Marcin Wolski - Agent Dołu

Здесь есть возможность читать онлайн «Marcin Wolski - Agent Dołu» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Agent Dołu: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Agent Dołu»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Na pytanie, ile jest 6 x 6, można czasem usłyszeć: 66.
Wysłannicy Piekła są wśród nas, koniec świata już blisko!
Agent Dołu ujawnia teczkę TW 0001.
Meff Fason był normalnym, lubiącym się zabawić facetem. Pracownikiem dobrze notowanego na giełdzie konsorcjum, specjalistą od opakowań do opakowań. Do dnia, kiedy się dowiedział, ze jest ostatnim przedstawicielem diabelskiego rodu i że jego matka, Abigail, była w prostej linii potomkinią jednej ze spalonych w Salem czarownic. Chcąc wypełnić historyczną misję, odszukuje innych ‘uśpionych’ agentów Dołu: Drakulę, barona Frankensteina, ostatniego żyjącego wilkołaka, powiązaną z ruchami kontrkulturowymi topielicę i pokracznego gnoma o imieniu Mister Priap. I razem z nimi przygotowuje ludzkości Rozwiązanie Ostateczne.

Agent Dołu — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Agent Dołu», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Fawson rzucił od niechcenia “sześć razy sześć", ale uzyskawszy w odpowiedzi “trzydzieści sześć" pojął, że źle trafił.

Wyszedł na ulicę pełną tubylców, których kolorystyczna różnorodność, a zarazem nieprzystawalność do żadnej ze stereotypowych ras sprawiały wrażenie, jakby ktoś przed laty wrzucił całe tutejsze społeczeństwo do młynko – miksera sprzężonego z kalejdoskopem. Samych tubylek barwy czekoladowej naliczył z pięć odcieni.

Ciekawe, jakie byłyby w smaku? – pomyślał łakomie.

W zasadzie jego zasób pomysłów był na wyczerpaniu. Poszukiwanie w książkach adresowych czy telefonicznych mijało się z celem. Miał jedyną nadzieję, że kolejny list stryjaszka, który otworzy nazajutrz, rozstrzygnie, jak już uprzednio bywało, wszystkie problemy. Rozmyślając, nawet nie zauważył, że oddalił się od centrum i znalazł na przedmieściu, tym z gatunku uboższych, gdzie wzniesienia, zamiast pysznych willi, obsiadły szczelnie sadyby biedoty, zwane w jednych krajach “ranchitos", w innych “hacjendas". Zbudowane dosłownie jedne na drugich, z nie tynkowanej cegły i odpadów przemysłowych, przypominały mrowisko czy też porowaty silos kryjący bombę demograficzną. Późno dostrzegł też, jak otacza go coraz liczniejsza gromada dzieciaków przybywających nie wiadomo skąd i proponujących mu najrozmaitsze rzeczy, a to pamiątki, a to narkotyki, a to młodą i przystojną siostrę. Meff najpierw usiłował Ich spławić, później odpędzić, ale skutek był tylko taki, że wrzaskliwa grupa zbiła się wokół niego ciaśniej. Głupia sprawa. Co śmielsze pętaki poczęły skubać go za spodnie, a wyglądający z okolicznych domostw starsi najwyraźniej nie zamierzali interweniować. Fawson pomyślał o ogniu nieczystym. Niestety, spray został w walizce znajdującej się w przechowalni, żadne z zaklęć kabalistycznych nie przechodziło mu przez gardło, a lewitowania nie przećwiczył. Zamierzał już cisnąć w górę trochę banknotów, mając nadzieję, że rozluźni ten dziecięcy pierścień, kiedy z wyciem klaksonu i piskiem opon zahamowała odrapana mazda prowadzona przez młodego Metysa. Kilka słów, z których Meff rozpoznał jedynie “carramba", poskutkowało, f po chwili Fawson znajdował się już w szoferce.

– Seńor Dicwolo? – spytał krótko wybawca, a gdy otrzymał potwierdzenie, ruszył do przodu tak ostro, jakby ścigali go wszyscy diabli. Wóz pędził w stronę przeciwną do centrum i po kwadransie Fawson przestał cieszyć się z rozwoju sytuacji.

Kierowca mazdy okazał się chyba najbardziej małomównym człowiekiem Ameryki Południowej, wszelkie odżywki Meffa, zadawane w znanych i nieznanych językach, kwitował szczerzeniem zębów i krótkim – Si, si! Raz tylko, gdy coraz bardziej zdenerwowany Fawson rzucił pytająco:

– Amigo? Padła odpowiedź:

– Amigo, naturalmente.

Inne próby nawiązania dialogu, tak społecznego jak i za pieniądze, spełzły na niczym, tylko rysy Metysa z każdym przejechanym kilometrem robiły się mniej przyjazne. A jechali długo, coraz podlejszymi drogami w głąb dusznego i wilgotnego interioru. Wreszcie wóz zatrzymał się w miejscu, gdzie drogę przegradzała wezbrana rzeka bez mostu. Fawson chciał szarpnąć za klamkę, ale po pierwsze, klamki nie było, a po drugie, Metys wydał krótki dźwięk:

– No!

Kabura wypychająca koszulę i wielka maczeta znajdująca się po lewej stronie kierowcy skutecznie odradzały rozwiązania siłowe.

