Nastała cisza. Jakiś kamyczek oderwał się od stropuj i spadł na podłogę obok wilczycy. Zerwała się, rozglądając niespokojnie wokół. Wszyscy, oprócz Pashuta, popatrzyli na nią. Ziga nie odkryła żadnego niebezpieczeństwa przeciągnęła się i podeszła do Malcona. Ułożyła się z nosem tuż obok kolana króla. Hok chrząknął.
– Niewiele jest rzeczy, których obawiają się Magowie – powiedział z namysłem.
Pashut spojrzał na niego, a potem na Kaplana. Malcon domyślił się, że oni trzej wiedzą coś, czego on nie wie i otworzył usta, by spytać o czym mówią, ale nie wydał z siebie dźwięku. Coś w oczach Kaplana zastanowiło go i zaciekawiło. Starając się, aby nikt tego nie zauważył, zaczął przyglądać się twarzy „słuchacza” z nosem jak hak abordażowy.
– Właściwie są tyko dwie takie rzeczy – powiedział Hok cicho i pochylił się w kierunku Pashuta.
– Tak – powiedział tamten i podniósł jedną z kłód. Chwilę ją oglądał i włożył w ogień. Poruszył drewnem i odwrócił się do Malcona. – Musimy przynosić drewno z bagien. Suszymy je w ciepłych jaskiniach, to jest bardzo kłopotliwe. I uciążliwe – dodał z całą powagą, jakby nie widział napięcia w twarzy Hoka i niecierpliwego gestu jego dłoni.
– Macie Ma-Na! – krzyknął Hok.
– Tak – znowu powiedział Pashut.
Hok zerwał się na równe nogi, Ziga poderwała się również. Pozostali nie poruszyli się.
– Znaleźliście Ma-Na – wycedził przez zęby Hok. – Jest nasz. Nasz! – krzyknął.
– Jeśli tak wam na nim zależało, to dlaczego zostawiliście go Magom? – skrzywił się Pashut lekceważąco.
Nieprawda! Straciliśmy go w walce. Tiurugów było całe morze, a nas tylko kilkuset. – Hok głośno przełknął linę. – Za ten łańcuch oddało życie prawie dwustu Enda…
– Ale teraz jest nasz – przerwał Pashut. – Usiądź – okrągłym gestem wskazał Hokowi skóry, z których tamten przed chwilą się zerwał.
Malconowi wydało się, że Pia chce coś ważnego powiedzieć, pochylił się i dotknął kolana Hoka, a gdy tamten obejrzał się, kiwnął kilka razy głową. Hok Loffer rozejrzał się wokoło i usiadł.
– Może i ja bym się dowiedział, o co się kłócicie – powiedział Malcon. Miał nadzieję, że najkrótsze nawet wyjaśnienie uspokoi antagonistów, a poza tym rzeczywiście nie rozumiał, o co im chodzi.
– Zacznij ty – powiedział Pashut do Hoka. – Wiesz lepiej, jaki był początek.
Hok duszkiem wypił swoje wino i zagryzł wargi. Chwilę milczał.
– Ma-Na to Magiczny Łańcuch Pętający Zło. Nie wiemy skąd pochodzi, tak samo jak nie wiemy skąd wziął się w ręku Cergolusa Gaed. Kto wie, może Gaed i Ma-Na nie pochodzą z tego samego źródła. Na pewno Cergolus chciał mieć ten łańcuch, ale nie próbował zabrać go siłą plemieniu Enda. Potem zło zalało naszą ojczyznę jak lawa wulkanu i Ma-Na został tutaj. Byłem pewien, że mają go Magowie – wzruszył ramionami i zamilkł.
– Stoczyliśmy z Tiurugami tylko kilka walk i w jednej z nich niespodziewanie zdobyliśmy Ma-Na powiedział Pashut. – Było to szczęśliwe wydarzenie, bo zdobyliśmy potężną broń, ale jednocześnie oczy Magów skierowały się na nas. Nie atakowali nas w podziemiach, ale od tej chwili Yara jest dla nas zamknięta. Tylko błota nam pozostały.
– Odstąpcie nam Ma-Na – powiedział Hok. – Wy nie walczycie z Magami.
– Ale dzięki niemu możemy tu żyć – wtrącił się do rozmowy Kaplan.
– Jeśli wam się nie uda i Ma-Na przejdzie do rąk Magów, będziemy zgubieni – dodał Pashut. – Musicie nas zrozumieć – zakończył z naciskiem.
– Ech… – machnął ręką Hok. – Wolicie żyć jak szczury…
Tym razem poderwał się Pashut. Prawą ręką chwycił rękojeść noża, ale nie wyciągnął go zza pasa.
– A wy? – wrzasnął. – Dlaczego tu nie przyjdziecie wszyscy?
– Nas jest pół tysiąca! – Hok zacisnął zęby. Słowa wypadały spomiędzy nich jak kamyki.
