Marina i Siergiej Diaczenko - Kaźń

Здесь есть возможность читать онлайн «Marina i Siergiej Diaczenko - Kaźń» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Kaźń: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Kaźń»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Kaźń — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Kaźń», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Od Semirola Irena wiedziała, że miejscowy władca nazywa się hercogiem. Najwyraźniej wszyscy ci ludzie przybyli tu na audiencję.

Uniosła głowę, budowla jednocześnie zachwycała i przytłaczała. Gotyckie detale, dziwaczne witraże, wyszczerzone, kamienne pyski; nieźle...

A przecież modelator wcale nie musi siedzieć na placu, podpierając głową wysokie niebo. Mógł przecież osiedlić się w tym cudzie architektury, skazywać i ułaskawiać, wydawać rozkazy i przyjmować interesantów.

Potrząsnęła głową. Pierwszą myślą Semirola było szukanie Andrzeja w pałacu hercoga. A ona wówczas, o ile dobrze pamięta, sarkastycznie się uśmiechnęła. Nie, Kromar nie jest tak prymitywny; nie znajdzie się go na tronie ani u jego podnóża.

– Do Interpretatorów? Kto ostatni do Interpretatorów?

Jakiś wieśniak nieśmiało dreptał wzdłuż tłustej jak robak kolejki, wyrozumiale tłumaczono mu reguły, konieczność uprzedniego zapisania się, pisania podań i inne zasady...

Najwyraźniej na tym placu mieściła się główna dźwignia obskurantyzmu.

Irena zawsze unikała tłoku i kolejek. Tłum zawsze ją przerażał.

* * *

Zabłądziła.

Miasto okazało się nie takie znów małe; ulica następowała za ulicą, skrzyżowanie za skrzyżowaniem – a ona wciąż nie mogła zdecydować się, by spytać o drogę.

W gospodzie „Trzy kozy" zostało jej „cywilne" ubranie. To, w którym troskliwy Semirol wiózł ją do szpitala. W „Trzech kozach" zostały zwinięte w rulon papiery – te, które w tym modelu odpowiadały jej pierwszym opowiadaniom. Nie potrafiła pozostawić ich w porzuconym domu – jednak przeczytanie ich było na razie ponad jej siły.

Najważniejsze zaś było to, że w „Trzech kozach" pozostała jej nadzieja na powrót Semirola. Ulotna, lecz jednak nadzieja.

– Potrzebuje pani pomocy?

Irena się odwróciła.

Wyglądał jak zamożny sklepikarz. Elegancki kaftan, czy jak to się tam u nich nazywa, czapka z maleńkimi połami, pasiaste skarpety wystające spod krótkich spodni. Irena się zmieszała. Tak obcesowe przyglądanie się obcej osobie było przejawem braku taktu.

Zresztą sklepikarz również lustrował ją wzrokiem. W jego oczach kryło się takie samo skupienie, z jakim jasnowłosy jeździec tratował targ na skrzyżowaniu.

– Pani kogoś szuka?

Irena uśmiechnęła się z przymusem.

– Szukam gospody „Trzy kozy"... Czy mógłby pan...

Sklepikarz zmarszczył brwi. Z zadumą kiwnął głową.

– Mógłbym... a jakże. Pani pewnie przyjezdna?

Irena zwalczyła zimną falę mdłości. Semirol miał rację – „Dlaczego wszystkiego się boi?".

– Tak – odparła, starając się, by jej głos brzmiał możliwie beztrosko. – Mamy z mężem domek w górach... Przyjechaliśmy zwiedzić miasto... A mąż załatwia teraz jakieś sprawy... – nie mogła powstrzymać potoku słów, które wylewały się z niej, jakby były namydlone. – Więc wyszłam na spacer... I zabłądziłam, nie mogę znaleźć gospody... Gdyby mógł pan wskazać mi drogę. Byłabym wdzięczna...

– Zaprowadziłbym panią – rzekł wciąż pogrążony w zadumie sklepikarz. – Widzę jednak, że jest pani zmęczona, głodna i strapiona... A mężulek zostawił panią, czy zapił?

Osłupiała Irena pokręciła głową.

– Niech się pani nie wypiera, mężatka, która po mieście spaceruje, inaczej się prezentuje... Nędzarkę też poznać, nawet kiedy ubrana jak szlachcianka... I suknia potargana...

Irena cofnęła się o krok.

– Niechże się pani nie obraża, wiele w życiu widziałem. A nie jest pani czasem... – spojrzał pytająco na brzuch Ireny.

Poczuła, jak czerwienieją jej policzki i uszy. Cofnęła się o kolejny krok, zamierzając odejść.

– Jestem, droga pani, dłużnikiem Objawienia – rzekł sklepikarz z powagą. – Więc niech tak będzie; przygarnę panią... Prawie za darmo, odpracuje pani... Tak uczy Objawienie – zrozpaczonych pocieszyć, bezdomnych przygarnąć, ciężarne ochraniać... A bękarcika do dobrego przytułku oddamy. No, chodźmy! – I chwycił Irenę za nadgarstek.

Być może jego ręce wcale nie były lepkie. Może tylko tak się Irenie zdawało.

– Proszę mnie puścić! – Spróbowała się wyrwać.

