— Alvin to porządny chłopak. Potrafi ciężko pracować.
— A czy będzie posłuszny? Lubię, kiedy mnie słuchają.
Bajarz spojrzał na Boseya. Chłopak wygarniał śnieg do beczki.
— Mówiłem, że to porządny chłopiec. Jeśli będziecie sprawiedliwi, posłucha was.
Kowal spojrzał mu w oczy.
— Wszystko mierzę uczciwie. Nie biję swoich uczniów. Bosey, uderzyłem cię kiedy?
— Nigdy, proszę pana.
— Widzicie, Bajarzu, terminator może słuchać ze strachu albo z chciwości. Ale jeśli będę dobrym majstrem, będzie mnie słuchał, bo wie, że tak najlepiej się nauczy.
Bajarz uśmiechnął się do rozmówcy.
— Nie ma zapłaty — oświadczył. — Chłopiec ją odpracuje. I będzie pobierał nauki.
— O ile wiem, kowale nie potrzebują liter.
— Już niedługo Hio stanie się częścią Stanów Zjednoczonych. Chłopak będzie głosował. Musi też czytać gazety. Kto nie umie czytać, wie tylko to, co mu powiedzą inni.
Makepeace Smith spojrzał na Bajarza z lekkim uśmieszkiem.
— Tak? Tak mówicie? To przecież wiem o tym tylko dlatego, że inni, a dokładnie wy, tak mi powiedzieliście?
Bajarz roześmiał się i przytaknął. Kowal trafił w sedno.
— Radzę sobie w tym świecie opowiadając historie — przyznał Bajarz. — Wiem, że wiele można osiągnąć tylko dźwiękiem ludzkiego głosu. Alvin czyta już lepiej od rówieśników, więc nie będzie tragedii, jeśli straci trochę szkoły. Ale jego matka chce, żeby pisał i liczył jak uczony. Obiecajcie, że nie będziecie mu przeszkadzać, jeśli zechce się uczyć. To wystarczy.
— Macie moje słowo — odrzekł Makepeace Smith. — I nie musicie tego pisać. Człowiek, który dotrzymuje słowa, nie potrzebuje czytania i pisania. Ale jeśli ktoś musi zapisywać własne obietnice, trzeba stale mieć go na oku. Wiem o tym dobrze. Mamy już w Hatrack prawników.
— Przekleństwo ludzi cywilizowanych — zgodził się Bajarz. — Kiedy kto nie może już skłonić ludzi, żeby wierzyli w jego kłamstwa, wynajmuje zawodowca, żeby kłamał w jego imieniu.
Roześmiali się obaj. Siedzieli na dwóch pniakach ustawionych tuż za wrotami kuźni. Z tyłu, na ceglanym palenisku żarzył się ogień, a na dworze błyszczał w słońcu topniejący śnieg. Gil przeleciał nad placem przed kuźnią, trawiastym, zdeptanym kopytami, pokrytym końskim nawozem. Na chwilę oślepił Bajarza — tak niezwykłym był widokiem wśród bieli, szarości i brązów zimy.
W owej chwili zachwycenia lotem gila, Bajarz wiedział z całą pewnością, choć nie mógłby powiedzieć skąd, że minie jeszcze sporo czasu, zanim Niszczyciel pozwoli młodemu Alvinowi dotrzeć do tego miejsca. A kiedy przybędzie, porazi miejscowych jak Bajarza ten gil, obecny poza właściwym sobie czasem. Uznają go za rzecz tak naturalną, jak lot ptaka, nie wiedząc, jakim cudem natury jest każda minuta w powietrzu.
Bajarz otrząsnął się. Chwila wizji minęła.
— Więc umowa stoi. Napiszę do nich, żeby przysłali chłopca.
— Czekam na niego pierwszego kwietnia. Nie później!
— Nie spodziewacie się chyba, że chłopak zapanuje nad pogodą. Lepiej nie bądźcie tacy twardzi co do daty.
Kowal burknął coś i machnął ręką. Ogólnie rzecz biorąc, udane spotkanie. Bajarz czuł się lekko, wypełniwszy zlecone sobie zadanie. Nietrudno będzie posłać list jakimś wozem jadącym na zachód. Każdego tygodnia przez miasteczko Hatrack przejeżdżało kilka taborów.
Wiele czasu minęło od jego poprzedniej wizyty, ale wciąż pamiętał drogę z kuźni do gospody. Była często używana i niedługa. Gospoda była większa niż poprzednio, a kawałek dalej wyrosło kilka warsztatów: krawiec, rymarz, szewc. Usługi potrzebne ludziom w podróży.
Ledwie stanął na werandzie, gdy otworzyły się drzwi i szeroko rozkładając ramiona wybiegła Stara Peg Guester.
