Raport szpiegów otrzymałem po pięciu dniach i uważnie go przestudiowałem. Wydawało się, że w życiu Odryla Bratty nie było nic zaskakującego. Pełnił posługi kapłańskie, zajmował się sprawami urzędowymi, dwa razy w ciągu tego czasu odwiedził kochankę, a raz dom publiczny, wziął udział w bankiecie wydanym przez pewnego szlachcica. Zwróciłem jednak uwagę na jeden fakt: trzykrotnie w ciągu tych pięciu dni kanonik odwiedzał kościół pod wezwaniem Matki Boskiej Bezlitosnej i modlił się tam przez kilka godzin. Ba, modlił się… Tego szpiedzy nie widzieli, gdyż Odryl Bratta wchodził do pomieszczeń zastrzeżonych jedynie dla duchownych, znanych proboszczowi parafii. Dlaczego katedralny kanonik uznał, iż modlitwa w niewielkim kościółku lepiej mu posłuży od modłów we własnej katedrze? Ha, trzeba było to sprawdzić!
* * *
Kościół Matki Boskiej Bezlitosnej znajdował się w najstarszej części Hezu, położonej w widłach rzeki. Był wtulony w wiekowe, zniszczone kamienice o fundamentach podmytych przez wylewającą co wiosna wodę. Sam kościół, ogrodzony żelaznym płotem, też prezentował się marnie. Nawet stojący na dziedzińcu posąg Matki Boskiej miał zielony nalot i dawno utracił już dziewiczą, marmurową biel.
Tym razem nie założyłem oficjalnego, inkwizytorskiego stroju, lecz zwykły szary kaftan i szary kapelusz z szerokim rondem, który tak przechyliłem, aby ocieniał mi twarz. Szpiedzy dokładnie wyjaśnili w raporcie, dokąd udawał się kanonik, i zamierzałem odwiedzić to samo miejsce. Mogło się okazać, iż Bratta nie robi niczego zdrożnego, chociaż wierzyć mi się nie chciało, by nie mógł znaleźć lepszego miejsca na modlitwy niż ten zaniedbany kościół, znajdujący się w dodatku dość daleko od katedry oraz katedralnej kancelarii.
Sala kościelna była ciemna, pusta i chłodna. Na ścianach dostrzegłem podniszczone upływem czasu freski, za ołtarzem stała drewniana figura Jezusa z Mieczem. Tyle, że głownia została przełamana w połowie i nikomu, jak widać, nie chciało się jej naprawić. Krótko mówiąc, był to obraz nędzy i rozpaczy, a kto wie, czy kilkanaście lub kilkadziesiąt lat temu proboszcz nie powędrowałby na stos za ten połamany miecz naszego Pana. Ale cóż, w dzisiejszych czasach Inkwizytorium charakteryzowało się już wzruszającą łagodnością, a okres błędów i wypaczeń, kiedy całe miasta spalały się od żaru inkwizytorskich serc, mieliśmy dawno za sobą. Sądziłem zresztą, iż jest to właściwa kolej rzeczy, gdyż przemoc nie powinna nigdy być bezrozumna. Z drugiej strony, publiczna chłosta i kościelna pokuta na pewno proboszczowi się należały. Bo cóż to za pasterz, który nie potrafi zadbać o święty przybytek swojego stadka? Postanowiłem, że umieszczę stosowną uwagę, dotyczącą tej sprawy, w raporcie dla Jego Ekscelencji. Być może był to tylko nieważny i niegodny uwagi drobiazg, ale wystarczy przecież czerpać naukę z historii. I przypomnieć sobie, od jak błahego wydarzenia rozpoczęła się rujnująca kościelny porządek herezja Palatynatu, która oderwała od świętej wiary te nad wyraz bogate prowincje. Każdy przejaw zła należy zwalczać wtedy, gdy jest ono jeszcze w zalążku, bo kiedy urośnie w siłę, a ludzie przyzwyczają się do jego obecności, to rozwiązanie nie musi już być takie proste.
