Measure posłał jej krótki półuśmiech.
— Ty rozumiesz, tato. Prawda?
— Może.
— Te noże i ten pastor nie mogą być równocześnie w jednym pokoju z Alem Juniorem — wytłumaczył matce Measure.
— Ale dlaczego? Przecież miał operować!
— Teraz już na pewno nie będzie.
Nóż i piła leżały na posłaniu.
— Tato?
— Ja nie.
— Mamo?
— Nie mogę — jęknęła Faith.
— No tak — westchnął Measure. — Rozumiem, że właśnie zostałem chirurgiem.
Alvin był trupio blady. Wyglądał jeszcze gorzej, niż z wypiekami gorączki. Zdobył się jednak na uśmiech.
— Chyba tak — wyszeptał.
— Mamo, przytrzymasz ten płat skóry.
Przytaknęła.
Measure chwycił nóż i przycisnął ostrze do dolnego boku czworokąta.
— Measure — szepnął Al Junior.
— Słucham, Alvinie?
— Wytrzymam ból i nie ruszę się, jeśli będziesz gwizdał.
— Nie zapamiętam melodii, jeśli mam przy tym ciąć prosto.
— Nie potrzebuję melodii.
Measure spojrzał mu w oczy. Nie miał wyboru; musiał spełnić prośbę brata. Przecież to jego noga. Jeśli Alvin życzył sobie pogwizdującego chirurga, będzie go miał. Measure zaczerpnął tchu i zaczął gwizdać. Żadną melodię, same pojedyncze nuty. Przyłożył ostrze do czarnej linii i naciął. Najpierw płytko, gdyż Al jęknął cicho.
— Gwiżdż dalej — wyszeptał. — Tnij do kości.
Measure zagwizdał znowu. Tym razem cięcie było mocne i szybkie. Aż do kości w samym środku kreski. I głębokie nacięcia po bokach. Potem wcisnął ostrze pod oba rogi i uniósł warstwę skóry i mięśni. Z początku rana krwawiła dość silnie, ale zaraz przestała. Measure domyślił się, że Alvin zrobił coś ze swoim ciałem i zatrzymał krew.
— Faith — rzucił tato.
Mama przytrzymała krwawy płat skóry. Alvin wyciągnął drżącą dłoń i palcem nakreślił klin na poplamionej czerwienią kości własnej nogi. Measure odłożył nóż i ujął piłę. Cięła zgrzytając obrzydliwie, lecz Measure tylko gwizdał i ciął, ciął i gwizdał. Po chwili trzymał w ręku kawałek krwawego klina. Niczym się nie różnił od pozostałej części.
— Jesteś pewien, że to właściwe miejsce? Al wolno skinął głową.
— Wyciąłem wszystko?
Al siedział przez chwilę nieruchomo. Wreszcie przytaknął.
— Chcesz, żeby mama zaszyła ranę? Al nie odpowiedział.
— Zemdlał — oznajmił tato.
Krew popłynęła znowu, tylko trochę. Sączyła się do rany. Mama miała igłę z nitką w małej poduszeczce zawieszonej na szyi. W jednej chwili zakryła ranę płatem skóry i zaczęła zszywać drobnym, ciasnym ściegiem.
— Gwiżdż dalej, Measure — poprosiła.
Gwizdał więc, a ona szyła. Gwizdał, gdy bandażowali nogę. Alvin spał jak niemowlę. Potem wszyscy troje stanęli obok łóżka. Tato bardzo delikatnie położył dłoń na czole chorego.
— Gorączka chyba minęła — oznajmił.
Measure pogwizdywał skocznie, kiedy cała trójka wychodziła cicho z pokoju.
Kiedy wrócił do domu, Elly była słodka jak miód. Otrzepała go ze śniegu, zdjęła kurtkę i nawet nie zapytała, jak to się stało.
Ale to bez znaczenia, czy była dla niego grzeczna. Został skompromitowany przed własną żoną, ponieważ prędzej czy później któreś z dzieci opowie jej o wszystkim. Historia stanie się znana w całej dolinie Wobbish. Historia o tym, jak Armor-of-God Weaver, kupiec z terytoriów zachodnich, przyszły gubernator, został zrzucony w śnieg przez własnego teścia. Będą się z niego śmiali. Na pewno. Nigdy w twarz, bo przecież aż po jezioro Canada nie znajdzie się chyba człowieka, który nie byłby jego dłużnikiem albo nie potrzebował jego map, by ustalić granice swojej posiadłości. A kiedy Wobbish będzie pełnoprawnym stanem, opowiedzą tę historię w każdym punkcie wyborczym. Mogą nawet lubić człowieka, z którego się śmieją, ale nie będą go szanować ani na niego głosować.