— Ach, Bajarzu, to już tak długo! Wejdź, na co czekasz!
— Miło cię znowu widzieć, Peg.
Horacy Guester huknął do niego zza baru w głównej sali, gdzie obsługiwał kilku spragnionych gości.
— Tego tylko było nam trzeba! Jeszcze jeden niepijący!
— Dobre wieści, Horacy! — odparł wesoło Bajarz. — Zrezygnowałem też z herbaty.
— To co teraz pijasz? Wodę?
— Wodę i krew tłustych staruchów.
Horacy zamachał rękami.
— Trzymaj tego człowieka z daleka ode mnie, Peg! Słyszysz? Stara Peg pomagała Bajarzowi zdejmować kolejne warstwy ubrania.
— Niech ci się przyjrzę. — Zmierzyła go wzrokiem. — Nie masz na kościach nawet tyle mięsa, żeby zrobić gulasz.
— Niedźwiedzie i pantery omijają mnie nocą, szukając tłuściejszych kąsków.
— Chodź, poopowiadasz mi, a ja tymczasem przygotuję kolację dla całego towarzystwa.
Nastąpiły opowieści i ploteczki, zwłaszcza kiedy Dziadunio zszedł na pomoc. Tracił już siły, ale wciąż rządził kuchnią, z korzyścią dla wszystkich, którzy się tu stołowali. Stara Peg chciała jak najlepiej i starała się, ale nie każdy ma talent do gotowania. Zresztą, Bajarz nie przyszedł tu jeść ani rozmawiać. Po chwili zrozumiał, że musi zapytać wprost.
— Gdzie twoja córka?
Zdziwił się trochę, bo Stara Peg zesztywniała.
— Nie jest już małą dziewczynką — stwierdziła zimno i z niechęcią, — Ma własny rozum i pilnuje, żeby każdy się o tym dowiedział.
A tobie wcale się to nie podoba, pomyślał Bajarz. Ale miał do córki sprawę ważniejszą niż rodzinne sprzeczki.
— Czy wciąż jest…
— Żagwią? Tak; spełnia swoje obowiązki, ale to żadna przyjemność dla ludzi, którzy do niej przychodzą. Złośliwa i zimna. Znana z ostrego języka. — Twarz Starej Peg złagodniała. — A miała kiedyś takie miękkie serduszko.
— Nie znam przypadku, by miękkie serce stwardniało — stwierdził Bajarz. — Przynajmniej bez ważnego powodu.
— Nie wiem, czy miała powody, ale jej serce okryło się skorupą jak woda w wiadrze podczas zimowej nocy.
Bajarz powstrzymał swój język i nie prawił kazań. Nie powiedział, że jeśli rozbija się lód, woda po chwili zamarza znowu, ale jeśli wnieść wiadro do domu, woda ogrzeje się i stopnieje. Nie warto się wtrącać do rodzinnych kłótni. Znał ludzi, więc ten spór uznał za rzecz tak naturalną, jak chłodne wiatry i krótkie dni jesienią, jak huk gromu następujący po błyskawicy. Rzadko panuje zgoda między rodzicami a prawie dorosłym dzieckiem.
— Muszę z nią porozmawiać. Zaryzykuję odgryzienie głowy.
Znalazł ją w gabinecie lekarza, doktora Whitleya. Sprawdzała rachunki.
— Nie wiedziałem, że zostałaś księgową — zażartował.
— A ja nie wiedziałam, że potrzebujecie leczenia. A może przyszliście obejrzeć cud: dziewczynę, która potrafi liczyć?
Rzeczywiście, złośliwa. Bajarz rozumiał, czemu taki dowcip peszy ludzi, którzy oczekują, by młoda dama spuszczała oczy, odzywała się cichym głosem i tylko z rzadka podnosiła wzrok, spoglądając spod opuszczonych powiek. Peggy nie miała żadnej z cech młodej damy. Patrzyła Bajarzowi prosto w oczy.
— Nie przyszedłem się leczyć — odparł. — Ani pytać o przyszłość. Ani nawet po to, żeby podsumować rachunki.
W tym rzecz. Kiedy, zamiast się rozgniewać, odpowiedział jej wprost, posłała mu uśmiech zdolny oczarować nawet kurzajki ropuchy.
— Nie przypominam sobie, żebyście mieli wiele do sumowania czy odejmowania — stwierdziła. — Zero plus zero to i tak tylko zero.
— Wszystko pomyliłaś, Peggy — upomniał ją Bajarz. — Mam cały świat, tylko ludzie spóźniają się z płatnościami.
Uśmiechnęła się znowu i odsunęła książkę obrachunkową doktora.
Читать дальше