Marina i Siergiej Diaczenko - Magom wszystko wolno

Здесь есть возможность читать онлайн «Marina i Siergiej Diaczenko - Magom wszystko wolno» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Magom wszystko wolno: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Magom wszystko wolno»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Magom wszystko wolno — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Magom wszystko wolno», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Spotkała się z moim wzrokiem, uśmiechnęła się i nachmurzyła.

- Znowu coś się stało, Hort?

- Stało się - odpowiedziałem samymi wargami.

- Pan mnie straszy - powiedziała po chwili.

- Sam się boję.

- To nie koniec świata - uśmiechnęła się. - Jestem żywa, Hort; nie wstałam z grobu...

Wynająć karetę w „Suśle”, śniadanie wziąć ze sobą, nie czekać ani chwili; zjemy w drodze.

Czekać na siebie. Długo żegnać się na ganku. Potem spieszyć się z powrotem do domu i za każdym spotkaniem śmiać się z radości.

Opuściłem wzrok.

- Ora Szantalia umarła.

- Hort - powiedziała Ora. - To już nie jest zabawne.

- Tak - odparłem, oglądając glinianego potworka. - Prawdziwa Ora Szantalia umarła. Możliwe, że dawno ją już opłakano i pochowano.

- Mów dalej - powiedziała Ora z niespodziewaną miękkością.

Popatrzyłem na nią. Wydawała się zaintrygowana. Zapłonęły jej nawet oczy i przez chwilę miałem wrażenie, że rzeczywiście są one różnobarwne, jak u magów dziedzicznych.

- Oro - powiedziałem bardzo cicho - jeśli pani... jeśli potrafisz to wyjaśnić, będę po prostu szczęśliwy.

- Tak? - Wciąż tak samo miękko zdziwiła się Ora. - Przecież nie słyszałam jeszcze pańskiej wersji, Hort.

Oblizałem wargi.

- Ora Szantalia, prawdziwa Ora Szantalia, umarła daleko stąd.

Może po długiej chorobie. Może ze starości. I sabaja obojętnie zarejestrowała jej śmierć. A pani przybrała imię prawdziwej kobiety, nie mogła pani jednak przewidzieć, że ona umrze, a ja dowiem się ojej śmierci... i wszystkiego domyśle.

- To znaczy, że jestem oszustką?

Milczałem.

- To jakieś brednie - rzekła Ora z obrzydzeniem. - Czy naprawdę musiał pan tak bardzo zepsuć ten poranek?

Znów omal nie uległem słabości. Wziąć Orę ze sobą i jechać do domu...

- Więc kim według pana jestem? - Ora sięgnęła po swoją koszulę. Zanurkowała w tkaninę jak w mleko, natychmiast się wynurzyła, poruszyła ramionami, pozwalając zwiewnym fałdom ułożyć się wygodniej na wysokich, do najmniejszego szczegółu znanych mi piersiach. - Kim jestem? Awanturnicą? A może chodzącym trupem? Kim jestem?

- Sługą preparatora - rzekłem, patrząc jej w oczy.

Na sekundę zamarła. Zmierzyła mnie uważnym, krawieckim spojrzeniem.

- Jest pan chory, Hort.

- Lalką - powiedziałem. - Przynętą. Dałem się złowić jak ostatni głupiec... jak wcześniej Gorof, a przed nim dwie dziesiątki innych nieszczęśników.

Patrzyła na mnie, nie mrugając. Wolałbym, by wpadła w histerię. By krzyczała, obrzucając mnie najgorszymi słowami, wyzywała od idiotów, groziła, że odejdzie i nigdy już się ze mną nie spotka.

- Nie mam racji? - Zapytałem i usłyszałem brzmiącą w mym głosie nieprzystojną nadzieję. - Jestem durniem?

- Nie... nie durniem.

- Więc wyjaśnij mi, dlaczego nie mam racji? Przekonaj mnie!

- Po co?

Rzeczywiście, po co?

Jest mi już wszystko jedno, gdzie leży prawda, a gdzie fałsz. Chcę wierzyć tylko w to, w co jest mi wygodnie. Zakleiłbym sobie oczy, by tylko nie widzieć tego, co oczywiste. Marina i Siergiej Piaczenko Była w tej chwili taka wyniosła, taka piękna i taka moja, a jednocześnie tak obca, że jeszcze sekunda i rozerwałyby mnie sprzeczne uczucia. Pękłbym, niczym za mocno naciągnięta struna.

Było to niczym tortura; badanie wytrzymałości na rozrywanie.

Okazałem się jednak silny. Nie pękłem. Zamiast tego wpadłem w gniew. Ona, moja kobieta, nigdy nie będzie moja. Wyślizguje mi się jak mydło z rąk. Opłakałem ją, a ona żyje, nie jest w stanie mnie oszukać, a kłamie w każdym słowie. Ona...

Gliniana maszkara wyraźnie rozgrzewała się w moich rękach.

Widziałem, jak zmienia się spojrzenie Ory. Jak rozszerzają się jej źrenice. Jak białe dłonie zaciskają się na białej, puchowej kołdrze. Jak bledną jej policzki, choć zdawałoby się, że nie mogą być już bledsze.

W tym momencie należała do mnie bardziej, niż kilka godzin temu. Bardziej nawet, niż podczas najlepszych chwil zeszłej nocy.