– A nas, jak myślisz, ilu tu jest? – krzyknął Pashut.
Kaplan podniósł dłoń uspokajającym gestem, równocześnie Ziga, która zerwała się wraz z Pashutem, warknęła cicho. Malcon szarpnął połę bluzy Hoka. – Zdaje się, że mieliśmy o czymś innym mówić. Usiądź – powiedział do Pashuta – tak nigdy nie dojdziemy do celu – odwrócił się do Hoka.
– Nie wiedziałem, że istnieje Magiczny Łańcuch, ty też na niego nie liczyłeś, możemy uznać, że nie było o nim mowy. Lepiej zastanówmy się nad czym innym – uśmiechnął się Pia. – Jak dotrzeć do zamku Mezara?
– Do zamku? – zdziwił się. – To wy nie wiecie? – obejrzał się na Kaplana.
Tamten nie odwzajemnił spojrzenia i Malcon znowu wbił spojrzenie w jego źrenice.
– Mezar nie ma zamku – powiedział Pashut. – On mieszka w wydrążonej górze. Z zewnątrz nie ma do niej dostępu. Mezar bardzo rzadko opuszcza swoją górę, wtedy zjeżdża po gładkim, pionowym stoku góry na małej platformie. Nigdy tam się nie dostaniecie.
– Poczekaj – Malcon podniósł rękę i chwilę się zastanawiał. – Zostawmy to na później, na razie chcemy tam się dostać. Czy da się tam dojechać konno? Ciągle coś lata, jakieś dziwne stwory…
– To dusze jego jeńców pełnią straż – odezwał się Kaplan. Miał dar zaskakiwania rozmówców – odzywał się i milkł na dłuższy czas, by znowu odezwać się niespodziewanie. Prawie codziennie jedno Latające Oko śledzi każde poruszenie w Yara. – Nie dotrzecie nawet do połowy drogi, a już was odkryją.
– A w nocy? – zapytał Hok.
Pashut prychnął głośno, a Kaplan poruszył się gwałtownie. Jego prawa ręka zatrzepotała i legła z powrotem na kolanie…
– W nocy nawet Magowie nie wychodzą ze swych nor. Wyzwolili siły, nad którymi sami już nie panują. Nikt z nas nie ośmieli się wyjść z jaskiń po zapadnięciu zmroku – wzdrygnął się i szybko dorzucił jeszcze jedno polano do ogniska.
– Spaliśmy w lesie i właściwie nic się nie stało – powiedział bez przekonania Hok.
– No to macie szczęście. Następnej nocy moglibyście nie przeżyć – Pashut plasnął dłonią o udo i oblizał wargi. – Jest inna możliwość… – dodał cicho.
– Jaka? – jednocześnie zapytali Malcon i Hok. Pashut westchnął i przyjrzał im się, jakby przedtem mieli inne twarze.
– Można tam chyba dojść korytarzami jaskiń – rzucił.
– Można? Chyba? – szybko zapytał Hok.
– Właśnie tak. Jeden z nas być może zna tę drogę. Ten właśnie człowiek to jedyny znany nam mężczyzna, który uciekł z rąk Magów. Nie jest Pia, ale ufamy mu bezgranicznie. Spędził noc w lesie… – dodał bez związku z poprzednimi słowami.
– I dlatego stracił wzrok? – Malcon zmrużył oczy i spojrzał na Pashuta.
Tamten przyglądał się uważnie Malconowi i w końcu kiwnął kilka razy głową.
– Tak. To Kaplan. Jeśli zgodzi się, będzie waszym przewodnikiem i wtedy być może dotrzecie pod samą górę Mezara podziemnym przejściem.
Kaplan podniósł obie ręce i przejechał dłońmi po włosach, opuścił głowę, tak że nikt nie widział jego oczu, i trwał tak chwilę. Potem podniósł głowę i spojrzał prosto w oczy Malcona. Od tego pustego, martwego spojrzenia zimny dreszcz przebiegł po plecach Dorna.
– Zaprowadzę was. Jeżeli chcecie – powiedział Kaplan.
– Trafisz? – odwrócił się do niego Pashut. – Nigdy tam później nie chodziłeś, a do nas przyszedłeś w gorączce…
– Będę miał pomocników – krzywy hak spomiędzy oczu Kaplana zwisł jeszcze niżej i dotknął górnej wargi.
– Aa… – kiwnął głową Pashut. – Jego zwierzęta – wyjaśnił Malconowi i Hokowi. Wstał i podniósł rękę w pożegnalnym geście. – Wypocznijcie teraz, wyruszycie, kiedy będziecie chcieli. Konie zostawcie u nas, nie przejdą korytarzami. Zresztą porozmawiamy jutro – pochylił głowę i wyszedł pierwszy. Kaplan pożegnał się w ten sam sposób.
Читать дальше