– Co to ma być? – spytał przez zęby podkomorzy, teraz porządnie rozeźlony. Wystarczyło, że na kilka dni zaniemógł, aby sługi zaczęły harcować w domostwie jak u siebie. – Czyście się blekotu opili? Przecież każę was powywieszać!
W głębi domostwa dało się słyszeć przeraźliwe zawodzenie. Podkomorzy wzdrygnął się, rozpoznając głos własnej połowicy. Baba znów robiła z siebie widowisko. Zdziwił się jednak po trochu. Nie wrzeszczała tak głośno, nawet kiedy Nieradzic uciekł do rebeliantów.
Zrobił dwa niepewne kroki i laska wypadła mu z ręki.
Przez szeroką sień szła babka, ale dziwnie odmieniona. Zamiast czarnej żałobnej sukni, której ponoć nie zdejmowała od śmierci pana małżonka, przyodziała dzisiaj obcisły kontusik ze szkarłatnego sukna i szeroką, rozciętą po bokach spódnicę. Na głowę włożyła kołpaczek z czerwonego aksamitu, a przy pasie miała karabelę w wytartej pochwie.
– Opamiętajcież się, pani matko! – Podkomorzyna wypadła za nią na ganek, po czym ku niesmakowi małżonka rzuciła się na ziemię i schwyciła za fałdy matczynej spódnicy. – Przecie w leciech jesteście! Toć niepodobna!
– Ktoś musi! – Staruszka wyszarpnęła się z uścisku. – A ty mnie, córeczko, nie pouczaj, boś się wedle własnego życia niedobrze zakrzątnęła. Ojciec by się pod ziemię zapadł, gdyby cię teraz z tym twoim gachem oglądał.
– Wstyd jaki będzie! – zachlipała pani.
– Ano będzie! – odparła twardo babka. – Obyłoby się bez niego, gdybyś się nie wydała za zdrajcę i kuropłoszka. – Jej wypełzłe oczy spoczęły na moment na twarzy podkomorzego. – No, ale ja sławy zacnej, którą familia nasza z dawien dawna słynie, zmarnować nie pozwolę. Nigdy! – Stuknęła laseczką w drewniany podest.
Podkomorzy zmarszczył brwi. Widać starowinie ze szczętem pomieszało się w głowie.
– Już dobrze, matko. – Ostrożnie wyciągnął do niej rękę. – Jutro wyprawimy was w drogę. Dzisiaj ciemno na dworze i za późno ruszać.
Babka odtrąciła go ze złością.
– Znasz li ten znak? – wysyczała, pokazując laseczką na pęk sznurów. – Wiesz, co on znaczy? Czy ci tchórzostwo do reszty rozum zaćmiło?
Cofnął się, pokraśniały na gębie.
– Matko! – rozdarła się jękliwie podkomorzyna.
– Milcz, głupia – rzuciła ostro babka. – Widać czas taki nastał, że trzeba młodym pokazać, jak Wilcze Jary wojują.
– A jakże, milcz – powtórzył podkomorzy. – Bo dość tych bredni będzie. I to wam zapowiadam – potoczył palcem po pachołkach i czeladzi, która przypatrywała się temu widowisku – że jak się który za płot ruszy, to go ze służby przepędzę. I niech was potem Pomorcy wieszają!
Babka nie zwróciła na niego najmniejszej uwagi.
– Konia! – krzyknęła.
Pachołek przybiegł co tchu ze wspaniałym gniadym ogierem, a potem opadł na czworaka w błoto. Staruszka uchwyciła się łęku siodła, podźwignęła na grzbiet chłopaka i z wysiłkiem wsadziła stopę w strzemię. Ale kiedy już usadziła się w siodle, wyprostowała się dumnie i uśmiechnęła po wilczemu.
– No, wsiadać! – huknęła na zbrojnych. – Nie będzie na nas Bogoria z wojowaniem czekał.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY
Chąśnik przywlókł się do Staroźrebca przed świtem, złachany tak okrutnie, że go zrazu pachołkowie burmistrza odpędzili od wrót kamienicy. Ale kiedy Cherchel wprowadził wreszcie Pomorca do domostwa mincerza Lubichy, zbójca nie powitał mile kamrata. Właśnie godził się ze Złociszką w zaciszu alkowy, którą gospodarz wspaniałomyślnie im odstąpił. Odkrył też pewną przyjemną nowinę – jak długo dziewczyna miała zajęcie, nie udzielała mu dobrych rad i nie wygłaszała rozlicznych uwłaczających uwag. Miał tylko wątpliwość, czy mu zdrowia starczy, aby dostarczać jej rozrywek. Ale tak naprawdę odymał się i burczał jedynie z nawyku. Bo bardzo mu było dobrze, kiedy tak leżał, znużony, w łożu mincerza, a w kominie dopalały się głownie, rzucając złociste błyski na skórę Złociszki. Dziewczyna spała. Poczuł przelotną ochotę, aby jeszcze raz nabrać w palce jasnych włosów i rozsunąć językiem jej wargi. Nie odepchnęłaby go, był pewien. Tej nocy odkrył również, że zupełnie nie rozumie kobiet. Szczególnie zaś Złociszki. Swojej żony.
