Marina i Siergiej Diaczenko - Magom wszystko wolno
Здесь есть возможность читать онлайн «Marina i Siergiej Diaczenko - Magom wszystko wolno» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Magom wszystko wolno
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Magom wszystko wolno: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Magom wszystko wolno»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Magom wszystko wolno — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Magom wszystko wolno», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Panowie magowie odpoczywali.
Panowie magowie pili i zakąszali, pykali fajki i siwy dym trochę zbyt malowniczo ścielił się pod sufitem; najwyraźniej ktoś specjalnie zabawiał się, konstruując powietrzne zamki.
Za małym stolikiem w gięty sali siedział samotnie człowiek w czerni.
- Życzę zdrowia pańskiej sowie, Tjabor! Kiedy wreszcie wykorzysta pan zaklęcie, drogi przyjacielu? Wszyscy w utęsknieniu czekają już na następne losowanie.
Nie odwróciłem się. Już szedłem przez salę, potykając się o krzesła.
- O, szczęśliwiec Tabor! Nie jest pan dziś zbyt uprzejmy! Czy pańska sowa nie jest przypadkiem chora?
Mrugałem, jakby zwykły dym fajkowy wyjadał mi oczy.
W pewnej chwili przywidziało mi się, że stolik jest pusty; czy ktoś stroi sobie ze mnie żarty?! Czyżby moja rozpalona wyobraźnia?
Nie, człowiek w czerni cały czas pociągał ze swego kielicha; człowiek w czerni, kobieta...
Ktoś po przyjacielsku chwycił mnie za rękaw. Wyrwałem się, nie patrząc w jego stronę.
Uskoczył mi z drogi chłopiec sługa.
Już biegłem. Potrącone przeze mnie krzesła nie spieszyły się z upadkiem i jak baletnica kręciły na jednej nóżce, zamierzając wywrócić się z jak największym hukiem. Strącony ze stołu kielich jeszcze nie doleciał do parkietu; wciąż spadał, malowniczo rozchlapując czerwony płyn na serwetę, na podłogę i na czyjeś trzewiki.
Kobieta w końcu na mnie spojrzała.
O zgrozo! Przez całe mgnienie wydawało mi się, że to ta z kufra podniosła się, w jakiś sposób wydostała z piwnicy i zjawiła w klubie, by sobie ze mnie zakpić.
Piwne oczy, wystraszone i jednocześnie szczęśliwe. Powieki, pomalowane różnymi kolorami, brunatnym i złocistym.
- Ora?!
- Hort. - Uśmiechnęła się z radością i wyrzutem. - Co pan wyprawia... najpierw każe mi pan czekać i denerwować się sowa wie ile, a potem wpada jak oszalały; wszyscy się nam przyglądają, proszę się rozejrzeć! Za moimi plecami z hukiem wywracały się potrącone w biegu krzesła.
- Ora...
- Co się z panem dzieje? - Przestała się uśmiechać.
- Ora Szantalia... to naprawdę pani?
Wzruszyła ramionami. Już z rozdrażnieniem:
- Na miłość sowy, Hort... Stawia mnie pan w niezręcznej sytuacji.
Ktoś trącił mnie w ramię. Obejrzałem się. Pan przewodniczący patrzył na mnie ze strapieniem, na jego ramieniu wierciła się sowa, a za plecami chował sługa.
- Panie zi Tabor, jakże się cieszę, że pana widzę...
- Proszę o wybaczenie - rzekłem drewnianym głosem. - Chciałbym też przeprosić wszystkich panów, których przypadkowo... jestem gotów pokryć wszelkie straty...
- No wie pan co. - Przewodniczący pokręcił głową. - Człowiek, który długo włada Karą, staje się z czasem zupełnie nieznośny w pożyciu. I wszyscy zdajemy sobie z tego sprawę, drogi panie Hort. Podszedłem zapytać, czy nie potrzebuje pan pomocy klubu?
- Dziękuję - wyszeptałem. Cała sala patrzyła na mnie. Silni i słabi, znajomi i obcy, na wpół znajomi i ledwie znajomi. Odchrząknąłem.
- Proszę o wybaczenie, panowie. Chcę przeprosić każdego, kogo uraziłem.
Siedząca Ora lustrowała mnie od stóp do głów. Bez uśmiechu.
Wziąłem ją za rękę i nie rozglądając się na boki, ani nie słuchając replik, poprowadziłem do wyjścia.
Prawie się nie sprzeciwiała.
Jej dłoń była w mojej dłoni.
Ciepła i żywa.
Reszta nie miała znaczenia.
- Gdzie się pani zatrzymała?
- Hort, na miłość sowy, co się stało? Ukarał pan Preparatora? Nie, nie ukarał pan. Wciąż ma pan Karę. A więc Naga Iglica nie jest Preparatorem. Albo nie mógł go pan znaleźć. Co się stało? Proszę mnie nie zadręczać. Dziwnie się pan zachowuje.
