Namierzyłam też swój grób, a z archiwów przytułku wykradłam formularz wypełniony, gdy mnie tam przyjmowano. Data przyjęcia i data na nagrobku są takie same.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Dziewczyna zauważyła moje zmieszanie i przeszła do omawiania przyjemniejszych wydarzeń minionego półrocza.
Korzystając z ferii wiosennych na Cornell University, Cullenowie (wszyscy, z wyjątkiem jednego) przyjechali na dłużej do Tanyi, do Denali. Chociaż Alice z rozmysłem wystrzegała się wszelkich wzmianek o swoim nieobecnym bracie i raczyła mnie dość trywialnymi szczegółami, w nabożnym skupieniu spijałam z jej ust każde słowo. Takie opowiastki w pełni mnie satysfakcjonowały.
Rodzina Edwarda była mi niemal równie droga, co on sam. Jakby nie było, marzyłam do niedawna, żeby stać się jej częścią. Ojciec wrócił dopiero po zmroku, jeszcze bardziej wypompowany niż dzień wcześniej. Nie siedział z nami długo, bo z samego rana miał jechać do La Push na pogrzeb. I tej nocy spałam na kanapie.
Kiedy Charlie zszedł na dół przed świtem, ledwie go poznałam. Miał na sobie sędziwy garnitur, w którym nigdy go nie widziałam. Nie zapiął marynarki – domyśliłam się, że jest już na niego za ciasna. Szeroki krawat upodabniał go do bohaterów filmów sprzed dwudziestu lat. Zakradł się po cichu na próg saloniku i zajrzał do środka. Udałam, że śpię. Alice symulowała z kolei sen na fotelu. Podniosła się, gdy tylko zamknęły się za nim drzwi. Pod kołdrą była kompletnie ubrana.
– Co tam, masz jakieś plany na dzisiaj? – spytała.
– Czy ja wiem… Na razie nic ciekawego się nie dzieje, prawda?
Alice zaśmiała się.
– Jest jeszcze bardzo wcześnie.
Spędzając sporo czasu w La Push, zaniedbywałam obowiązki domowe, postanowiłam więc nadrobić zaległości. Nie kierowałam się wyłącznie pragmatyzmem. Chciałam też okazać w ten sposób Charliemu, że się o niego troszczę – ułatwić mu jakoś życie. Może miał poczuć się odrobinę lepiej, wracając do pachnącego czystością domu? Zaczęłam od łazienki, gdzie moje lenistwo najbardziej rzucało się w oczy.
Alice przyglądała się, jak sprzątam, oparta nonszalancko o framugę drzwi. Wypytywała mnie, co słuchać u moich znajomych ze szkoły (właściwie byli to nasi znajomi), i chociaż jej twarz pozostawała bez wyrazu, wyczuwałam, że moje skąpe odpowiedzi wywołują jej dezaprobatę. A może mi się tylko tak wydawało, bo odkąd podsłuchałam jej rozmowę z Charliem, dręczyły mnie wyrzuty imienia?
Szorowałam właśnie dno wanny, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi. Rzuciłam przyjaciółce pytające spojrzenie, ale wzruszyła ramionami. Wyglądała na zagubioną, niemal zmartwioną To nie było do niej podobne – zwykle nic jej nie zaskakiwało.
– Chwileczkę! – krzyknęłam, zabierając się pospiesznie do spłukiwania rąk.
– Bello – odezwała się Alice z frustracją w głosie – o ile się nie mylę, muszę na chwilę zniknąć.
– O ile się nie mylisz? – powtórzyłam. A od kiedy to się myliła?
– Chyba znowu mam do czynienia z niekompletną wizją, wiec zgodnie z tym, co ustaliłyśmy przedwczoraj, przed drzwiami stoi Jacob Black… albo jeden z jego kolegów.
Wpatrywałam się w nią zdumiona.
– Nie widzisz wilkołaków? Skrzywiła się.
– Najwyraźniej nie.
Moją superopanowaną Alice nareszcie coś drażniło – i to bardzo. Zniecierpliwiony gość nacisnął dzwonek kilka razy pod rząd.
– Nie musisz nigdzie znikać, Alice – powiedziałam, – Byłaś tu pierwsza.
Zaśmiała się gorzko.
– Zaufaj mi – ja i Black w jednym pokoju to nie najlepszy pomysł.
Pocałowała mnie przelotnie na pożegnanie i weszła do sypialni Charliego – jak nic, żeby wymknąć się przez okno.
Zostałam sama. Dzwonek zabrzęczał nachalnie po raz trzeci.