Drzwi odtworzyły się z nieznacznym skrzypem.
– Pst! – rzucił zbójca. Nie chciał, żeby się zbudziła. Jeszcze nie teraz. – Wino na stoliku połóżcie.
– Kiedy nie przyniosłem – odezwał się rozbawiony Chąśnik. – Rebelianci nie mieli dość zacnego trunku, żeby cię nim poić.
Twardokęsek aż podskoczył w piernatach.
– Cicho! – syknął ze złością. – Co tu robisz?
– Patrzę. – Chąśnik objął pełnym uznania spojrzeniem krągłości Złociszki, która jak na złość zamamrotała coś przez sen i przewróciła się na drugi bok. – Jest na co.
Zbójca pospiesznie okrył dziewczynę pierzyną. Na Przełęczy Zdechłej Krowy kamraci często dzielili się dziewkami i nie przeszkadzało mu to nadmiernie. Ale z własną żoną inna była sprawa. Niewiele brakowało, a byłby skoczył Chąśnikowi do gardła, aby zetrzeć mu z gęby ten bezczelny uśmieszek. Zupełnie nie rozumiał, dlaczego.
– Kto cię wpuścił? – spytał chrapliwie.
– Cherchel – odparł bez cienia zażenowania Pomorzec. – Powiadał mi też, że się wam dobrze na tej wojence powodzi. Żonkę młodą macie, mieszczan z opresji wybawiacie, Skalmierskich zbrojną ręką gromicie. Wszystko ładnie – pięknie, alem się zaniepokoił ździebko, czy aby nie zapomnieliście, żeśmy się tutaj nie dla bohaterskich mrzonek zeszli, ale dla rabunku.
– Pamiętam – rzekł sucho zbójca. – Najemników od Kościeja sprowadziłem. Wedle umowy.
– To dobrze. Bo się akurat świetny moment nadarza. Całe wojsko z obozowiska wyszło Wężymordowi na spotkanie.
– Dokąd?
– Na Rogobodziec.
Zbójca skinął głową. Miejsce było dobrze wybrane.
– Kto ich prowadzi?
– Bogoria.
Znów pokiwał głową. Mógł się spodziewać, że skoro wreszcie przyłączył się do rebelii, stary szlachcic nie pozwoli nikomu odebrać sobie komendy.
– Znaczy się – ciągnął coraz śmielej Chąśnik – na Lipnickim Półwyspie ledwie parę tuzinów zbrojnych zostało. Bogorii ludzi nie dostaje, tedy zebrał wszystkich, którzy mogli na koń siadać. Ale Kostropatkę zostawił, widać nie lubi klechy. – Uśmiechnął się wrednie. – I tak mi się zdaje, że trzeba się teraz ciszkiem do obozowiska zakraść, kapłana za kark ucapić i tak długo go dusić, póki nam co do joty nie wyśpiewa, gdzie skarbczyk ukryty i co się w nim jeszcze kryje. Jak uradziliśmy.
– Jak uradziliśmy – potaknął zbójca ale jakoś bez zapału.
Chąśnik nie zwrócił na to najmniejszej uwagi.
– Tak się tylko chciałem upewnić – rzekł, popatrując bystro na herszta. – Tedy jutro ruszamy? O świcie?
– Ano o świcie – zgodził się posępnie zbójca.
– Tedy nie trapię was więcej. Nacieszcie się młodą żonką. Należy się wam – zakpił Pomorzec i cicho zamknął za sobą drzwi.
Nie zauważył Nieradzica, który kulił się w mroku za ozdobnym filarem. W ręku trzymał tacę z dzbanem wina i dwoma srebrnymi kubkami. Nie zaniósł ich jednak do komnaty zbójcy. Odczekał kilka chwil, póki kroki Chąśnika nie umilkły na schodach, po czym bez słowa odwrócił się i odszedł jak najciszej. Niepotrzebnie, gdyż Twardokęsek nie usłyszałby go, choćby tupał podkutymi butami. Złociszka bowiem poruszyła się znowu i zarzuciła mu nogę na biodro. Zbójca sapnął. Dziewczyna zachichotała.
Читать дальше