- Gdzie się pani zatrzymała?
- Już drugi miesiąc mieszkam w „Odważnym Suśle”. Nie stać mnie na nic bardziej przyzwoitego.
Wstrzymałem oddech. Znów „Suseł”. Znak? Przypadek?
- Dokąd mnie pan ciągnie? Wie pan, gdzie jest „Suseł”?
- Sam tam kiedyś mieszkałem... Oro, pomilczmy. Po drodze do „Susła” po prostu pomilczymy, zgoda?
I poszliśmy jak na parę przystało; kawaler i dama, trzymając się za ręce, dumnie wyprostowani i ledwo powstrzymywałem się, by nie ruszyć biegiem.
Oto znajoma ulica Oto fasada „Odważnego Susła”.
Oto gospodarz. Poznał mnie, kłania się. Oto klucze od pokoju.
Oto schody, które myje co rano leniwa służąca.
I oto jesteśmy. Nie był to pokój, w którym kiedyś mieszkałem. Wybrałem lepszy, a Ora ma kłopoty z pieniędzmi.
Podobnie zresztą jak ja. Słój trzasnął, woda rozlała się po piwnicznej podłodze...
Nieważne.
Ora otworzyła pokój. Odruchowo zauważyłem, że oprócz zamka na drzwi było nałożone słabe zaklęcie strażnicze.
- Zapraszam serdecznie, Hort.
Pierwszą rzeczą, którą zobaczyłem po wejściu do pokoju, była stojąca na stole wielka, ptasia klatka, nakryta cienką, przezroczystą chustą. Wewnątrz klatki można było odgadnąć sylwetkę ptaka; oczywiście sowy. Maleńkiej, uszatej sowy.
- Przecież pani ich nie znosi - rzekłem, zatrzymując się.
- Tak - z nutką winy w głosie przyznała Ora. - Ale jest taka zasada: jeśli chcesz szczęśliwego zakończenia ryzykownej sprawy, spraw sobie nową sowę. Pańska wyprawa do Preparatora była wyczynem bardziej niż ryzykownym, postanowiłam więc...
Nie to, żebym ją objął. Po prostu złapałem ją, jak swoją własność, jak coś, czego omal nie straciłem i przycisnąłem do siebie; usłyszałem bicie jej serca, poczułem zapach żywego ciała. Żywego. A w którymś momencie ubzdurało mi się nawet, że to chodzący nieboszczyk, upiór zjawił się z nieznanej mogiły; że ta Ora nie jest prawdziwa.
- Hort?!
- Nieważne - zamruczałem niewyraźnie; moje wargi były zajęte czynnością niemającą nic wspólnego z artykulacją.
- Hort... Ależ co pan...
Nigdy wcześniej nie pozwalałem sobie na namiętność.
Namiętny mag; to przecież głupota.
Nigdy wcześniej.
Za oknem mokra jesienna noc, a ja czułem zapach słońca w zenicie, zapach śpiewających świerszczy, zapach zwierzątka, biegnącego przez łopiany.
Czysta, szorstka pościel. Sufit z niebezpiecznie popękanymi glinianymi płaskorzeźbami. Jasne włosy na poduszce:
- Hooort!
Tak mam na imię.
Zresztą to już nieważne.
* * *
Sówka wytrzeszczała okrągłe oczka. Nie było w niej wyniosłej obojętności, właściwej dorosłym sowom; była dzieckiem, nie bała się patrzeć szczerze i wprost. Dzień dobry, sowo. Starannie nakryłem klatkę ciemną, przezroczystą chustą, niedługo wzejdzie słońce.
Ora spała; widziałem maleńkie, różowe ucho pod splątanymi jasnymi pasmami.
Pokój wyglądał jak po bitwie na poduszki. Wywrócony kandelabr, na aksamitnej serwecie dziura od wywróconej świeczki. Stosy namiętnie poplątanej odzieży: moja koszula skręciła się w jedno z halką Ory i białe falbanki, nie utraciwszy sztywności, wypiętrzały się jak pienisty grzebień. Gorset przypominał szkielet starożytnego zwierzęcia, rząd haczyków wyglądał jak szereg pijanych żołnierzy; pantalony ułożyły się całkiem już nieprzyzwoicie, a pojedyncza pończocha walała się pod stołem niczym skóra węża.
Ostrożnie stąpając między wysypanymi z kieszeni monetarni, podszedłem do okna. Cóż za piękny obrazek; pogodny jesienny świt na tyłach drugorzędnego hotelu. Niebo rozpalało się pomarańczowym światłem, a krzątający się na dole robotnicy wydawali się płaskimi figurkami z kartonu. Ktoś rąbał drzewo, ktoś rozładowywał wóz z produktami, rżały niewidoczne konie, a do dźwięku ich obecności dochodził wyrazisty zapach tylnego podwórza.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Magom wszystko wolno»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Magom wszystko wolno» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Magom wszystko wolno» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.