Zrozumiałem, że w żaden inny sposób się z tym nie uporam. Że będzie to właściwe, logiczne i piękne; ukaranie jej właśnie teraz. Że już ją karzę. Gliniana szyja pęka. Chwileczkę, jeszcze przecież wyrok... powód... Za co ją ukarać? Za to, że zamieniła się wtedy w pachnące, polne zwierzątko?

Jestem bogiem. Jestem sędzią. Jestem uosobieniem sprawiedliwości. Wymierzam karę, choć ją kocham. Wymierzam karę dla dobra wszechświata. Słowa stają się niepotrzebne. Płynę niczym w oleju i powstrzymuje mnie jedynie szczęśliwe pragnienie, aby jak najbardziej przedłużyć tę chwilę. Nigdy w życiu nie doświadczyłem czegoś podobnego.

Pod oknem zaskowytał pies.

Ktoś go chyba kopnął.

Skowyt przeszedł w szczekanie, odpowiedziały na nie psy w całej okolicy, robotnicy zaczęli przeklinać. Patrzyłem przed siebie, nie rozumiejąc, gdzie jestem i skąd się tu wziąłem.

Pod oknami krzyczeli, stukali, piłowali, zgrzytali żelazem o żelazo, a w pokoju nad nami tupano tak głośno, że niebezpiecznie dygotał popękany tynk na suficie. Pies w końcu ucichł. Zdałem sobie sprawę, że stoję przed łóżkiem, a przede mną siedzi na pościeli niema kobieta, biała po koniuszki włosów. Z przerażeniem spojrzałem na maszkarę w swoich rękach i zobaczyłem, że jego chuda szyja jest jakimś cudem cała.

- Ora?

Milczała. Patrzyła na mnie z takim przerażeniem, że poczułem się... jak przyłapany na kradzieży.

- Ora, ja... nie chciałem.

Milczała.

- Ora, ja... Sam nie wiem... Nie mógłbym... Nie chciałem... Wybacz.

Jej wargi poruszyły się - Co? - Spytałem ze strachem.

Nie odpowiedziała.

Przed łóżkiem stał okrągły stolik. Zrzuciłem na podłogę drobiazgi, które na nim leżały i w centrum odrapanego blatu postawiłem - prawie rzuciłem - glinianą Karę.

- Już nigdy nie tknę jej w twojej obecności. Nigdy. Wierzysz mi?

Jej wargi poruszyły się znowu.

- Co?

- Ubierz się.

Plącząc się w nogawkach zacząłem się ubierać; blado połyskiwały guziki z masy perłowej, sznurki nie chciały się zawiązywać, a ja walczyłem z nimi, nie czując palców i myślałem ze zdumieniem i przerażeniem: Czy to możliwe? Czy naprawdę mogła być już martwa... umierać... A ja stałbym nad nią z glinianą głową w jednej, a tułowiem w drugiej ręce.

To jakiś potworny koszmar. Jestem po prostu skończonym idiotą. Powinienem uciekać z tego miasta razem z Orą i nigdy więcej nie mieć nic wspólnego z Klubem Kary; oby wyzdychały sowy wszystkich członków Klubu, z panem przewodniczącym na czele.

Wygładzając kołnierz koszuli, podjąłem ostateczną decyzję.

- Ora...

W pełni już nad sobą panowała. Co więcej, jej zaciśnięte dotąd usta wykrzywiły się w uśmiechu; jakby wcześniej ten uśmiech z trudem powstrzymywała. Jakby obserwowała pokraczne i komiczne widowisko, tresowanego konia w koronkowych pantalonach.

- Jestem śmieszny? - Zapytałem ostro. Ostrzej, niż powinienem w takiej sytuacji.

Narzuciła szlafrok na ramiona. Powoli wstała, roztaczając zapach uperfumowanego jedwabiu. W stercie moich rzeczy na podłodze i łóżku znalazła skórzany woreczek z kamieniami.

- Ora - powiedziałem nerwowo - wybacz mi, proszę. Zarzekłem się, że nie tknę już Kary. To...

Moja rozmówczyni zatrzymała się przed stolikiem, nad przeklętą, glinianą maszkarą. Wyciągnęła rękę, jakby chciała jej dotknąć, odsunęła ją jednak gwałtownie, jak od ognia. Spojrzała na mnie, ni to z powątpiewaniem, ni to z wyrzutem.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Magom wszystko wolno»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Magom wszystko wolno» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Marina Diaczenko - Zoo
Marina Diaczenko
Marina Diaczenko - Tron
Marina Diaczenko
Marina Diaczenko - Rytuał
Marina Diaczenko
Marina Diaczenko - Miedziany Król
Marina Diaczenko
Sergej Dyachenko - Das Jahrhundert der Hexen
Sergej Dyachenko
Sergey Dyachenko - Vita Nostra
Sergey Dyachenko
Marina Diaczenko - Awanturnik
Marina Diaczenko
Marina Diaczenko - Dzika energia
Marina Diaczenko
libcat.ru: книга без обложки
Marina i Siergiej Diaczenko
libcat.ru: книга без обложки
Marina i Siergiej Diaczenko
libcat.ru: книга без обложки
Marina i Siergiej Diaczenko
libcat.ru: книга без обложки
Marina i Siergiej Diaczenko
Отзывы о книге «Magom wszystko wolno»

Обсуждение, отзывы о книге «Magom wszystko wolno» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x