– No, no, kochanieńka... Przecież prawdę mówię. Widać, że prawdę... Objawienie uczy, że jeśli ktoś swego dobra nie pojmuje, trzeba mu delikatnie przetłumaczyć albo w tajemnicy dobro czynić. W tajemnicy nie wyjdzie. Chodź, głupia, chociaż cię nakarmię, bo widzę, że policzki zupełnie zapadnięte. Brzuchate wszak za dwóch żreć muszą...

Szarpnęła się, niemal zdzierając sobie skórę z nadgarstka. Ręka sklepikarza zacisnęła się mocnej, sprawiając jej prawdziwy ból.

– Nie wierzgaj, do kogo mówię? Jeszcze mi podziękujesz... Bo cię Objawienie pokarze... Za niewdzięczność.

Irena osłabła z bólu. Chciała krzyknąć „Andrzej", jednak nie mogła wydobyć z siebie głosu. Już zaczęła bezwolnie iść za sklepikarzem. A co w tym takiego strasznego? Ani to strażnik, ani kat czy więzienie. Może warto się zastanowić...

– Puść ją.

Słowa zostały wypowiedziane cicho, beznamiętnie, wręcz bezbarwnie, jednak sklepikarz natychmiast puścił rękę Ireny.

Zaczęła szlochać.

Opodal deptały kurz kosmate, końskie kopyta.

Uniosła głowę.

Młody arystokrata stał, trzymając konia za uzdę. Jego twarz nie była już skupiona – malowały się w niej złość, chłód i nienawiść. Sklepikarz cofnął się pod tym ciężkim spojrzeniem.

– Dlaczego tę kobietę niepokoisz?

– Jej dobra chciałem – odparł sklepikarz z nieprzyjaźnią. – Dobra... Zresztą, do diabła z nią i jej bękartem!

I splunął wymownie. Odwrócił się gwałtownie i odszedł.

– Model – wymamrotała Irena, powstrzymując łzy.

Młodzieniec zmarszczył brwi.

– Co takiego?

Irena spojrzała mu w oczy.

Jasne nitki brwi, wygiętych jak znak tyldy na klawiaturze komputera. Usta proste i wąskie jak myślnik.

– Dlaczego tam, na skrzyżowaniu... dlaczego stratował pan targowisko? Dlaczego?

Młodzieniec skrzywił się z niechęcią.

Wokół nich wrzało stworzone przez Andrzeja miasto. Stukało kołami i butami, złorzeczyło i śpiewało, dźwięczało młotkami, kłębiło się, handlowało...

– Jestem bezinteresowny, szanowna pani. Złożyłem obietnicę... Proszę mnie źle nie osądzać.

Rozdział 10

Miał na imię Rektonoor, co w przekładzie z jakiegoś zapomnianego języka znaczyło „Niespodziewane Szczęście". Niespodziewane, gdyż został poczęty, kiedy jego rodzice mieli po czternaście lat. Niemniej byli już prawowitym małżeństwem i starszy syn był przez jakiś czas ich chlubą i obiektem dumy.

Rek stał w oknie gospody i wieczorne światło, przenikające przez kolorowe szyby, dziwacznie zabarwiało jego bladą twarz. Irena siadła na kozetce, tej samej, która tak podobała się zaginionemu bez wieści Semirolowi. Siedziała i słuchała.

A kiedy skończył czternaście lat, oświadczył rodzicom o swym zamiarze sprzeciwienia się Objawieniu. Za co najpierw lali go batem, potem wyklęli, przebaczyli, a w końcu znowu wyklęli, wydziedziczyli i wygnali z domu. Ponoć po kilku latach ojciec zmienił zdanie i wysłał nawet gońców, by odszukali cierpiącego syna – nic jednak z tego nie wyszło.

Sobór Bezinteresownych poddał Rękainicjacji i nadał mu imię Os, co w tymże zapomnianym języku oznaczało „Dzika Róża". I od tamtej pory, bez względu na przeciwności losu, stara się dotrzymać przysięgi Równowagi. Czyli czynić dobro dla samego dobra, a nie dla materialnych korzyści. Rezygnować z miłosierdzia Objawienia, budząc jego gniew i wymierzając karę...

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Kaźń»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Kaźń» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Marina Diaczenko - Zoo
Marina Diaczenko
Marina Diaczenko - Tron
Marina Diaczenko
Marina Diaczenko - Rytuał
Marina Diaczenko
Marina Diaczenko - Miedziany Król
Marina Diaczenko
Sergej Dyachenko - Das Jahrhundert der Hexen
Sergej Dyachenko
Sergey Dyachenko - Vita Nostra
Sergey Dyachenko
Marina Diaczenko - Awanturnik
Marina Diaczenko
Marina Diaczenko - Dzika energia
Marina Diaczenko
libcat.ru: книга без обложки
Marina i Siergiej Diaczenko
libcat.ru: книга без обложки
Marina i Siergiej Diaczenko
libcat.ru: книга без обложки
Marina i Siergiej Diaczenko
libcat.ru: книга без обложки
Marina i Siergiej Diaczenko
Отзывы о книге «Kaźń»

Обсуждение, отзывы о книге «Kaźń» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x