od Światowida. - Odwrócił się, usiłując przebić wzrokiem półmrok.
- No, no, tylko nie gówniarzeria! - rozległo się przed nimi.
Parkowe latarnie zabłysły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Radek uniósł głowę. W połowie schodów stała śliczna blondyneczka, ubrana w kuse skórzane mini oraz płócienną haftowaną bluzeczkę z apetycznym dekoltem. Miała bardzo ciemne, lekko skośne oczy, urocze dołeczki w policzkach, a na jej czole połyskiwał srebrny diadem. Istna księżniczka z bajki.
- O, panna Dobrochna wylazła wreszcie z kryjówki. - Klecha dźgnął chłopaka czymś ostrym w łydkę, a potem odbezpieczył obrzyna. - Dawnośmy się nie widzieli - wycedził. - Ale, jak to powiadają, lepiej późno niż wcale.
Dziewczyna zeszła z gracją po kamiennych stopniach. Teraz stała nie dalej niż trzy metry od nich.
- Nie radzę - warknęła. - Celuje do was co najmniej dziesięciu moich ludzi.
Inkwizytor i jego kompan rozejrzeli się. Rzeczywiście, jakieś dwadzieścia kroków za nimi stało kilku kolesiów. Każdy trzymał w dłoniach kuszę.
- Hmmm... Przyjmijmy, że tę rundę wygraliście. - Duchowny skrzywił się, jakby zjadł cytrynę. - I jak znam życie, chodzi wam o tego małpiszonka? - Trącił jeńca nogą.
- Oczywiście. - Uśmiechnęła się. - Oddajcie go, to darujemy wam tym razem życie.
Inkwizytor spojrzał pytająco na swego ochroniarza. Ten bezradnie pokręcił głową.
- To sprzeczne z naszymi zasadami - warknął ksiądz.
- Daję wam minutę na zastanowienie się. - Wyjęła z sakiewki małą klepsydrę na łańcuszku.
- Żeby to... - mruknął klecha. - Chyba nie ma wyjścia. Masz pecha, gnoju. - Spojrzał na więźnia jakby ze współczuciem. - Z drugiej strony może nie będzie tak źle, bo pewnie trafisz do nieba, i to szybciej niż my.
Radek nic z tego nie zrozumiał, ale uznał, że nie będzie się zniżał, by mu odpowiedzieć. Zresztą i tak miał ciągle knebel w ustach. Zamiast tego obserwował dziewczynę. Drobne, zgrabniutkie stopki w czymś w rodzaju góralskich kierpców, cudowne twarde łydki, rozkoszne zagłębienia pod kolankami, długie uda, ani za cienkie, ani za grube... Po prostu ideał.
A do tego widać uważa mnie za kogoś ważnego, skoro zdecydowała się ryzykować starcie z tym świrem w sutannie, aby mnie ratować, pomyślał. Na pewno mam u niej duże szanse.
Zatarłby z radości ręce, ale ciągle był skuty kajdankami.
- Wasze na wierzchu, wygrałaś, kapłanko. - Ksiądz splunął ze złością. - Chodź, Supuś - zwrócił
się do ochroniarza.
I obaj ruszyli po schodach na górę. Dziewczyna odsunęła się, robiąc im miejsce. Kolesie z kuszami podeszli bliżej.
Swoją drogą, trochę nagięli historię, pomyślał Radek. W czasach pogańskich takie urządzenia nie były u nas jeszcze znane, no ale w słusznej sprawie przecież... Ratują mnie z łap inkwizycji.
Читать дальше