Doniesiono mi, że kanonik wchodził drzwiami znajdującymi się w bocznej nawie, więc spokojnym krokiem poszedłem w tamtą stronę. Wcześniej bacznie przyjrzałem się niknącej w cieniu pod sufitem galeryjce, by zorientować się, czy ktoś przypadkiem mnie nie obserwuje. Ale nie, kościół wydawał się pozbawiony żywego ducha. Ostrożnie i leciutko nacisnąłem klamkę z pozieleniałego mosiądzu, ale drzwi nawet nie drgnęły. Na szczęście wszystko wskazywało na to, iż zawierano je na zamek, a nie na umieszczony po drugiej stronie skobel. A z zamkiem, z Bożą pomocą, mogłem sobie jakoś poradzić. Bowiem przesławna Akademia Inkwizytorium przygotowuje swych absolwentów do różnych zadań. Musimy znać się na rozpoznawaniu czarów oraz herezji, posiadać wiedzę prawniczą, znajomość tradycji i obyczajów. Musimy prowadzić śledztwa, a wierzcie mi, że znajomość umiejętnego torturowania nie jest w tym wypadku najistotniejsza, choć niewątpliwie ważna. Poza tym jednak każdy inkwizytor powinien sprawnie władać orężem, rozpoznawać trucizny, posiąść sztukę bezszelestnego poruszania się, a także radzić sobie nawet ze skomplikowanymi zamkami. Można powiedzieć, iż jesteśmy ludźmi wszechstronnie wykształconymi, ale zapłaciliśmy za to latami morderczego szkolenia w Akademii. Nie słyszałem jednak o wielu, którzy by tych lat żałowali.
Zamek otworzyłem bez trudu, gdyż zapadka ustąpiła pod pierwszym dotknięciem wytrycha. Ostrożnie pchnąłem drzwi, słusznie podejrzewając, że w tym zapuszczonym kościele nikt nie trudzi się oliwieniem zawiasów. Przed moimi oczami ukazał się mroczny korytarz. Cofnąłem się więc, wziąłem z ołtarza grubą, woskową świecę i zapaliłem ją. Już ze świecą w dłoni przekroczyłem próg i delikatnie zamknąłem drzwi za sobą. Poszedłem wzdłuż korytarza, ostrożnie stawiając stopy, i zobaczyłem, że kończy się on stromymi, kamiennymi schodami, prowadzącymi zapewne do podziemi. Ha, zaczynało być coraz ciekawiej, chociaż musiałem również brać pod uwagę przypuszczenie, że schody prowadzą po prostu do piwnicy z mszalnym winem. Może Odryl Bratta zwyczajnie upijał się tu z proboszczem? Ale czy szpiedzy nie zaznaczyliby wtedy w raporcie, iż z kościoła Matki Boskiej Bezlitosnej wychodził pijany? Zresztą kanonik nie wyglądał mi na człowieka pochopnie folgującego słabościom.
Naliczyłem siedemdziesiąt stopni i, szczerze mówiąc, ich liczba mnie zdziwiła, gdyż okazywało się, że miejsce, do którego prowadziły, jest położone znacznie głębiej niż mogłem sądzić. Moje zdumienie było jeszcze większe, kiedy zobaczyłem, że droga wiedzie do niewielkiej kamiennej salki. Całkowicie pustej. Jednak postanowiłem nie dawać za wygraną, gdyż wydawało mi się zupełnym idiotyzmem budowanie tak długich schodów, które miałyby jedynie prowadzić do małej piwniczki. Obszedłem ściany dookoła, przyświecając sobie zabraną z ołtarza świecą. Ale oprócz chropawych kamieni, szarej zaprawy i wilgotnych nacieków nie zobaczyłem niczego interesującego. Oczywiście, to jeszcze o niczym nie świadczyło. Jeśli ktoś chciał ukryć tajne przejście, mógł zrobić to na tyle zmyślnie, by pierwsze oględziny, nawet dokonane doświadczonym okiem, nic nie dały. Tym razem więc opadłem na klęczki i, szorując kolanami po kamieniach, uważnie przyjrzałem się złożonej z kwadratowych płyt posadzce. Kwadraty były różnej wielkości. Pierwszy rząd zbudowany był zawsze z dużych płyt, drugi z czterokrotnie mniejszych.
– Ha! – powiedziałem do własnych myśli, kiedy dostrzegłem to, czego dostrzec się spodziewałem.
Wyciągnąłem zza pasa nóż i włożyłem go w szparę pomiędzy kamieniami. Podważyłem ostrożnie, aby nie złamać ostrza, a potem chwyciłem płytę w palce i wyciągnąłem. Bez trudu, gdyż chociaż ciężka, to nie była połączona zaprawą z pozostałymi elementami.
– Jesteśmy w domu, Mordimerze – mruknąłem sam do siebie, nie ukrywając satysfakcji.
Przyświeciłem i dostrzegłem w dziurze żelazną dźwignię. Cóż było innego robić? Szarpnąłem… Dźwignia poruszyła się i coś zgrzytnęło przeraźliwie w ścianie za moimi plecami. Odwróciłem się. W kamiennym murze ziała teraz szczelina, pozwalająca, by człowiek normalnej budowy mógł się przez nią przecisnąć.
– Dzięki ci, Panie, za łaski, które tak hojnie zsyłasz… – rzekłem i, stając bokiem, przedostałem się na drugą stronę ściany.
Читать дальше