– A skąd ta wiedza? – Stojący niemal naprzeciwko mnie stary mnich zmrużył oczy i przyglądał mi się badawczo.
Przełknąłem ślinę i postanowiłem skupić myśli.
– Po pierwsze, demon nazywający siebie Belizariuszem. Cała rzecz wydała mi się podejrzana, gdyż nadto przypominała ludowe opowieści. Zadufany w sobie mędrek, wypowiadający głupawe życzenie, które obraca się przeciw niemu lub z którego nie ma żadnego pożytku… To było za grubymi nićmi szyte. A demon nazywający siebie Belizariuszem… – Pokręciłem głową i syknąłem, gdyż ruch ten wywołał łupnięcie w głębi czaszki. – W jego ofercie było zbyt mało finezji, jak na tak potężną istotę. Tak jakby, w rzeczy samej, pragnął, bym przypadkiem nie przyjął propozycji. Zacząłem podejrzewać, iż jest w zmowie z Neuschalkiem, ale sądząc po tym, co widzę teraz – kątem oka zerknąłem na postać uwięzioną w świetlistej kuli – ośmielam się przypuszczać, że był to jego demon służebny… Poza tym z pełną pokorą przyznaję, iż zdziwiła mnie nadmierna łatwość, z jaką zrezygnował z ataku na mnie.
– Pokora to godna szacunku. – Skinął głową mnich. – A dalej?
– Lęk przed tym kimś, kto nas ścigał. Prawdziwa, wyczuwalna w każdym calu groza. Z całą pewnością nie bał się tak ani demona, ani tym bardziej wizyty w waszym prześwietnym klasztorze. Musiałem więc zadać sobie pytanie: kim jest ślepa kobieta, która nas tropiła, i co oznaczają symbole na grocie, który omal nie zabił Neuschalka? Wtedy po raz pierwszy zrozumiałem, że być może ona jest powodem, dla którego szukał mojej pomocy. Ona, a nie Belizariusz…
– Strzała z łuku nie zabiłaby go – przerwał mi mnich. – Gdyż unicestwienie tego stwora ciemności jest ponad siły zwyczajnych ludzi czy broni przez nich stworzonej. Niewątpliwie jednak grot, dzięki zaklętej w nim mocy, dotkliwie by go poranił oraz pozbawił sił. A rana ta pokrzyżowałaby jego dalsze plany. Jeszcze coś?
– Sposób, w jaki Neuschalk powstrzymał stworzoną z wody istotę – odparłem. – Musiał użyć prawdziwych mocy, by wywołać w tak krótkim czasie tak silny płomień. Nie słyszałem o czarnoksiężniku, który w jednej chwili, bez wcześniejszych przygotowań, zdołałby osiągnąć tak imponujący efekt. Wtedy już poznałem, że mam do czynienia z kimś innym niż ze zwykłym demonologiem. Jednak nie przypuszczałem… – Zwróciłem wzrok na kupki popiołu pozostałe po trzynastu mężczyznach i na uwięzione w świetlistej kuli ciało demona.
– Że jest tak potężny? – poddał mnich.
– Ano właśnie. – Skinąłem głową. – Zdumiewające.
– Istotnie zdumiewające – wtrącił opat, przypatrując się wyrastającym z ramion demona wężom, które wściekle tłukły łbami o świetlistą zaporę. – Zważywszy na to, kim jest i skąd pochodzi.
Nie odezwałem się ani słowem, gdyż w klasztorze Amszilas nie zadaje się pytań, jeśli cię o to nie proszą. Wiedziałem, iż dowiem się wszystkiego, jeśli taka będzie wola mnichów.
– To Ażi Dahaka, zwany inaczej Zahhakiem, dawny król Persji. Pozwolił, by demon Iblis ucałował jego ramiona, a wtedy z ramion tych wyrosły dwa jadowite węże, które właśnie widzisz – rzekł opat, patrząc wprost na mnie.
Nawet drgnięciem powieki nie dałem poznać, jak bardzo zdumiały mnie wypowiedziane przez niego słowa. Szczerze mówiąc, gdybym usłyszał je z innych ust, wziąłbym mego rozmówcę za szaleńca. Węże, jakby słysząc, że o nich mowa (chociaż nie sądziłem, by było to możliwe), uderzyły w barierę ze zdwojoną siłą, wysuwając rozwidlone, długie języki. Zza świetlistej ściany nie dobiegały żadne dźwięki, ale wyobrażałem sobie wściekły syk, który musiał towarzyszyć uderzeniom.