Meff pomyślał z goryczą, że nawet jak na początkującego szatana za bardzo daje się robić w konia, i znów pożałował decyzji stryja rzucającej go niczym ślepe kocię na szerokie wody metafizyki.

– Co mam robić? – powiedział wpół do siebie, a wpół w przestrzeń.

– Czekać! – padła odpowiedź po angielsku.

Czekał więc, wsłuchany w nieustające granie cykad, przypominające swym jednostajnym dźwiękiem jęk blachy na wietrze, owiany dziwnymi zapachami tropikalnej nocy i wyziewami z silnika.

Około drugiej nad ranem Meff miał już absolutną pewność, że nie nadaje się na mieszkańca Trzeciego Świata, którego życie upływa przeważnie na czekaniu, a to na towar, a to na kolejną zmianę rządu, a to na lepsze jutro, kiedy jednak spróbował się poruszyć, znów rozległo się zdecydowane:

– No!

Usiłował tłumaczyć konieczność wyjścia potrzebą fizjologiczną, ale Metys, nie unosząc nawet powiek, wskazał ręką na okno. Cóż za upokarzająca propozycja dla przedstawiciela cywilizacji postindustrialnej. Fawson (excusez le mot) odlał się, co jednak przyniosło mu niewielką ulgę. Kombinował nawet, czy nie spróbować przenikania. Niestety, siedzenie było z dermy, drzwi miały plastikową wykładzinę, a szyba też wyglądała nienaturalnie. Nie chciał ryzykować pokaleczenia. Mógł wprawdzie spróbować zahipnotyzować kierowcę, ale nie wiedział, jak to się robi. Wreszcie na krótko przysnął. Sen miał niedobry, duszny jak noc, ale nic z niego nie zapamiętał. Obudził go jakiś warkot, po chwili zidentyfikowany jako dźwięk helikoptera. Z wolna wychodził z półuśpienia, kiedy ostatecznie przywołało go do rzeczywistości szarpnięcie za ramię i podniesiony głos wołający coś w rodzaju:

– Alle raus! Schneller!

Otworzył oczy i osłupiał. Pochylał się nad nim kościotrup w mundurze, czy, mówiąc delikatniej, chudy jak śmierć starzec z dystynkcjami Sturmbahnfuhrera. Ubezpieczały go dwie postacie w hełmach, z wycelowanymi automatami, a obok rwał się do czynu olbrzymi owczarek alzacki.

Film produkcji DDR – przemknęło Meffowi. Ale to nie był film. Metys kopniakiem pomógł mu opuścić szoferkę, cios skórzaną rękawicą oficera wyprostował go i pchnął w kierunku ścieżki wiodącej w bok. Mijając żołnierzy stwierdził, że posiadali jedynie hełmy i przepaski biodrowe, reszta munduru, łącznie z baretkami, była werystycznym tatuażem na ciele.

– Szukałem Frankensteina, a tymczasem Frankenstein znalazł mnie… No, nieźle. Tylko po co ta inscenizacja? Czyżby starsi panowie w ten sposób bawili się na starość?

Nie uszli daleko. Na polance jakby wygryzionej w dywanie dżungli oczekiwało ich jeszcze dwóch krajowców z pochodniami oraz duży prostokątny otwór w ziemi. Kolejny żart?

Metys pchnął Meffa na skraj dołu tak, że ten z najwyższym trudem utrzymał równowagę. Dwaj tatuowani podnieśli automatyczne pistolety.

– Co to za żarty – zawołał Meff – szukam barona Frankensteina! Jestem obywatelem Stanów Zjednoczonych!

Nie słuchali go. Oficer wydał nieprzyjemnie brzmiącą komendę. Fawson próbował zapaść się pod ziemię, ale był zbyt zdenerwowany, by prawidłowo wymawiać zaklęcia.

Zaraz przekonam się, czy piekło istnieje naprawdę – przemknęło mu przez sparaliżowany strachem mózg. Dwie krótkie serie. Zagwizdały pociski, siatkując niemiłosiernie liany i pnącza.

Nawet mało boli – pomyślał Fawson.

Oficer zaklął. Niedojdy, chybić z paru metrów! Wyrwał z kabury spluwę, podbiegł do ofiary i wypalił prosto w pierś, nie zastanawiając się, że, uwzględniając kaliber, krew może pochlapać jego świeżo wyciągnięty z naftaliny mundur. Wypalił i zdębiał. Pocisk, zanim dotarł do koszuli pojmanego makaroniarza, gwałtownie skręcił w bok, muskając wilczura, który zwinął się ze skowytem.

– Mein Gott! – zdziwił się esesman z lamusa i już miał zamiar wydać rozkaz swym podkomendnym, aby zatłukli dziwnego cudzoziemca kolbami, gdy wyłoniło się nowe widmo, dotąd pozostające w cieniu akcji.

– Halt! – zakomenderowało krótko i żwawo podbiegło do niedoszłego denata.

– Sześć razy sześć – wymamrotał półprzytomnie Meff i osunął się do dołu.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Agent Dołu»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Agent Dołu» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Agent Dołu»

Обсуждение, отзывы о книге «Agent Dołu» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x