Miller zrujnował mu karierę, a żona pochodziła przecież z Millerów. Była ładna jak na kobietę z pogranicza, ale w tej chwili Armor nie dbał o jej urodę. Nie dbał o słodkie noce i spokojne ranki. Nie dbał ojej pracę u swego boku. Myślał tylko o poniżeniu i gniewie.
— Nie dotykaj mnie.
— Musisz zdjąć tę mokrą koszulę. W jaki sposób nasypałeś pod nią śniegu?
— Powiedziałem, żebyś mnie nie dotykała!
Cofnęła się zaskoczona.
— Chciałam tylko…
— Dobrze wiem, co chciałaś. Biedny Armor, trzeba go pogładzić jak dzidziusia, a od razu poczuje się lepiej.
— Możesz się przeziębić na śmierć…
— Powiedz to swojemu tatusiowi! Kiedy wypluję płuca, opowiesz mu, co to znaczy cisnąć człowieka w śnieg!
— Nie! — krzyknęła. — Nie mogę uwierzyć, że tato zrobiłby…
— Widzisz? Nie wierzysz własnemu mężowi.
— Wierzę ci, ale to niepodobne do ojca…
— Nie. To podobne do samego diabła. To właśnie wypełnia cały ten wasz dom. Duch zła! A kiedy ktoś próbuje głosić tam słowo boże, wrzucają go w śnieg!
— Co tam robiłeś?
— Chciałem ratować twojego brata. Teraz już pewnie nie żyje.
— Ty? Chciałeś go ratować?
Może nie chciała, by zabrzmiało to pogardliwie, ale Armor dobrze siedział, o co jej chodzi. O to, że nie ma żadnych tajemnych zdolności w niczym nie może nikomu pomóc. Po tylu latach małżeństwa wciąż pokładała wiarę w magię, dokładnie tak, jak jej rodzina. Nic się nie zmieniła.
— Jesteś taka sama — oświadczył. — Zło tkwi w tobie tak głęboko, że nie mogę go z ciebie wytłumaczyć, nie mogę wymodlić, nie mogę wykochać i nie mogę wykrzyczeć!
Kiedy powiedział „wytłumaczyć”, pchnął ją lekko, by zaakcentować to słowo. Gdy powiedział „wymodlić”, pchnął silniej. Mówiąc „wykochać” ujął ją za ramiona i potrząsnął tak mocno, że rozwiązał się jej kok, a włosy pofrunęły dookoła głowy. A kiedy rzekł „wykrzyczeć”, popchnął ją tak, że potknęła się i upadła.
Zanim jeszcze dotknęła podłogi, ogarnął go wstyd większy niż wtedy, kiedy jej ojciec wyrzucił go na śnieg. Silny mężczyzna budzi we mnie poczucie słabości, więc wracam do domu i biję żonę. Doprawdy, wspaniały ze mnie mąż. Byłem chrześcijaninem, który nigdy nie zranił i nie uderzył żadnego mężczyzny ani kobiety, a teraz własną żonę, ciało z mego ciała, przewracam na podłogę. Tak myślał. Miał zamiar paść przy niej na kolana, płakać jak dziecko i błagać o wybaczenie. I zrobiłby to, ale ona spojrzała na jego twarz wykrzywioną ze wstydu i gniewu, i nie wiedziała, że jest wściekły na siebie. Wiedziała tylko, że ją uderzył, więc zareagowała sposób naturalny dla kogoś wychowanego tak jak ona. Skrzyżowała palce w znak ochronny i wyszeptała jakieś słowo, które miało go nie dopuszczać.
Nie mógł upaść na kolana obok niej. Nie mógł zrobić nawet kroku w jej stronę. Nie mógł choćby pomyśleć o zrobieniu tego kroku. Czar ochronny był tak silny, że Armor zatoczył się, otworzył drzwi i wybiegł w samej koszuli. Dziś spełniły się wszystkie jego lęki. Kariera polityczna legła w gruzach, ale to drobiazg w porównaniu z czymś o wiele gorszym: jego własna żona odprawiała czary pod jego dachem. Użyła magii przeciw niemu, a on nie potrafił się obronić. Była czarownicą. Była czarownicą, a dom był nieczysty.
Marzł. Nie miał kurtki ani nawet kamizelki. Mokra koszula lepiła się do ciała i mroziła aż do kości. Musiał się gdzieś schronić, ale nie mógł znieść myśli o tym, że w takim stanie zapuka do cudzych drzwi. Znał tylko jedno miejsce, gdzie mógłby pójść: na górę, do kościoła. Thrower ma tam drewno, więc będzie ciepło. W kościele może się modlić i próbować zrozumieć, dlaczego Pan mu nie pomógł. Czy nie służyłem Ci, Panie?
Читать дальше