Zbiegłam w dół po schodach i otworzyłam drzwi. Na podjedzie zastałam oczywiście Jacoba. Alice mogła być ślepa, ale nie była ślepa.
Chłopak stał jakieś półtora metra od ganku. Marszczył z obrzydzeniem nos, ale poza tym na jego twarzy nie malowały się żadne emocje. Nie zdołał mnie jednak oszukać – był wściekły. Nie tylko wampirza woń mu przeszkadzała. Odgadłam to po tym, że trzęsły mu się ręce.
Bijąca od Jacoba agresja oraz maska, którą przesłonił swoją prawdziwą twarz, przypominały mi boleśnie tamto piątkowe popołudnie, kiedy to po raz pierwszy zobaczyłam go odmienionego. Szykując się na ostrą wymianę słów, uniosłam hardo podbródek. W zaparkowanym przy krawężniku volkswagenie, nie wyłączywszy silnika, siedzieli Embry i Jared, ten drugi za kierownicą. Nietrudno było wydedukować, jaką strategię przyjęła sfora – bali się puścić Jacoba do Forks bez obstawy. Zasmuciło mnie to, a także nieco zdenerwowało. Jak śmieli zakładać, że Cullenowie zaatakowaliby ich bez powodu!
– Cześć – burknęłam, nie doczekawszy się powitania.
Jacob zacisnął zęby. Zamiast podejść bliżej, zezując lustrował ścianę budynku. – Wyszła – wycedziłam. – O co chodzi? Zawahał się.
– Jesteś sama?
– Tak – wyrzuciłam z siebie z irytacją.
– Możemy chwilę porozmawiać?
– Oczywiście, że możemy. Wejdź.
Jacob zerknął przez ramię na swoich towarzyszy. Embry niemalże zauważalnie skinął głową. Nie wiedzieć, czemu, jeszcze bardziej mnie to rozeźliło.
– Tchórz – skomentowałam bezgłośnie.
Jake nastroszył brwi, ale nic nie powiedział. Stawiając kroki niczym musztrowany żołnierz, wszedł na ganek, minął mnie i zniknął we wnętrzu domu.
Czy Embry i Jared naprawdę wierzyli, że pozwoliłabym komuś krzywdzić ich przyjaciela? Zanim zamknęłam drzwi, spojrzałam każdemu z nich z osobna prosto w oczy.
Jacob stał w korytarzu, przyglądając się pościeli zalegającej kanapie w saloniku.
– Gość się wyspał? – spytał z sarkazmem.
– Nic ci do tego – odpłaciłam mu pięknym za nadobne. Znów zmarszczył nos, jakby zwęszył coś o przykrym zapachu.
– Mówisz, że twoja przyjaciółka wyszła? – Słowo „przyjaciółka” wymówił jak eufemizm.
– Miała coś do załatwienia. Powiesz mi, po co przyszedłeś?
Puścił moje pytanie mimo uszu. Coś w saloniku działało na niego jak płachta na byka. Czując, że drżą mu już ramiona, przeszedł do kuchni. Cały czas się rozglądał. Sądząc po jego zachowaniu, można by było pomyśleć, że jest policjantem w mieszkaniu podejrzanego.
Poszłam za nim. Zaspokoiwszy swoją ciekawość, zaczął krążyć po niewielkim pomieszczeniu niczym zamknięty w klatce drapieżny kot.
– Hej! – Zastąpiłam mu drogę. Zatrzymał się. – Masz jakiś problem?
– Wolałbym być daleko stąd.
Zabolało. Chyba to dostrzegł, bo zmarszczył czoło.
– W takim razie bardzo mi przykro, że musisz tak się męczyć – oświadczyłam. – Może przejdź szybko do rzeczy, to będziesz mógł zaraz wyjść.
– Mam do ciebie tylko kilka pytań. Spieszy nam się na pogrzeb.
– Proszę, pytaj. Miejmy to już za sobą.
Pewnie przesadzałam z oschłością, ale nie chciałam pokazać mu, jak bardzo mnie rani. Byłam świadoma tego, że nie postępuję fair. To w końcu ja odrzuciłam go dla znajomej wampirzycy. To ja zraniłam go pierwsza.
Wziął głęboki wdech. Pomogło. Ręce natychmiast mu znieruchomiały.
– Nocuje u ciebie jeden z członków rodziny Cullenów.
– Tak. Alice Cullen.
– Jak długo tu zabawi?
– Tak długo, jak będzie miała na to ochotę.
Nie potrafiłam zmusić się do okazania mu więcej ciepła.
– Czy mogłabyś… proszę… wyjaśnić jej, że w okolicy grasuje Victoria? Zbladłam.
Читать дальше