– Ażi Dahaka próbował zwalczyć to, co początkowo uważał za chorobę, a Iblis, tym razem w postaci uczonego lekarza, podsunął mu myśl o odrażającej kuracji. Każdego dnia zabijano dwóch chłopców i ich mózgami karmiono owe węże. Taaak. – Opat machnął dłonią w stronę pogrążonego w letargu ciała. – Taka jest jego historia. Z króla stał się tyranem, z tyrana demonem. Na tyle potężnym, że nawet my nie byliśmy w stanie rozpoznać jego natury, zanim nie postanowił ukazać się w swej prawdziwej postaci…
– Wydawało mi się jednak, dostojny ojcze – wtrącił stary mnich – że Ażi Dahaka został uwięziony i, skuty nierozerwalnymi łańcuchami, ma czekać na dzień Sądu.
– Jak widać, już nie – westchnął opat. – Ale wiemy też od naszego zacnego Mordimera, że wysłano za nim Łowczynię. Szkoda, że zginęła…
Domyśliłem się, oczywiście, że mówi o ślepej kobiecie dysponującej niezwykłą mocą, którą zabiłem, kiedy stanęła na mojej drodze.
– Wybacz, święty ojcze – zwróciłem się do opata. – Ale czy nauka Kościoła nie uczy nas, że nie ma demonów rzymskich, perskich, egipskich lub walijskich, lecz wszystkie one są różnymi postaciami tych samych wrogich nam istot? A ludzie, w zależności od kraju, w którym żyją, inaczej sobie wyobrażają i inaczej nazywają byty, będące tak naprawdę emanacją potępionych aniołów, wywodzących się od samego szatana?
– Ha – parsknął stary mnich. – Tego ich teraz uczą w Inkwizytorium…
– I dobrze – odparł dobitnie opat. – Bo taka jest właśnie oficjalna nauka Kościoła i nie jesteśmy tu po to, by ją podważać…
– Możesz odejść, Mordimerze – powiedział do mnie. – Doceniamy twą pomoc i rozsądek, który kazał ci przygotować nas na wizytę nieproszonego, a jakże niebezpiecznego gościa.
Nie musiał dodawać, bym zachował wszystko w tajemnicy. I tak wiedziałem, że jeśli chcę żyć, muszę trzymać język za zębami. Jego Ekscelencja biskup Hez-hezronu otrzyma standardowy raport, mówiący o tym, że dnia tego a tego licencjonowany inkwizytor Mordimer Madderdin dostarczył do klasztoru Amszilas demonologa i czarnoksiężnika Casimirusa Neuschalka oraz polecił go opiece bogobojnych mnichów. Co się stało dalej, tego inkwizytor nie wiedział, a nawet wiedzieć nie powinien.
Zastanawiałem się tylko nad jednym. Czego szukał tak potężny demon w klasztorze Amszilas? Przecież jego celem nie mogło być tylko wymordowanie najbardziej uczonych mnichów, gdyż szkoda ta, choć wielka, nie byłaby nie do nadrobienia. A potęga klasztoru nie załamałaby się nawet, gdyby stracił dwunastu mężów potężnych wiedzą oraz świętością. Ażi Dahaka chciał wszcząć zamieszanie i panikę, aby w jakiś sposób je wykorzystać. Lecz właśnie: w jaki? Jaka rzecz, znajdująca się w klasztorze, budziła aż tak wielkie pożądanie demona? Wiedziałem, że nie zadam tego pytania, a nawet gdybym je zadał, nie sądzę, by ktokolwiek zechciał udzielić mi odpowiedzi. Zresztą kto wie, czy gdybym usłyszał ową odpowiedź, to nie żałowałbym serdecznie, iż przed otworzeniem ust nie ugryzłem się w język… Cóż, tak jak powiedziałem demonowi, każącemu zwać się Belizariuszem, są księgi, których nie tylko nie należy czytać, ale których nie powinno się nawet otwierać. Bo jeśli zadasz pytanie, uważaj: możesz usłyszeć odpowiedź. Szkoda, że niewielu ludzi pamięta o tej prostej prawdzie, naiwnie sądząc, że wiedza jest dobrem samym w sobie. A przecież ja sam o wielu rzeczach w mym życiu wolałbym nie wiedzieć oraz nie pamiętać, gdyż niosą za sobą tylko wspomnienie gorzkiego bólu. Być może jednak właśnie ta niechciana pamięć jest krzyżem dźwiganym na chwałę Pana, gdyż pamiętam, jak mój przyjaciel dramaturg, mistrz Ritter, zapisał: co nas nie zabija, to nas uszlachetnia. Szkoda tylko, że niezgodnie z wymową jego słów, w głębi mego serca, zawsze czułem się bardziej martwy niż szlachetny. Lecz cóż, nawet okręt o połamanych masztach musi płynąć dalej, choćby kurs wiódł go ku zgubie…
Читать дальше